Do tragicznych wydarzeń doszło w lutym 2021 r. w Reszlu w województwie warmińsko-mazurskim. Małżonkowie W. byli po 60-tce. Grażyna od dwóch lat była na emeryturze, Jerzy wciąż jeszcze pracował. Pobrali się pod koniec lat 70. Mieszkali w domu jednorodzinnym na osiedlu na skraju miasta. Mieli trójkę dzieci, już dorosłych.
REKLAMA
W 2013 r. Grażyna W. po operacji torbieli między nerką a wątrobą zaczęła coraz częściej sięgać po alkohol, wpadła też w depresję. Do tego dochodziły inne problemy zdrowotne, m.in. cukrzyca i astma. Uzależnienie doprowadziło kobietę do alkoholowej marskości wątroby. Jerzy W. zachęcał kobietę do terapii. Tym bardziej iż po pijanemu była wulgarna i agresywna. Dochodziło do awantur. Zdarzało się jej niszczyć domowe sprzęty. Uderzyła też raz męża kulą ortopedyczną w głowę.
Zobacz wideo Fajbusiewicz o tematach, które musiał odpuścić przez pogróżki. "Sprawdzałem lusterkiem, czy mi nie podłożyli bomby"
W rodzinie dwukrotnie wdrażano procedurę Niebieskiej Karty. Jerzy W. wzywał policję, licząc na to, iż te działania skłonią Grażynę W. do życia w trzeźwości. Policyjne interwencje przynosiły rezultaty, ale na jakiś czas. Potem kobieta znów zaglądała do butelki.
"Na zewnątrz, w oczach sąsiadów wymienieni uchodzili za zgodne, dobrane, szczęśliwe małżeństwo. Jerzy W. był postrzegany jako osoba spokojna, pracowita, uczynna, sympatyczna. Z kolei oskarżona uchodziła za osobę bardziej wycofaną, zamkniętą w sobie, rzadziej pokazywała się na zewnątrz. Nie utrzymywali z nikim bliższych relacji, poza odwiedzinami dzieci i rodziców" - wskazywał potem Sąd Okręgowy w Olsztynie.
Oboje skarżyli się na siebie wzajemnie sąsiadom. Jerzy W. narzekał, iż jego żona pije. Z kolei Grażyna W. opowiadała, iż Jerzy jest dla niej niedobry, iż ją psychicznie wykańcza, iż się w końcu "pozabijają".
"Mąż leży w garażu cały we krwi"
16 lutego 2021 r., Grażyna i Jerzy pojechali na zakupy, potem odwiedzili rodziców Jerzego. W trakcie wizyty u teściów Grażyna W. miała sprawiać wrażenie nerwowej, drapać się po głowie. Jerzy kilkukrotnie zwrócił jej uwagę, żeby się uspokoiła, ale nie doszło do kłótni. Po południu wpadł do nich jeszcze syn z wnukiem. Wieczorem Grażyna i Jerzy kroili razem cebulę do ryby po grecku. Oboje mieli położyć się spać osobno: Jerzy w pokoju na parterze, a Grażyna na piętrze.
Jerzy W. wstał następnego dnia wcześnie rano, żeby napalić w piecu. Nie zdążył. Między godz. 6 a 9 rano został brutalnie zaatakowany w garażu: najpierw uderzony wielokrotnie stalowym młotkiem w głowę, potem doszły też ciosy nożem w szyję, w klatkę piersiową i w lewe podżebrze. Bezpośrednią przyczyną śmierci były rany kłute uszkadzające serce. Jerzy W. zmarł maksymalnie w ciągu kilku minut.
Po godz. 9 do Grażyny W. zadzwonił syn. Wcześniej dwukrotnie próbował dodzwonić się do ojca. Kobieta powiedziała synowi, iż mąż prawdopodobnie pali w piecu. W kotłowni mężczyzny jednak nie było. Z relacji kobiety wynikało, iż przeszła z piwnicy do garażu i znalazła tam ciało męża. Miała dotykać zwłok i wykrzykiwać "co ci się stało". Zadzwoniła do syna, ale ten nie odebrał, więc skontaktowała się z córką. Powiedziała, iż "tata leży nieprzytomny". Potem powiadomiła pogotowie.
- Mąż leży w garażu cały we krwi. (...) Ja się boję, cały we krwi w garażu, zobaczyłam, weszłam do piwnicy - mówiła dyspozytorowi. Zaznaczyła, iż mąż nie reaguje na wołania. - Jestem cała roztrzęsiona - dodała. Miała też wybiec na zewnątrz i krzyczeć "pomocy". Żaden z sąsiadów takich krzyków jednak nie usłyszał.
Jako pierwsza na miejscu pojawiła się partnerka syna małżeństwa W. Kobieta sprawdziła puls i oddech Jerzego W. Niewyczuwalne. Potem przyjechał syn. Zarówno on, jak i jego partnerka również zadzwonili na pogotowie. Syn małżeństwa otworzył następnie drzwi garażowe od wewnątrz, by umożliwić ratownikom udzielenie pomocy. Po godz. 10 pojawiła się karetka. Ratownicy zastali ciało Jerzego W. ułożone na boku, z wbitym w klatkę piersiową kuchennym nożem. Stwierdzili zgon.
Grażyna W. na tę informację zareagowała płaczem i krzykiem. Powiedziała, iż nie wierzy, iż jej małżonek nie żyje.
Śledztwo ws. zabójstwa Jerzego W. Doszło do zaniedbań
Kobieta została zatrzymana. Podkreślała, iż jest niewinna i iż nie ma ze śmiercią męża nic wspólnego. Po dwóch dniach sąd zgodził się na tymczasowy areszt. Uznano, iż jest duże prawdopodobieństwo, iż to właśnie ona jest sprawczynią. Sprawa okazała się jednak bardziej skomplikowana.
W wymazie spod paznokci Grażyny W. znaleziono co prawda ludzką krew, ale nie można było ustalić, do kogo należała. Śladów krwi nie znaleziono na zlewach w kuchni i łazience. Nie zbadano jednak pod tym kątem wanny i prysznica.
Na ubraniu, które miała na sobie kobieta, krwi nie znaleziono. Technicy, którzy przeprowadzali czynności na miejscu, przyznali potem, iż nie pamiętają, czy przeszukano liczne zawiązane worki, w których pochowana była odzież. Poza tym dopiero po dwóch dniach od zabójstwa przeanalizowano zawartość zewnętrznych śmietników (bez większych rezultatów).
Na młotku, którym uderzany był Jerzy W., znajdowały się zaschnięte brunatne ślady. Analiza wykazała obecność krwi zmarłego i fragmentaryczne ślady linii papilarnych, które nie należały do Grażyny W. ani pozostałych członków rodziny. Śladów świadczących o ewentualnym udziale Grażyny W. w zabójstwie nie stwierdzono także na nożu.
Najistotniejsza była odpowiedź na pytanie, czy Grażyna i Jerzy byli sami w domu w chwili zabójstwa. W tej kwestii były pewne wątpliwości, biorąc pod uwagę np. duży ślad obuwia znaleziony na schodach do piwnicy albo rękawicę Jerzego W., we wnętrzu której zidentyfikowano DNA nieznanej osoby.
Obce DNA znajdowało się też w krwi na bamboszach, które nosiła Grażyna W. Wiadomo też, iż Jerzy W. rano odśnieżył schody przed domem i zostawił drzwi wejściowe otwarte (na noc zamykał je na górny zamek). Ktoś trzeci mógł więc niepostrzeżenie wkraść się wtedy do domu i zamordować mężczyznę.
Śledczy nie znaleźli też żadnego konkretnego motywu. Problemy małżeńskie, choć trwały od lat, na taki motyw jasno nie wskazywały. Jerzy W. nie miał też żadnych wrogów wśród osób postronnych.
Sąd: Brak bezpośrednich dowodów
Po ponad roku, w kwietniu 2022 r., Prokuratura Rejonowa w Kętrzynie skierowała do Sądu Okręgowego w Olsztynie akt oskarżenia przeciwko Grażynie W. Proces ruszył po kilku miesiącach. - Nie przyznaję się do zabicia męża i nie wiem, jak to się mogło stać. (...) Męża ostatni raz widziałam o 20, rano znalazłam go martwego na podłodze garażu, nic mu nie zrobiłam. Przysięgam na Boga - mówiła w sądzie, cytowana przez "Fakt".
Wyrok zapadł w maju tego roku: uniewinnienie.
"Nawet najdalej idące prawdopodobieństwo, przy braku jednak 100 proc. pewności dowodowej o popełnieniu przestępstwa, musi skutkować uniewinnieniem" - podkreślił w uzasadnieniu Sąd Okręgowy w Olsztynie. Zaznaczył, iż "w sprawie brak jest bezpośrednich dowodów winy oskarżonej, brak jest wyraźnego motywu, jakim miała się kierować oskarżona, zabijając męża".
"To, iż oskarżona miała czas i sposobność, by posprzątać, umyć się, pozbyć się odzieży jest gołosłowną spekulacją w obliczu stanu dowodów. Nie można oskarżonej obciążać niewątpliwymi zaniedbaniami organów ścigania. Policja nie przeprowadziła szczegółowych oględzin miejsca zdarzenia, posesji wokół, nie przeszukała odzieży w workach. Na miejscu, co istotne, pozostały narzędzia zbrodni tj. młotek, nóż. Gdyby oskarżona gruntownie zacierała ślady zbrodni ją obciążające, to również najpewniej usunęłaby te narzędzia" - wyliczał sąd.
Grażyna W. tuż po wyroku została wypuszczona z aresztu (spędziła w nim łącznie ponad trzy lata). Sprawa jednak się nie skończyła, bo prokuratura złożyła apelację. Postępowanie toczy się w tej chwili przed Sądem Apelacyjnym w Białymstoku. Jak ustalił portal Gazeta.pl, kolejny termin wyznaczono na 11 lutego. Sąd może podtrzymać wyrok pierwszej instancji lub uchylić orzeczenie i nakazać ponowne rozpatrzenie sprawy.