"To była powolna i okrutna śmierć". Ojczym wykąpał 4-letniego Leosia we wrzątku. Jest wyrok

18 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Robert Kowalewski / Agencja Wyborcza.pl


Damian G: - Nie myśleliśmy w ogóle, iż on może od tego umrzeć. Karolina mówiła później, żeby upiec martwe dziecko i dać psom na pożarcie, albo wrzucić zwłoki do Wisły. Bo jak nie, to pójdziemy siedzieć.
Tak, pójdą siedzieć. Zarówno ojczym Leosia Damian G., jak i matka dziecka Karolina W. zostali skazani na 10 lat więzienia. Wyrok przed praskim sądem okręgowym zapadł dziś po godzinie 13. Orzeczenie nie jest prawomocne, strony mogą się od niego odwołać.


REKLAMA


Ja ją wychowam
Danuta, prababcia czteroletniego Leosia, szuka go od miesiąca. Była kilkakrotnie na policji. Tłumaczyła, pokazując zdjęcie uśmiechniętego dziecka, iż może być w niebezpieczeństwie. Praktycznie była mu matką. Ta prawdziwa, jej wnuczka Karolina W., miała zaledwie 14 lat, gdy urodziła. Jedyne, co umiała zrobić przy synku, to selfie na spacerze z małym w wózku.
Sąsiadki 65-letniej Danuty rozmawiają między sobą, iż to, co spotyka tę porządną kobietę w życiu, jest dopustem bożym. Tylko, za co? Najpierw wstyd i utrapienie z dorosłą córką latawicą. Nie dość, iż w tak młodym wieku przyniosła do domu dzieciaka, to wcale się nim nie zajmowała. Któregoś dnia, gdy wnuczka pani Danuty miała trzy i pół roku, jej córka stanęła w progu z nowym narzeczonym. Mężczyzna oświadczył, iż zamierzają się pobrać, ale nie będzie tam miejsca dla dziecka narzeczonej z poprzedniego związku. Postanowili, iż oddadzą małą do domu dziecka.


Zobacz wideo 37-letnia Ewelina siedzi za "głowę"


- Przynieście ubranka, ja ją wychowam - usłyszeli w odpowiedzi. Babcia kocha swą wnuczkę. Cieszy się, iż dziewczynka nie odziedziczyła charakteru po rodzicielce. Ma dobre serduszko - z całego osiedla ściąga do domu bezdomne psy i koty. A do tego ładna, tylko patrzeć - uprzedzają sąsiadki - jak zaczną się za nią oglądać chłopcy. I stało się - 14-letnia Karolina zaszła w ciążę, urodził się Leon. Ojciec dziecka jest w tym samym wieku, co jego dziewczyna. Niby z porządnej rodziny, ale gdy przychodzi co do czego, rodzice nastolatka oświadczają, iż ich syn nie dorósł do ojcostwa. Kontakt z nimi się urywa, o alimentach nie było mowy.


I tak na barki 60-letniej kobiety z trudem finansowo wiążącej koniec z końcem, spada wychowywanie prawnuka. Nie narzeka. Pilnuje, aby Karolina ukończyła średnią szkołę, a mały, który ma trudności z mówieniem, odbywał terapię u logopedy i psychologa, choć wyjazdy z nim na zajęcia to cała wyprawa. Kiedy Leoś zaczyna mówić pełnymi zdaniami, a matura wnuczki jest na wyciągnięcie ręki, wydaje się, iż najgorsze już za nimi.


Pełnoletnia Karolina staje się urzędowo odpowiedzialna za swe dzieci. Babcia już nie może być dla wnuczki rodziną zastępczą. Ale ciągle są razem. niedługo potem w ich życiu pojawia się Damian G., nowy chłopak Karoliny. A niespełna rok później wnuczka rodzi drugiego syna Maksa. Jego ojcem jest 19-letni Damian.


Karolina mówi, iż uciekł z poprawczaka, ale nie chce wrócić do swej rodziny, bo ojciec alkoholik bił go, a matka nie potrafiła obronić syna. Danuta przyjmuje Damiana G. pod swój dach. Nastolatek okazuje się patentowym leniem - nie pracuje i nie uczy się. Z czasem zaczyna traktować swą chlebodawczynię coraz bardziej wulgarnie, a Karolina idzie jego śladem. - Pod wpływem tego G.- zeznaje kobieta na policji - wnuczka odpowiadała mi takimi słowami, iż chyba bym się ze wstydu zapadła pod ziemię, gdybym miała je tu powtórzyć.
Po kolejnej, wywołanej przez chłopaka, awanturze, młodzi postanawiają się wyprowadzić.
- Bił ją - Danuta informuje przesłuchujących ją policjantów. - Kiedyś dostaję od wnuczki telefon, iż się boi, jest sama w wynajętym mieszkaniu w Wesołej. Damian przed wyjściem zdemolował pokój, a teraz, nasłany przez niego osiłek, próbuje sforsować drzwi.
Nie bacząc, ile to będzie kosztowało, babcia dociera taksówką do wystraszonej dziewczyny i skutecznie namawia ją na powrót z dziećmi do Warszawy. Właśnie idą na przystanek autobusowy, kiedy pojawia się Damian. Wyrywa im Maksa, krzyczy do Karoliny, iż jeżeli posłucha babci, on wyjedzie z dzieckiem za granicę i nigdy nie zobaczy syna. - Moja wnuczka odwróciła się na pięcie i poszła za swym chłopakiem. Nie pożegnała mnie choćby spojrzeniem - zeznaje Danuta.


Czytaj także:


"Mężczyzna musi mieć odskocznię". Gdy zabijała miesięczną córeczkę, trzeźwiał w garażu


Przez kilka tygodni nie mają ze sobą żadnego kontaktu. Tuż przed Świętami Wielkanocnymi 2022 roku dziewczyna dzwoni do babci, skarżąc się, iż Damian znów ją uderzył. - Pakuj dzieci w taksówkę i przyjeżdżaj. Ja zapłacę rachunek - słyszy.
Tym razem wnuczka dała się przekonać. Nie robi jednak obdukcji. Jest głucha na tłumaczenie babci Danuty, aby nie marnowała sobie z Damianem życia. Ona pomoże jej w wychowaniu dzieci, niech tylko się odczepi od nygusa. Jak długo będą żyli z 500 plus i tysiąca złotych nieregularnie przychodzących z pomocy społecznej?


Wnuczka przytakuje, ale natarczywe telefony od apodyktycznego chłopaka robią swoje. Po tygodniu jest zdecydowana - wraca do Damiana. Na odchodnym zapowiada, iż tym razem zrywa z babcią na zawsze. -Wtedy widziałam mojego prawnuka po raz ostatni - zeznaje z płaczem podczas spisywania w komisariacie policji protokołu o zaginięciu Leosia.


Karolina W. nie odbiera telefonów, blokuje Danutę na Facebooku. Raz tylko się pojawia, aby zabrać książeczkę zdrowia i psa, którego dostała na komunię. Pies jednak nie dociera do miejsca zamieszkania pary. Po kilku dniach Danuta znajduje go porzuconego na osiedlu i zabiera do siebie. Kiedyś przypadkowo spotyka wnuczkę na poczcie - dziewczyna ucieka na jej widok.
Szukajcie go
Jest sierpień 2022. Danuta krąży tropem wnuczki i jej dzieci. Ilekroć się dowie, pod jakim adresem mieszkają, już tam ich nie ma. Domyśla się przyczyny tej peregrynacji: Damian uciekł z poprawczaka, jeżeli policja się na niego natknie, będzie musiał wrócić za kraty. Babcia Karoliny jest coraz bardziej przerażona, bo ludzie źle mówią o Damianie. Agresywny, pije, bierze narkotyki. Kiedy młodzi mieszkali w Wesołej, zdemolował pokój, zaatakował właścicielkę budynku. Oszukuje zakochaną w nim dziewczynę. Nim związali się na dobre, powiedział jej, iż wyjeżdża do Niemiec, aby zarobić na utrzymanie planowanej z nią rodziny. Potem wyszło na jaw, iż pojechał tam kraść, po tygodniu został aresztowany. W niemieckim więzieniu podszywał się pod brata.


Danuta prosi o pomoc w dotarciu do prawnuków koordynatorkę z ośrodka opieki społecznej. Bardzo jej zależy, aby Leoś kontynuował zajęcia z logopedą. Karolina o to nie dba, mały na pewno przestał mówić. Informacja od pracownika Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie stawia poszukującą babcię na nogi: w Sulejówku, gdzie przebywała Karolina z Damianem, nie ma Leona. Kolejne osoby użyczające parze dachu nad głową twierdzą, iż widziały tylko jedno dziecko o imieniu Maks. Jego matka była w ciąży.
Gdzie jest starszy syn? Danuta wyczerpała wszystkie możliwości domorosłego tropiciela. 21 października 2022 roku ponownie zgłasza zaginięcie dziecka na policji. - Obawiam się o jego bezpieczeństwo - informuje.


- Policjanci spisali notatkę urzędową - powie mi, gdy w marcu wyjdziemy z gmachu praskiego sądu po jednej z rozpraw. - Ale na tym ich interwencja się skończyła. Nachodziłam ich wiele razy, odprawiali mnie z kwitkiem. Kiedy wreszcie przyjechali pod podany adres, w Sulejówku lokatorów już nie było, zobaczyli tylko zabawki porozrzucane na podłodze.


Zatrzymanie
Policjanci odnajdują wreszcie ukrywającą się parę w budynku gospodarczym we wsi Łogole Wielkie. Damian G., zapytany, gdzie jest Leon, prowadzi funkcjonariuszy do pobliskiego lasu, wskazuje miejsce ze świeżo wzruszoną ziemią. Jest noc, mundurowi kopią w świetle latarek. Natrafiają na warstwę betonu. - On jest głębiej - mówi G. Wreszcie ukazują się zwłoki dziecka. Po dwóch miesiącach proces gnilny jest zaawansowany, ale nie ulega wątpliwości, iż to 4-letni Leon. O wykopaniu ciała dziecka z leśnego dołu Danuta dowiaduje się z telewizji.


Tereny na pograniczu wsi Górki i Ruda Talubska na których odnaleziono zwłoki 4-letniego dziecka. Fot. Dariusz Borowicz / Agencja Wyborcza.pl


Damian G. trafia do aresztu. Następnego dnia zeznaje: - W sierpniu, dokładnej daty nie pamiętam, Karolina gdzieś wyszła z Maksem, a ja postanowiłem przygotować dla niej kąpiel. Napaliłem w piecu, zamontowanym w piwnicy. Wróciłem na górę, nad brodzikiem odkręciłem kurek z gorącą wodą, z którego zaczął lecieć wrzątek. Pomyślałem, iż chyba za bardzo się nahajcowało i rury będą przepuszczać, więc pobiegłem do piwnicy zobaczyć, co się dzieje. A tam termometr pokazywał 100 stopni.
- Gdzie był wtedy Leon? - pyta prokurator.


- Gdzieś w domu. Chyba oglądał bajki w telewizorze. Zastanawiałem się, co robić z tym piecem, gdy dotarł do mnie krzyk Leosia. Pobiegłem na górę. On leżał w brodziku na pleckach, nogi miał na zewnątrz, nie mógł się wydostać, co próbował się podnieść, to upadał.


- I co pan zrobił?
- Wyjąłem go. Z tyłu był cały poparzony, na rączkach nodze, plecach, jąderkach. Bardzo płakał. Przelałem oparzenia zimną wodą.


Taka jest wersja partnera Karoliny. Nie do zweryfikowania. Tragedia odbyła się bez świadków. Podczas widzenia z babcią w areszcie Karolina powie jej, iż całą prawdę o wydarzeniu zna tylko więzienny ksiądz, u którego się spowiadała.
- Drugiego dnia bąble popękały, Leoś wymiotował - zezna jego matka podczas przesłuchania.- Wystawiałam go nagiego na słońce, żeby wysuszyć rany.


Mija tydzień od poparzenia, a opiekunowie wciąż nie pokazali dziecka lekarzowi. Sami rzadko zaglądają do jego pokoju. Gdy Karolina W. w końcu tam wejdzie, zobaczy Leosia na podłodze, leżącego w wymiocinach. Woła Damiana G. Ten prowadzi go do łazienki. - Mały odpływa - mówi mężczyzna podczas przesłuchania.


Zawijają martwego Leona w koc i kładą pod schodami. W ciągu dnia Karolina zagląda tam kilka razy, dziecko się nie rusza. Czekają do wieczora, zastanawiając się, co zrobić ze zwłokami. Damian G. przedstawia wersję, której Karolina W. nie zaprzecza podczas całego postępowania w prokuraturze i procesu w sądzie. Ona miała powiedzieć, iż najlepiej byłoby upiec zwłoki i dać psom na pożarcie, albo wrzucić do Wisły. Ale G. ma inny pomysł - wykopie dół w pobliskim lesie. Zmarłego Leona przywiezie się tam w wózku. Nazajutrz Damianowi przychodzi do głowy, iż zwłoki mogą wyciągnąć dzikie zwierzęta. Kupuje dwa wiaderka betonu i zalewa nim dół z ciałem dziecka.
Dwa dni później się wyprowadzają, bo Karolina boi się, iż duch nieżyjącego syna będzie ją nawiedzać w nocy. A jest w ciąży z trzecim dzieckiem.


Czytaj także:


Wpadła w miłosne sidła pasożyta. Została dla niego morderczynią


Lepiej ustąpić mu z drogi
G., osadzony w areszcie, nie jest już tak solidarny ze swoją partnerką w zacieraniu śladów. Przesłuchiwany przez prokuratora oskarża ją o systematyczne znęcanie się nad synkiem. Miała go uderzyć choćby dzień przed śmiercią, gdy dziecko jęczało z bólu. - Z początku nie mogłem się z tym pogodzić. Gdy nie pomagało zawstydzanie, jaka z niej matka, sporządziłem choćby projekt wniosku o pozbawienie Karoliny praw rodzicielskich. Zagroziłem, iż zaniosę do sądu i na wszelki wypadek pozostawiłem pismo u mojej znajomej - opowiada.
Czy rzeczywiście Damian G. miał takie intencje? A może chciał się pozbyć nieswojego dziecka? Odebranie partnerce praw rodzicielskich, to pierwszy krok do umieszczenia chłopca w rodzinie zastępczej lub sierocińcu. W aktach nie ma wspomnianego projektu pisma.
W styczniu 2025 roku proces się rozpoczyna. W składzie orzekającym doświadczeni sędziowie - Adam Radziszewski (jako przewodniczący) i Marek Dobrasiewicz. Miejsce obok prokuratora Kamila Żmudzińskiego - jako oskarżycielka posiłkowa - zajmuje miejsce 65-letnia Danuta. - Będę reprezentować prawa mojego prawnuka Leosia - oświadcza, wpatrzona w rozdzieloną przez policjantów parę.
Dziewczyna omija wzrokiem swą babcię. Zwrócona w stronę Damiana G. raz po raz kokieteryjnie odgarnia z twarzy długie włosy, uśmiecha się do niego porozumiewawczo. To jedyne chwile, gdy się ożywia. zwykle patrzy tępo przed siebie.


On nie reaguje na te sygnały. Chudy, nerwowy, z irokezem na czubku głowy, patrzy tak, iż lepiej ustąpić mu z drogi. Kiedy prokurator odczytuje akt oskarżenia, próbuje wtrącić komentarz. Obrońca musi go dyskretnie powstrzymać, aby nie odzywał się niepytany.
Mówił do mnie "tato"
Rozprawa zaczyna się od wniosku adwokatów o utajnienie procesu, bowiem ich zdaniem oskarżeni od momentu zatrzymania są stygmatyzowani przez dziennikarzy. Żadnego przedstawiciela mediów nie interesuje, co mają do powiedzenia obrońcy, wszystkie kamery są zwrócone na prokuratora. Przed wejściem na salę sądową urządzono mu niemalże sesję zdjęciową. Sędzia Radziszewski nie uwzględnia wniosku.


- Zarzucam Karolinie W. i Damianowi G., iż jako osoby sprawujące bezpośrednią i dobrowolną opiekę nad 4-letnim Leonem, działały wspólnie i w porozumieniu z zamiarem pozbawienia dziecka życia - prokurator Żmudziński odczytuje akt oskarżenia. - Stało to się po tym, gdy chłopiec uległ rozległemu poparzeniu w miejscu zamieszkania. Oskarżeni, przewidując i godząc się na śmierć chłopca, zaniechali prawnego obowiązku wezwania medycznej pomocy, na skutek czego 21 sierpnia 2022 roku dziecko zmarło.


Pada artykuł 148 par. 2 Kodeksu karnego, czyli zabójstwo dokonane ze szczególnym okrucieństwem. Grozi za to kara od 15 lat więzienia do dożywotniego pozbawienia wolności.
Jest też wykładnia prawna: prokurator tłumaczy, iż zabójstwo można popełnić przez działanie, ale też przez zaniechanie. Do przestępstwa w tym drugim przypadku dochodzi wówczas, gdy na danej osobie ciąży szczególny obowiązek prawny. W przypadku matki jest on wprost wywiedziony z Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego. Rodzicielka jest gwarantem życia swego dziecka i jeżeli mogła, a nie udzieliła pomocy umierającemu, odpowiada za zabójstwo przez zaniechanie. Podobny obowiązek ciąży na osobie, która dobrowolnie przejęła opiekę nad dzieckiem. W takiej sytuacji był Damian G., niebiologiczny ojciec Leona.


Czytaj także:


"Przestałem grypsować dla Pana Jezusa". Wyszedł na przepustkę - zabił 3-latka


Oskarżyciel publiczny dodaje od siebie: - Za przejaw wyjątkowego wynaturzenia i zwyrodnienia można uznać zachowanie oskarżonych, którzy biernie obserwowali, jak 4-letnie dziecko pozostające pod ich opieką, umiera przez kilka dni w strasznych cierpieniach.
Damian G. nie przyznaje się do tak "sformułowanego zarzutu":


- Fakt, nie dopilnowałem dziecka, gdy lała się woda do brodzika. To był ogromny błąd. Ale na pewno nie chciałem zabić syna swojej partnerki. Lubiłem tego chłopca, mówił do mnie "tato".


Zszedł do piwnicy, bo zamierzał zagrzać wodę na kąpiel dla jego dziewczyny. Odkręcając kran, nie pomyślał, iż 4-latek będzie chciał się popluskać. Podczas przesłuchania w śledztwie powiedziano mu, iż dziecko zmarło na chorobę oparzeniową, która zakończyła się sepsą. Nigdy o czymś takim nie słyszał. - Dla mnie to były oparzenia na skórze, a nie wnętrzności. Nic na to nie wskazywało - przekonuje.
Za stołem sędziowskim poruszenie. Najmocniej reaguje sędzia Dobrasiewicz: - A bąble takie, iż nie mógł się podnieść? To było normalne?


Damian G nie traci zimnej krwi: - Chyba normalne, iż po poparzeniu, mogła go boleć noga.
Sędzia już ostro: - Nie mógł wstać!
- Ja myślałem, iż mu się nie chce, lubił postawić na swoim.
Sędzia odczytuje wyjaśnienia Damiana G. ze śledztwa, między innymi te, gdy swoją partnerkę przedstawia jako złą matkę. Ale choćby w tej sytuacji dziewczyna czule spogląda na swego partnera, stroi miny. Jakby nie słyszała, co o niej mówił. A może w ten sposób usiłuje na niego wpłynąć, aby zmienił zdanie? On rzeczywiście, po odczytaniu protokołu, chce prostować. - To nie było do końca tak - wyjaśnia. - Karolinie zdarzało się mieć słabszy dzień, potrafiła w zdenerwowaniu dać Leonowi klapsa czy coś, ale ogólnie była bardzo dobrą matką.


Jednakże oskarżony nie zaprzecza, iż gdy zastanawiali się, co zrobić ze zwłokami dziecka, matka Leosia miała pomysł, aby po ugotowaniu rzucić je psom, albo utopić w Wiśle.
Danuta, z wypiekami na twarzy, domaga się dopuszczenia do głosu. - Co za oszczerstwa! - oburza się. - Kiedy wnuczka kolejny raz wróciła do mnie, widziałam, jak troszczyła się o dzieci. Zdarzyło się, iż Damian zawiózł Maksa do swojej matki i tam dziecko zachorowało. Karolina natychmiast zamówiła taksówkę i obie pojechałyśmy po małego. Wnuczka nie zwlekała też z wezwaniem lekarza.
Również Karolina W. nie przyznaje się do zarzutów "z tego artykułu", choć czuje się winna śmierci Leona. - Gdybym mogła cofnąć czas, inaczej bym postąpiła - wyznaje. Zaniechała wezwania pogotowia nie dlatego, iż nie widziała takiej potrzeby. Przerywa, spogląda na swego chłopaka. On potem dopowie: - Baliśmy się, iż poparzenie Leona wyjdzie na jaw i babcia Karoliny zrobi wszystko, żeby odebrać nam dzieci.
Ani słowa o tym, iż nieuchronne spotkanie z policją groziłoby oskarżonemu powrotem do poprawczaka, by dokończyć odsiadkę.


Czytaj także:


"Pod postacią namiętnej kobiety krył się okrutny demon"


Nie słychać w odpowiedziach młodej pary rozpaczy na pytanie prokuratora, co się działo z Leonem po wyjęciu go z ukropu. W postępowaniu przygotowawczym Damian G. usiłował łagodzić obraz obrażeń 4-latka. - To nie wyglądało na nic takiego, on normalnie się zachowywał, na podwórku jeździł na hulajnodze.
Odczytanie tych słów wywołuje w ławach dla publiczności poruszenie. Przysłuchujące się procesowi kobiety szepczą do siebie na tyle głośno, iż słychać w całej sali: "Takie straszne poparzenie i jeździło na hulajnodze? On chyba nie wie, co mówi".


- Leon trochę narzekał - wyjaśniała w śledztwie Karolina W. - Ale nie bardzo mu wierzyliśmy, bo on często kłamał i w ogóle był nadpobudliwy. Żeby zwrócić na siebie uwagę, potrafił specjalnie uderzać się w głowę.


Co widzieli świadkowie
Adwokat Karoliny W. składa wniosek o zwolnienie jej z aresztu. Za kratami jest już ponad rok. Urodziła córkę, babcia jest gotowa przyjąć wnuczkę do domu. Karolina tęskni za swoimi dziećmi umieszczonymi w rodzinie zastępczej (Danuta wywalczyła, aby nie rozdzielano brata od siostry). Na wolności mogłaby je odwiedzać.
- Oskarżeni zostali złapani w czasie ucieczki - przypomina prokurator, wnosząc o nieuwzględnienie wniosku. Sąd przyznaje mu rację.


Świadkami w sprawie są przede wszystkim podwarszawscy rolnicy, właściciele sadów. W ich gospodarstwach są zabudowania, w których nocują sezonowi robotnicy. Nie są zameldowani, mają płacone za dniówkę i w każdej chwili mogą zmienić adres. Dla ukrywającej się pary z dwójką dzieci i trzecim w drodze to najmniej ryzykowne schronienie.
Udzielający im dachu nad głową sadownicy odtwarzają w sądzie kolejne etapy wędrówki Karoliny z dziećmi i konkubentem.
Do miejscowości Górki w gminie Garwolin sprowadzili się pod koniec kwietnia 2022, czyli na cztery miesiące przed śmiercią Leona. Zeznaje świadek Krzysztof M.: - Damian, prosząc o wynajęcie izby, brał mnie na litość. Że jego kobieta wyprowadziła się od babci, bo nie dało się wytrzymać. A w Wesołej, gdzie na początku się zatrzymali, nie mieli bieżącej wody ani prądu. Żal mi było maluchów. Później, gdy widziałem, iż Leoś chodzi głodny, kupowałem mu parówki i serek. Gdy po nagłej wyprowadzce w nocy sprzątałem wynajęty im pokój, zastanawiałem się, jak można tak żyć. Na podłodze walały się dziecięce brudne ubranka, leżały używane igły lekarskie, strzykawki oraz kilkanaście małych opakowań czegoś, co wyglądało na dopalacze.
Świadek zapytany o kondycję pieca do ogrzewania wody zapewnia, iż to była solidna instalacja z certyfikatem, na użytek całego gospodarstwa. O zagrożeniu rozszczelnienia rur może mówić tylko ktoś, kto nie ma pojęcia, jak takie urządzenie działa. Lokator po szkole podstawowej sprawdzający parametry? Śmiechu warte, gdyby nie tragedia, która się potem wydarzyła.


Z zeznań następnego świadka wiadomo, iż uciekinierzy (już tylko z Maksem) zamieszkali w Sulejówku i tam ukrywali się do października 2022 roku. Damian G. trochę pomagał w jesiennych robotach w sadzie. Wyprowadzili się nagle, po wizycie matki i siostry chłopaka. Przyjazd rodziny zakończył się awanturą. Krzyki słychać było aż na podwórku. Kobiety chciały wiedzieć, gdzie jest Leon. Nie wierzyły Damianowi, iż u matki chrzestnej w Krakowie.
Sędzia: - Czy widział pan u oskarżonych alkohol, narkotyki?
- Nie spotkałem się z tym.
Śladem uciekinierów przyjechała też do Sulejówka Anna O., pracownica warszawskiego ośrodka opieki społecznej. Urzędniczka dotarła tam po anonimowym telefonie od kobiety informującej, iż w obejściu małżeństwa S. pomieszkuje młoda para z dzieckiem w wózku i drugim "w drodze". Ciężarna karmi małego mlekiem rozcieńczonym wodą z kranu. A jej facet często jest pod wpływem alkoholu. Skądinąd Anna O. wiedziała, iż pewna babcia w Warszawie poszukuje swej nie dającej znaku życia wnuczki z dwójką małych dzieci. Skojarzyła te dwie informacje.


Kiedy pierwszy raz się udała pod wskazany adres, gospodyni odprawiła ją od furtki, twierdząc, iż nikt obcy u niej nie mieszka. Anna O. nie zrezygnowała, wróciła z policją. Wtedy dowiedziała się, iż owszem, młodzi nocowali w budynku gospodarczym, ale wyprowadzili się cichcem, nie płacąc za wynajem. Tak się spieszyli, iż nie pozbierali choćby rozrzuconych na podłodze zabawek.
Na pytanie, ile było w tym związku dzieci, gospodarze stanowczo odpowiadali, iż jedno. Mały miał na imię Maks.
Z akt śledczych wynika, iż Karolina W. i Damian G. pojawili się bez żadnej zapowiedzi u znajomych jego matki we wsi Łogole Wielkie. Prosili o nocleg. Gospodarz nie chciał się zgodzić, ale zmiękł na widok dziecka w wózku. - Tylko do rana - uprzedził.
W nocy na podwórku pojawiła się policja.


Dwie osoby w otoczeniu Damiana wiedziały o tragicznej śmierci Leosia jeszcze przed przesłuchaniem podejrzanego w prokuraturze. To jego matka i siostra. Straszną tajemnicę poznały w czasie awantury w Sulejówku. Wcześniej były okłamywane, iż chłopczyk jest u chrzestnej w Krakowie.
- Syn płakał - zeznała matka Damiana G. w sądzie. - Mówił, iż gdyby nie Maks, to odebrałby sobie życie. Karolina go uspokajała, też płakała. Oni byli zgodną parą, tylko nie mieli pieniędzy. W Sulejówku dałam im pieniądze na mleko dla dziecka.
Babcia Karoliny nie może tego słuchać. Podejrzewa, iż chodziło o pomoc młodym w ucieczce z Polski. Dlatego traktuje matkę Damiana G. wrogo, w sądzie choćby nie mówią sobie "dzień dobry". Ale gdy konwojenci prowadzą oskarżonych sądowym korytarzem, każda wypatruje swego dziecka. Tylko matki Karoliny nigdy na tym procesie nie widziano.
Prokurator chciał 20 lat więzienia
Na początku marca 2025 roku proces w sprawie tragicznej śmierci Leona dobiega końca. Zdaniem prokuratora Żmudzińskiego winę za śmierć dziecka powinni ponieść po równo Karolina W. i Damian G. Doszło do zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem w zamiarze ewentualnym.


- Czyn kryminalny nie spada z nieba. Każdy ma swoje podłoże w przeszłości - zauważa oskarżyciel publiczny. - Dziecko od dawna było przez matkę i jej partnera źle traktowane. Oboje doskonale wiedzieli, bo któż mógł to lepiej obserwować od nich, iż życie w chłopcu gaśnie, Leon umiera. A mimo to nie zrobili nic, aby go uratować.


Dlaczego został postawiony zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem? Bo zabijanie było powolne i okrutne. Okrucieństwo polegało na tym, iż nie udzielono pomocy po silnym poparzeniu, a każdy wie, jak jest to bolesne.
- Jestem pewny, iż ból Leona musiał być nie do zniesienia - prokurator tłumaczy swoje żądanie surowej kary 20 lat więzienia dla wszystkich z oskarżonych. Mógłby wnioskować o 25 lat, jednak bierze pod uwagę pewne okoliczności łagodzące: Damian G. i Karolina W. są bardzo młodzi, wyrazili skruchę.


- Ty narkomanie, dla mnie nie jesteś człowiekiem. Najpierw znęcałeś się nad nią, a potem na dziecku - mówiła Danuta do Damiana G. w ostatnim słowie. - Odebrałeś mi to, co najbardziej kochałam. Leon był moim słoneczkiem i ono zgasło.


Kobieta prosiła sąd o niski wymiar kary dla jej wnuczki i zapewniała, iż pomoże w wychowaniu dzieci po wyjściu Karoliny na wolność.
Obrońcy utrzymują, iż zarówno Karolina, jak i Damian nie chcieli śmierci Leona. Nie powinni być osądzeni za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem w zamiarze ewentualnym, jak chce prokurator. - Granica między zamiarem ewentualnym a działaniem nieumyślnym jest bardzo subtelna, dlatego sądy muszą to dokładnie analizować. Słuchając prokuratora, odniosłam wrażenie, iż zastosował najsurowszą kwalifikację czynu, bo takie są oczekiwania mediów i opinii publicznej – twierdzi adwokat Izabela Sakuła-Łuciuk, obrończyni Damiana G.


Czytaj także:


Ta zbrodnia wstrząsnęła Polską. Sprawa Kajetana Poznańskiego


Według adwokatki oskarżony nie dopilnował wystarczająco Leona, ale takie sytuacje się zdarzają i nierzadko dochodzi do nieszczęśliwych wypadków z udziałem dzieci. G., który część swojego nastoletniego życia spędził w poprawczaku, nie miał szans na prawidłowy rozwój. Mimo wszystko dbał o swoją rodzinę najlepiej, jak potrafił.
Także zdaniem obrońcy Karoliny W., para nie chciała śmierci Leona. - Mamy do czynienia z prymitywnymi, młodymi ludźmi - powiedział adwokat Tomasz Sięka. Przekonywał, iż do tragedii doszło nie ze względu na chęć zabójstwa, ale brak doświadczenia życiowego sprawców oraz niskiej inteligencji. - Długa kara izolacyjna zniszczy tę dziewczynę jako matkę - adwokat usiłował przekonać zespół sędziowski.
Oboje obrońcy wnieśli o uniewinnienie pary od zarzutu zabójstwa. Ich zdaniem skazanie powinno najwyżej dotyczyć nieudzielenia pomocy, za co grozi kara więzienia do lat trzech.
Zapłakana Karolina W. była w stanie wydusić z siebie tylko, iż żałuje tego, co się stało. - Nikt nie chciał, żeby Leon umarł. Jest mi ogromnie wstyd. Nie wybaczę sobie tego do końca życia. Bardzo żałuję i proszę o łagodny wyrok - to ostatnie słowa Damiana G.


Uzasadnienie wyroku
Sąd skazał oskarżonych na 10 lat więzienia. Taki wymiar kary, niższy niż zakładała prokuratura, był możliwy, ponieważ sąd wyeliminował z opisu czynu "działanie ze szczególnym okrucieństwem".
Artykuł będzie niebawem aktualizowany o treść uzasadnienia wyroku.


OSKARŻAM - cykl kryminalny Gazeta.pl Grafika: Marta Kondrusik
Idź do oryginalnego materiału