
jak wyobrażam sobie potworność
pierwszych chwil bez ciebie? budzę się,
kompletnie nagi, w ciemnym zaułku
Narajangondźo albo innego egzotycznego
miasta, w którym nigdy nie będę,
usmarowany seledynową farbą, z camembertem
między pośladkami i naklejką przedstawiającą
jelonka Bambi na środku czoła.
żeby było śmieszniej.
krzyk, bezskuteczne próby dogadania się
z lokalsami. niech ktoś mi wreszcie pomoże,
bo od nie mówiących po angielsku policjantów
jedynie dostałem pałą!
zimno i głód. święty Aleksy-menel-Godzuki
zwinięty w naleśnik koczuje pod plakatem
reklamującym Godzillę XV. ryk, z bezsilności.
zaprzyjaźnienie się z wykolejeńcami, deale na migi.
robienie paskudnych rzeczy, byleby przetrwać.
szpetnokształtne dziewczyny częstujące
tym i owym. zlizywanie zawartości strzykawek.
sreberka, pazłotka, parszywe kadry niejako
przesuwające się obok mnie. piloerekcje,
stroszące się skóry. chwile wesołe jak ból
zębów albo drutowanie ryja.
i ten ciągły brak, niezagłuszalny. papierowe
uliczki potiomkinowskiej metropolijki.
miasto adekwatne trwa dalej.
tak odległe, nieosiągalne. a mi
coraz durniej. aż po obłęd.