Że Włochy to najwspanialszy kierunek wakacyjny, to ustaliliśmy dawno. choćby katastrofa klimatyczna tego nie zmienia, bo tam przecież mają góry. Można się tak wycwanić, żeby mieszkać blisko morza, ale paręset metrów nad jego poziomem – dość wysoko na wieczorny chłodny wiaterek.
Sami Włosi o włoskim raju potrafią mieć opinię bardziej krytyczną niż Polacy o Polsce. Uwielbiam książki fiction i non-fiction o „mrocznym obliczu Włoch”.
Polecam więc lekturę wakacyjną w postaci thrillerów o komisarzu Balistrerim, pióra Roberto Costantiniego. Będąc kiepskim krytykiem dostałem pierwszym tom jako gratisa lata temu, ale nie przeczytałem od razu. A jak już się zakochałem, to i tak już wygasła licencja, więc dodruku raczej nie będzie. Pozostaje polowanie na pojedyncze egzemplarze.
Nie wiem jakie poglądy Costantini ma naprawdę (nie przebił się na tyle, żeby go wywiadowali po angielsku). Jego bohater przynosi jednak ciekawą odmianę po galerii detektywów z thrillerów nordyckich, którzy zwykle mają jedynie słuszne poglądy „na lewo od socjaldemokracji”.
Balistreri tymczasem jest na prawo od parlamentarnej prawicy. Lata 70., wspominane we Włoszech jako „lata ołowiu”, spędził w neofaszystowskiej bojówce Ordine Nuovo.
Wyrzuty sumienia sprawiły, iż zaczął współpracować z tajnymi służbami. W nagrodę dostał posadę komisarza policji na sennym rzymskim przedmieściu.
Miała to być spokojna synekura, na której doczekałby do emerytury bez stresów. Jednak zabójstwo osiemnastoletniej dziewczyny pracującej dla Watykanu wytrąca go z tej rutyny i w komisarzu budzi się prawdziwy gliniarz.
Taki jest fabularny punkt wyjścia pierwszej części, „Jesteś złem”. Wygląda to pozornie na sztampę – detektyw-wypalony alkoholik? check; prześladuje go wspomnienie nierozwiązanej sprawy sprzed lat? check; ofiarą jest osiemnastoletnie dziewczątko? check.
Książki bronią się po pierwsze konstrukcją bohatera. A adekwatnie antybohatera. choćby Harry Hole to przy nim anioł.
W idealistycznej młodości Balistreri był faszystą, w sile wieku jest nihilistycznym pijakiem i dziwkarzem, na starość jest zrzędą, bo doskwiera mu przestrzelone kolano.
Większość to jego pierwszoosobowa narracja, ale czasem wszechwiedzący narrator pozwala spojrzeć na niego okiem kogoś innego. Ten ktoś zwykle widzi w nim aroganckiego dupka.
Balistreri zresztą też go w sobie widzi. Znaczna część narracji to jego rozpamiętywanie błędów z przeszłości – te „nierozwiązane sprawy” brały się z jego lenistwa, pijaństwa lub erotomanii.
Przyjemność lektury nie bierze się więc tu z tego, iż obserwujemy pracę „szarych komórek” Herculesa Poirot. Śledztwa Balistreriego polegają na tym, iż najpierw wszystko spieprzył, a potem jakiś deus ex machina podrzucił mu nowe informacje.
Mamy za to wspaniały obyczajowy portret Włoch rozciągnięty na całe życie Balistreriego, od lat 50. po współczesność. Taka „Genialna przyjaciółka”, ale jako thriller noir.
W drugim tomie dochodzi jednak jeszcze coś, o czym nie czytałem nigdy – portret włoskiej społeczności w Libii sprzed Kadafiego. Wywodzi się z niej Costantini, podobnie jak jego bohater.
To stąd ten faszyzm. Dziadek Balistreriego zaufał Mussoliniemu i przyjechał do Libii, żeby urządzić od zera na pustyni platację oliwną. Balistreri dosłownie wyssał więc faszyzm z mlekiem matki.
Z jego punktu widzenia włoska I Republika to państwo zbudowane na zdradzie. Włoscy politycy i sycylijscy mafiozi pomogli aliantom dokonać inwazji na własny kraj, za co wynagrodzono ich bezkarnością.
Ta zdrada założycielska legła u podstaw „Tangentopolis”, państwa rządzonego przez „obywateli poza wszelkim podejrzeniem”. Balistreri dobrze ich zna, bo o ile po kądzieli pochodzi z faszystów, to po mieczu z sycylijskich chadeków. Nie wiadomo którzy gorsi.
To spotkanie dwóch światów pozwala Costantiniemu na pokazywanie Włoch z kilku punktów widzenia. Wiemy jak na I Republikę patrzą faszyści, ale wiemy też, jak swoich racji bronią skorumpowane elity.
Mają mocne argumenty. Twierdzą, iż dzięki nim udało się Włochy wyciągnąć z biedy – miliony zamieszkały w domach komunalnych i pokupowały fiaciki. A iż ktoś sobie przy okazji coś zachachmęcił, czyż nie było warto?
Nie z Balistrerim takie numery. Jako gliniarz dobrze wie, iż mafia to nie tylko łapówki. Za „nietykalnymi” ciągną się także gwałty, morderstwa, narkotyki, porwania, zmuszanie do nierządu.
„True crime” miesza się tu z fikcją. Ta pierwsza sprawa – zaginięcie pracownicy Watykanu – przypomina prawdziwą zagadkę Emanueli Orlandi.
Potem mamy inne, też wzorowane na aferach I Republiki. Dla polskiego czytelnika szokujące jest to, iż wśród nich jest pranie pieniędzy CIA przekazywanych na wsparcie „Solidarności” przez kościelne organizacje „dobroczynne”.
Dla nas to jednoznacznie pozytywne, dlatego u nas do dziś panuje tu zmowa milczenia. Dla Balistreriego jednak nie ma niewinnej przestępczości.
Gdy mafia pomaga ci w zbożnej misji zwalczania faszyzmu czy komunizmu, kiedyś trzeba się będzie odwdzięczyć. Niestety niekoniecznie w pieniądzach – może na przykład chodzić o zatuszowanie sprawy morderstwa.
„No co ja poradzę, dottore, iż mój chrześniak ma takie nietypowe potrzeby. Pan to powinien zrozumieć, a jeżeli nie, to mam w tej paczce zdjęcia, które odświeżą pamięć…”
Watykan to nie tylko znane turystom miasto-państwo, ale także szereg eksterytorialnych posesji rozrzuconych po całym Rzymie. Gdy śledztwo doprowadzi detektywa do jednej z nich, jest bezradny – nie może wejść do takiego budynku choćby jeżeli świadkowie widzieli, iż ofiara tam weszła, ale nikt nie widział jak wyszła…
Kolejne zaskoczenie dla polskiego czytelnika to hipoteza, iż Kadafiego do władzy wynieśli nie Ruscy, tylko właśnie włoska mafia. Za mało o tym wiem, żeby mieć własne zdanie (według książki, król Idris chciał oddać atrakcyjne złoże ropy Amerykanom, sycylijscy chadecy woleli więc go wymienić na swoją marionetkę – która urwała im się ze sznurków).
W każdym razie, jeżeli za coś w ogóle lubimy tego gliniarza-faszystę to za samobójczą odwagę, z którą zabiera się za „ludzi poza wszelkim podejrzeniem”. W jednej z książek na przykład prowokuje mafię, by go spróbowała zabić – bo wtedy źli ludzie wyjdą z cienia i śledztwo ruszy z miejsca.
Ogólnie więc polecam, nie tylko italianofilom.