Strzały na Uniwersytecie Karola: co zrobią Czechy?

10 miesięcy temu

Nie ma co owijać w bawełnę: strzelanina na praskim uniwersytecie z 21 grudnia jest najbardziej krwawym masowym mordem we współczesnej historii Czech. Zabójca, dwudziestoczteroletni student, zdołał przeszmuglować na Wydział Filozofii Uniwersytetu Karola mały arsenał, po czym zastrzelił czternaście osób, a dwadzieścia pięć zranił, zanim odebrał życie sam sobie.

Powiedzieć, iż to wydarzenie wstrząsnęło krajem, to nic nie powiedzieć. Czechy wymienia się często wśród najbezpieczniejszych państw świata. I chociaż zdarzały się nam już takie ataki – w 2019 roku z dziewięcioma ofiarami i w 2015 z ośmioma – napastnicy nigdy nie dokonywali ich w miejscach publicznych tak gęsto wypełnionych ludźmi. (Można oczywiście zauważyć, iż te poprzednie masakry nie zaskarbiły sobie aż takiej uwagi mediów, ponieważ nie miały miejsca w Pradze, która, jak wie każdy dziennikarz i każda dziennikarka, jest jedynym miastem w czeskim kraju). Teraz, gdy minął już pierwszy wstrząs i pierwsza rozpacz, wszyscy pytają wszystkich: co dalej?

Pomyśl, zanim pstrykniesz

Mamy do odrobienia kilka lekcji, a pierwsza z nich dotyczy mediów: jak mówić o sprawcy masowego mordu i o motywach, które nim kierowały, żeby nie popularyzować jego poglądów? Debata na ten temat powraca po każdej masowej strzelaninie, a jej historia sięga prawdopodobnie najgorszego dnia w życiu mamutów sprzed, hen, 25 tysięcy lat. Jednak w erze natychmiastowej łączności na wyciągnięcie telefonu nasze media niekoniecznie umieją sobie z tym poradzić.

Przykład: to, kurwa, zdjęcie. Doskonałe reporterskie ujęcie pokazuje jak na dłoni desperację studentów skulonych na wysokim gzymsie, gdzie morderca może ich nie znajdzie. Jest tylko mały problem: takie fotografie, ujawniające kryjówki potencjalnych ofiar, wrzucano na media społecznościowe, gdy zabójca wciąż strzelał. Stamtąd od razu trafiały na portale informacyjne w internecie, zanim jeszcze policja zdołała potwierdzić, iż sprawca nie żyje.

Nie będę udawał, iż wiem, co mają w głowach ludzie postawieni w sytuacji życia i śmierci ani co ich skłania do zdradzania miejsca, w którym się kryją. Może nadzieja na szybki ratunek? Jako dziennikarze powinniśmy mieć jednak nieco więcej oleju w głowie i nie podawać na tacy potencjalnych ofiar uzbrojonemu mordercy. Oto więc lekcja dla mediów: ten, kto jest pierwszy, nie zawsze jest najbardziej rozgarnięty. A o ile czeskie media głównego nurtu nie zgłębiły jeszcze znaczenia słowa „etyka”, o tyle „narażanie życia uczestników zdarzenia” powinno im brzmieć bardziej znajomo. Najpewniej nie unikniemy tego, iż stada bezmyślnych padlinożerców z aparatami fotograficznymi będą obsiadać każdego w promieniu pół kilometra od miejsca jatki i karmić rozdziawione dzioby swojej publiki krwawymi ochłapami – ale na to jest czas i miejsce, kiedy bezpośrednie zagrożenie już minęło. A jeżeli ktoś przez cały czas nie może się powstrzymać, niech chociaż nie podpowiada mordercy, gdzie znajdzie następne ofiary.

Kto się chwyta brzytwy

A teraz: jak zapobiec powtórzeniu się takiej tragedii? Ochrona w budynkach uniwersyteckich jest w zasadzie symboliczna. I chociaż inne czeskie uczelnie wydają się prześcigać w metodach gwarantowania studentom bezpieczeństwa, trudno nie zauważyć, iż owe próby są raczej mało poważne. Zezwalanie na wejście do budynku wyłącznie studentom i uczelnianej kadrze wygląda dobrze na papierze, dopóki sobie nie uprzytomnimy, iż zabójca był studentem. Instalowanie wykrywaczy metalu przy wejściach jest kosztowne i wymaga zatrudnienia dodatkowego personelu ochrony, a i tak przecież nie daje pewności, iż morderca nie znajdzie innej drogi do środka – szczególnie jeżeli wziąć pod uwagę, jak fatalnie niedofinansowane są uczelnie za obecnego rządu.

Najczęściej wymienianą propozycją jest, naturalnie, wprowadzenie specjalnych szkoleń dla personelu akademickiego i studentów – tyle iż z tym będzie najpewniej tak samo jak z próbnymi alarmami pożarowymi: zostaną natychmiast wyparte i zapomniane. Chwytając się w ten sposób to jednej, to innej brzytwy, politycy i władze uczelni totalnie ignorują jeden istotny drobiazg.

Dokumenty, proszę

Zabójca był legalnym właścicielem ośmiu sztuk broni palnej, w tym czterech sztuk broni długiej. Tego dnia wyposażył się klasycznie: w karabin AR-15 z lunetą, ulubione narzędzie sprawców masakr jak świat długi i szeroki, i potężną strzelbę, której ostatecznie użył na samym sobie. Nie wiemy nic o tym, by ktokolwiek okazał zainteresowanie, gdy składał wniosek o zezwolenie na posiadanie broni ani gdy kupował wyjątkowo drogi karabin. Mając w ręku kwitek od lekarza rodzinnego i pisemne zaświadczenie z policji o niekaralności, musiał tylko zdać krótki egzamin z posługiwania się bronią i znajomości odpowiednich przepisów prawa. I nikomu nie drgnęła choćby brew, gdy w ciągu trzech miesięcy zarejestrował się jako właściciel siedmiu sztuk broni. Bo, rozumiecie, nie ma powodu sprawdzać takich przypadków – wiadomo przecież, iż zbrodnie popełnia się tylko bronią zdobytą nielegalnie.

Uzyskanie pozwolenia na broń jest w Czechach niewiarygodnie proste – tak wygląda smętna prawda. Najtrudniej pewnie przebrnąć przez egzamin z teorii, bo trzeba się na nim wykazać znajomością przepisów, ale taki test wyklucza jedynie tych, którym brakuje samozaparcia, by wykuć paragrafy na blachę. Nie przeprowadza się natomiast oceny psychologicznej wnioskodawcy ani nie wymaga się uzasadnienia przyczyn, dla których ktoś ubiega się o broń. Wystarczy trochę kasy w portfelu.

Dużą część winy za ten stan rzeczy można złożyć na karb tradycji, bo produkcja broni to jeden z największych sektorów czeskiego przemysłu. Stoi za nim silne polityczne lobby, które od dawna usilnie zabiega o to, by dostęp do broni był jak najłatwiejszy. Ale zamiłowanie do strzelania to także cecha szerokiego społeczeństwa: W kraju o dziesięciomilionowej populacji ponad 300 tysięcy osób zarejestrowało łącznie milion sztuk broni (dane z 2022 roku). Po co im ona? adekwatnie nie wiadomo. Niektórym, owszem, broń jest potrzebna do pracy – do tej kategorii należą choćby leśniczy (z tym zastrzeżeniem, iż pijani myśliwi są najczęstszymi sprawcami zabójstw z broni palnej w Czechach). No i, o ile wiem, istnieją jacyś sportowcy, którzy faktycznie biorą udział w zawodach strzeleckich i tym podobnych imprezach. Jednak najczęściej podawaną przyczyną, dla której ludzie kupują broń, jest samoobrona. I jest to zarazem przyczyna najbardziej upolityczniona.

Jeśli ktokolwiek na świecie słyszał coś o czeskich bataliach wokół prawa do posiadania broni palnej, to mogła mu się obić o uszy poprawka do konstytucji z 2021 roku, która gwarantuje „prawo do obrony własnego życia lub życia innej osoby przy użyciu broni”. Przepchnął ją rząd Babiša, a obywatele byli mu za to wdzięczni – z dwóch powodów. Po pierwsze, przyjemnie to współgrało z (nie wiedzieć czemu) wciąż chodliwymi hasłami postkomuny o tym, iż „regulacja to totalitaryzm”. A po drugie, tym jednym gestem Babiš pokazał wielkiego faka bezdusznym i bezimiennym biurokratom z Brukseli. To, iż grupa wyborców popierających prawo do posiadania broni pokrywa się z grupą wyborców szczególnie wrogich Unii Europejskiej, nie jest oczywiście żadnym odkryciem. Zwolennicy broni palnej upierają się jednak, iż unijne próby ograniczenia jej dostępności nie są skutecznym sposobem walki z terroryzmem, bo terroryści i tak zdobywają broń nielegalnie – dziś ten argument brzmi wyjątkowo ponuro i wyjątkowo nieszczerze. To powiedziawszy, rzeczona poprawka do konstytucji tak naprawdę nie zmieniła nic w prawnej rzeczywistości, bo zawiera także krótkie zastrzeżenie: „przepisy szczegółowe reguluje ustawa”. Zmiana konstytucji wysłała jednak sygnał: nie tylko jest okej posiadać broń, ale wybierając się do sklepu po karabin, demonstrujesz swój bunt. Moda przychodzi, moda przemija; nie byłoby tematu, gdyby nie fakt, iż te akurat akcesoria odzieżowe tak bardzo ułatwiają zabijanie.

Co komu umyka

Tak dochodzimy do centralnego paradoksu prawa do posiadania broni: ludzie, którzy chcą wejść w posiadanie broni palnej, to często dokładnie ci sami ludzie, którym pod żadnym pozorem nie można w tej kwestii zaufać. Frazesy o samoobronie to lichy argument: obrona własnego życia i mienia nie wymaga wyciągania półautomatycznego kompensatora fallusa, kiedy najgroźniejsze, co może wychynąć z lasu, to inny baran z dubeltówką. Po ataku na uniwersytecie inne argumenty zwolenników broni brzmią tym bardziej pusto: „dobry obywatel z bronią zatrzyma złoczyńcę” (i powiększy liczbę przypadkowych ofiar), „jeśli zakażemy posiadania broni długiej, bandyci znajdą inne sposoby” (więc lepszym wyjściem jest im to ułatwiać), „testy psychologiczne i tak nie wykryją wyrachowanego mordercy” (nieważne, iż będą działać odstraszająco i wychwycą przynajmniej jawnych pomyleńców), czy wreszcie wiecznie żywy slogan „ograniczanie prawa do posiadania broni to zamach na prawa obywatelskie” – bo seria z karabinu prosto w twarz najwyraźniej nie odbiera nikomu żadnych praw. Przepisy muszą być surowsze, droga do posiadania narzędzia do zabijania na odległość musi być dłuższa i o wiele trudniejsza, a kiedy już to się stanie, broń i jej właściciel muszą znaleźć się pod stałym nadzorem.

Przypadkiem w czeskim parlamencie właśnie trwa debata nad ustawą o prawie do posiadania broni. Uwierzycie, iż dyskutowany projekt nie zawiera ani jednego z tych rozwiązań? Dotychczasowe propozycje to bezładny mętlik. Z jednej strony lekarzy zobowiąże się do zgłaszania podejrzanych pacjentów, którzy proszą o zaświadczenie potrzebne do nabycia broni – co mogłoby choćby brzmieć rozsądnie, gdyby lekarze rodzinni mieli jakiekolwiek doświadczenie psychiatryczne czy psychologiczne. Z drugiej, policja ma zyskać rozszerzone uprawnienia do konfiskowania broni osobom, które przejawiają „podejrzane” zachowania – od wygrażania ludziom w mediach społecznościowych po konfliktowe relacje z sąsiadami albo „związki z ruchami ekstremistycznymi”. Co może się nie udać? Jedna poprawka wniesiona do projektu ma odrobinę sensu: sprzedawcy amunicji mieliby obowiązek zgłaszać klientów, którzy kupili podejrzanie dużą liczbę nabojów. Wywęszymy w ten sposób potencjalnych morderców posiadających nie więcej niż dwie komórki mózgowe, ale zawsze to lepsze to niż nic. I na pewno da większy pożytek niż apel ministra spraw wewnętrznych, by z uwagi na traumę studentów i rodzin ofiar powstrzymać się od odpalania fajerwerków w sylwestra.

Ten to od razu widać, iż wie, co w życiu ważne.

Idź do oryginalnego materiału