Mimo intensywnych działań policjantów sprawa podwójnego zabójstwa studentów w Górach Stołowych od 28 lat pozostaje niewyjaśniona. W 2023 roku zatrzymana w innej sprawie 19-latka miała zeznać policjantom, iż za śmiercią Ani i Roberta stoi niejaki Dariusz Z., którego wygląd w młodości przypominał niektórym "Blondyna". Czy nowe informacje pomogą rozwiązać tę sprawę?
REKLAMA
Połączyła ich miłość do przyrody i gór. 17 sierpnia pod Narożnikiem słychać było krzyk Ani
22-letnia Anna Kembrowska pochodziła z Jastrzębiej Góry. Na studia wybrała Akademię Rolniczą we Wrocławiu (dziś Uniwersytet Przyrodniczy) i kierunek ochrona środowiska. Była założycielką i przewodniczącą Koła Naukowego Gleboznawstwa i Ochrony Środowiska. Pasjonowała się poszukiwaniami rzadkich roślin i fotografią. W przeszłości trenowała sztuki walki. Ania i Robert poznali się podczas sylwestra w Jastrzębiu-Zdroju, później zamieszkali ze sobą i planowali ślub.
25-letni Robert Odżga pochodził z Międzylesia w Kotlinie Kłodzkiej i przez znajomych nazywany był "Albertem". Studiował Geodezję i Kartografię na tej samej uczelni, co Ania (zmienił szkołę, by mogli studiować razem). Bardzo dobrze znał góry, miał choćby odbyty staż w Parku Narodowym Gór Stołowych. Ania i Robert często wybierali się na weekendowe wycieczki. Podróżowali zwykle autostopem i spali pod namiotem.
Dwa miesiące przed śmiercią Ania i Robert ukończyli kurs Strażników Przyrody. Oboje uznawani byli za najlepszych studentów na roku. - Dwoje naprawdę wspaniałych ludzi. Zawsze pogodni, radośni, życzliwi dla innych. Ania jakby trochę bardziej szalona, po swojemu zakręcona - powiedziała w rozmowie z "Wyborczą" ich koleżanka. Mieli być bardzo wrażliwi, a jednocześnie uparci - takie cechy przejawiały się także w ich pasji do ochrony przyrody, w którą mieli zaangażować się bez reszty.
Na początku sierpnia 1997 roku brali udział w spływie kajakowym po jeziorze Wigry. Kolejnym celem ich urlopu były Góry Stołowe, które Robert znał bardzo dobrze. 14 sierpnia autostopem dotarli do Międzylesia, gdzie mieszkała rodzina Roberta. 15 sierpnia wzięli udział we mszy świętej, a potem ojciec chłopaka odwiózł ich do Różanki, skąd ruszyli w dalszą wędrówkę. Celem była miejscowość Karłowo, gdzie 18 sierpnia mieli wziąć udział w obozie naukowym, który zorganizowała Anna. We wrześniu natomiast Robert miał bronić pracę magisterską, więc był to idealny moment, by się odstresować.
16 sierpnia małżeństwo lekarzy z Oleśnicy miało widzieć Anię i Roberta w towarzystwie mężczyzny, którego tożsamość do dziś nie została ustalona. Byli w hotelu "Traper" zapytać się o ceny noclegów, ale nieznany mężczyzna miał stwierdzić, iż koszt jest zbyt wysoki, dlatego się oddalili. Nieznajomy "Blondyn" miał być wyższy od Roberta, miał blond włosy do ramion i grzywkę. Ubrany był w czarno-czerwoną koszulę w kratkę i niósł plecak moro. Mimo publikacji jego wizerunku nikt nie zgłosił się na policję w tej sprawie.
17 sierpnia 1997 roku Ania zadzwoniła z budki telefonicznej do rodziców i powiedziała im, iż są w Dusznikach Zdroju, byli w pijalni wód i ruszają niebieskim szlakiem w kierunku Karłowa, gdzie miał odbyć się obóz naukowy. Elżbieta J., żona właściciela stacji benzynowej, zeznała na policji, iż widziała Anię i Roberta między godziną 12 i 13. Mieli być sami i sami też wyszli na szlak. Kobieta nie widziała, by ktokolwiek za nimi podążał.
Anię i Roberta widziały na szlaku dwie przyjaciółki, które zostały przez nich pozdrowione słowem "cześć". Dopiero później turystki dowiedziały się, iż jest to typowe powitanie w górach. Nie wiedząc o tym, zapamiętały, iż przyjaźni studenci mieli okulary, granatowe plecaki i długie włosy, a Ania na dodatek wianek na głowie i kwiaty wplecione w plecak. Tego samego dnia Janina N. i jej 10-letni syn zbierali w lesie jagody i między godzinami 15 i 16 widzieli Anię i Roberta. Kobieta nie zauważyła, żeby studentka miała wianek na głowie. Około godziny 16:50, gdy była już nieopodal domu w Łężycach, Janina N. usłyszała dwa strzały, kobiecy krzyk i trzeci strzał. Te same dźwięki usłyszał też 12-latek, który był sam na biwaku. Nikt jednak nie zgłosił niepokojących odgłosów - uznano, iż spowodowali je kłusownicy. Parę dni później jedna z mieszkanek regionu powiadomiła służby o tym, iż na szlaku na Narożnik czuć duszący zapach. Niczego jednak nie znaleziono.
Warto dodać, iż Ania i Robert nocowali w namiocie, nie korzystali z kwater ani schronisk górskich, co bardzo utrudniło śledczym ustalenie dokładnej trasy ich wędrówki. Chociaż niebieski szlak jest drogą znaną wśród turystów i często uczęszczaną, nie znaleziono większej liczby świadków, którzy spotkaliby ich na drodze i potwierdzili jaką trasą dokładnie szli.
Rodzice po kilku dniach dowiedzieli się, iż Ania i Robert nie dotarli na obóz
Rodzice byli pewni, iż Ania i Robert dotarli na obóz. Uczestnicy obozu myśleli natomiast, iż studenci zrezygnowali z udziału w nim. Zaginięcie studentów mogłoby nie wyjść na jaw jeszcze przez długi czas, ale w połowie obozu jeden z uczestników dostał wiadomość o śmierci babci i musiał wracać do domu. Opiekunowie obozu poprosili Krzysztofa, by zadzwonił do rodziców Ani, gdy dotrze do najbliższego miasta, z którego mógł wykonać telefon. 24 sierpnia późnym wieczorem Krzysztofowi udało się zadzwonić i zapytać rodziców Ani o to, dlaczego nie dotarła na obóz. Wtedy rodzice dowiedzieli się, iż od kilku dni z ich córką nie było kontaktu. Rodzice Ani skontaktowali się z rodzicami Roberta, którzy także nie mieli o niczym pojęcia. - Proszę pamiętać, iż wtedy nie było telefonów komórkowych. W Karłowie były tylko dwa telefony stacjonarne. Jeden na poczcie, drugi w ośrodku Politechniki Wrocławskiej (...). Gdyby nie ten telegram o śmierci babci, gdyby nie wyjazd Krzysztofa, to przez kolejny tydzień nikt by nic nie wiedział, nie podejrzewał - powiedziała prof. Anna Karczewska, uczestniczka obozu w rozmowie z "Polityką".
Wówczas zawiadomiono policję, jednak funkcjonariusze nie podjęli działań argumentując, iż studenci pewnie pojechali na wycieczkę do Czech. Rodzice skontaktowali się jeszcze z GOPR-em, który od razu rozpoczął akcję poszukiwawczą. Trwała ona dwa dni.
Początkowo ratownicy skupili się na jaskiniach i szczelinach, podejrzewając, iż studenci doświadczyli nieszczęśliwego wypadku. 27 sierpnia pies podjął trop i kilka metrów od szlaku na Narożnik ratownicy GOPR z grupy wałbrzysko-kłodzkiej wraz z trzema psami znaleźli jedno, a nieco dalej drugie ciało zaginionych. Ciała leżały dziesięć metrów od siebie i były częściowo obnażone - Robert miał spodnie zsunięte do kolan, a Anna do kostek, co miało pozorować gwałt, chociaż sekcja zwłok ją wykluczyła. Dopiero po czasie uznano, iż ofiary mogły zejść ze szlaku przez potrzeby fizjologiczne. Nie wiadomo jednak, dlaczego nie mieli założonych butów. Czyste skarpetki wskazywały, iż obuwie ściągnięto po ich śmierci. Z powodu upału rozkład ciał był znaczny.
Z ustaleń śledczych wynikało, iż Ania i Robert zostali zabici 17 sierpnia około godziny 17. Roberta zamordowano jako pierwszego. Najpierw został postrzelony w tył głowy (i był to strzał śmiertelny), a później sprawca strzelił do niego jeszcze raz. Anna została zabita strzałem między oczy, gdy leżała na plecach na ziemi. W odległości 800-1000 metrów od zwłok znaleziono porzucone ubrania i buty zamordowanych, a także rozdarte plecaki. Na okradzionych plecakach ofiar znajdowały się ślady krwi - na pewno Robert miał go na plecach w chwili śmierci.
Przy ciałach ani w okolicy nie znaleziono rzeczy Ani - zegarka z grawerem "25 lat ZNP", aparatu fotograficznego Zenit TTL o numerze 81028187, pamiętnika ani kroniki koła naukowego. Zniknął też namiot, 200 złotych i dokumenty Ani oraz Roberta. Policja udostępniła numery seryjne aparatu i podała je do publicznej informacji, ale po kilku latach okazało się, iż numery te były błędne.
Do odnalezienia pocisków konieczne było użycie wykrywacza metalu. Dzięki temu znaleziono trzy pociski i jedną łuskę. Wiadomo, iż studenci zginęli od strzałów w głowę zadanych pistoletem o kalibrze 9 mm, który po 1938 roku był na wyposażeniu oficerów Luftwaffe. Ustalono, iż broń pochodziła z Czech, a jej produkcja skończyła się po zakończeniu II wojny światowej. Policjanci zwrócili się do południowych sąsiadów z prośbą o pomoc w znalezieniu konkretnego modelu broni, jednak w czeskim rejestrze nie widniała broń, która pasowałaby do łuski znalezionej na miejscu zbrodni. Specjaliści z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego nie byli też w stanie potwierdzić, czy pociski pochodziły z jednego pistoletu czy kilku.
Rozmieszczenie ciał i miejsce zdarzenia od początku wskazywały, iż sprawców musiało być co najmniej dwóch. Strzały zostały oddane precyzyjne, co oznacza, iż napastnicy byli przeszkoleni pod kątem używania broni. Wykazali się też zaskakującym opanowaniem, jak na tak brutalną zbrodnię. Wykluczono zbrodnię w afekcie lub pod wpływem emocji. Sposób oddania strzałów jednoznacznie wskazywał na to, iż była to egzekucja. Sprawcy musieli bardzo dobrze znać teren, po którym się poruszali.
Zawód miłosny, narkotyki, "Rumun" lub "Skorpion" - takie hipotezy badali policjanci
Brutalne zabójstwo studentów sprawiło, iż policja przyjęła kilka wersji odnośnie tego, co mogło doprowadzić do zbrodni. Rozważano m.in. porachunki z handlarzami amfetaminą, motywy seksualny, miłosny i rabunkowy. W trakcie śledztwa przesłuchano kilkaset osób, co pozwoliło odrzucić większość hipotez.
Policjanci sprawdzali jednak każdą możliwość - także kwestię zawodu miłosnego. Z zeznań znajomych pary wynikało, iż w Annie mogło podkochiwać się dwóch mężczyzn. Jednym z nich był Maciej K. leśniczy spod Warszawy, z którym Ania korespondowała zanim poznała Roberta. 12 sierpnia Ania wysłała do Maćka pocztówkę z Mazur. Drugim "podejrzanym" miał był Krzysztof, który skontaktował się z rodzicami Ani 24 sierpnia, ale trop ten gwałtownie wykluczono.
Wiele osób sugerowało, iż Ania i Robert mogli natrafić na nielegalne działania kłusowników w Parku Narodowym. Mogli zwrócić na nich uwagę, a choćby zrobić zdjęcia, co wyjaśniałoby zniknięcie aparatu fotograficznego. Uznano jednak za mało prawdopodobne, by kłusownicy w środku dnia sprawdzali lub montowali zasadzki na zwierzęta. Poza tym po tej stronie gór występuje zbyt mało zwierzyny, by było to "opłacalne". Z drugiej strony kłusownicy na pewno świetnie znali teren i dobrze posługiwali się bronią. W trakcie śledztwa ustalono, iż kłusownicy dzielili się obszarem, na którym działali, ale wyciągnięcie z tej grupy jakichkolwiek szczegółów okazało się niemożliwe do zrealizowania, przez panującą zmowę milczenia. Trop ten pozostaje nierozwiązany.
Inna hipoteza prowadziła do bezdomnego, który w tym czasie w okolicy Dusznik zaczepiał turystów i prosił ich o jedzenie. Nazywano go "Rumunem", ponieważ mówił coś w niezrozumiałym języku. Gdy jednak widział, iż zbliża się ktoś umundurowany, uciekał w las. Policji udało się go jednak namierzyć. "Rumunem" był obywatel Czech, Emil S. Służby z tego kraju przekazały jednak, iż jest to nieszkodliwy włóczęga, który przekracza granicę w poszukiwaniu jedzenia. Niedługo potem mężczyzna zmarł z wychłodzenia.
Jak podaje Fundacja Zaginieni, inna teoria prowadziła do Zbigniewa P., który w latach 70. na szlaku w Bieszczadach zastrzelił w podobny sposób nieznane mu małżeństwo. Miał to zrobić z głodu. Później uciekł do Czechosłowacji, gdzie dokonał kilka rozbojów i tam też został zatrzymany. Zbigniew P. został skazany na karę śmierci, ale zamieniono ją na dożywocie, a potem na 25 lat więzienia. Gdy doszło do zabójstwa Ani i Roberta, Zbigniew P. był już na wolności. Mężczyzna miał jednak alibi na ten dzień.
Sprawdzono też Krystiana Z. i Cezarego D., którzy w 1998 roku w Kotlinie Kłodzkiej wykonywali egzekucje przypadkowych osób, by zdobyć ich pieniądze. Nie udało się ich jednak powiązać z zabójstwem studentów. Podejrzewano także Krzysztofa Gawlika pseudonim "Skorpion", który zabijał ofiary strzałem w tył głowy - tak samo, jak zginął Robert. "Skorpion" miał natomiast niepodważalne alibi, które skreśliło go z listy podejrzanych.
Z powodu niewykrycia sprawcy lub sprawców i niemożności ustalenia jakiegokolwiek motywu, sprawa zabójstwa studentów została umorzona 30 września 1998 roku. Dochodzenie prowadził ówczesny Naczelnik Wydziału Kryminalnego w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Wałbrzychu, Janusz Bartkiewicz. - Wszystko wtedy wskazywało na to, iż bardzo gwałtownie znajdziemy sprawców, bo do zbrodni doszło na terenie często uczęszczanym, pełnym turystów, ktoś musiał coś widzieć - powiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Janusz Bartkiewicz nigdy jednak nie porzucił tematu tej zbrodni. W 2000 roku wrócił do sprawy badając hipotezę, iż mordu na studentach dokonali neonaziści.
Zloty neonazistów i poszukiwacze ukrytej broni Wehrmachtu
Najpierw dziennikarze dotarli do informacji, iż w Górach Stołowych realizowane są treningi grup survivalu ekstremalnego (początkowo myślano, iż są to treningi wojskowe, które pomagają w werbunku najemników do Serbii, ale teoria ta okazała się zmyślona). Sprawdzając i weryfikując ten trop jako fałszywy, policjanci dotarli do innej grupy survivalu militarnego, której członkowie mieli poglądy neonazistowskie. Co roku grupa ta organizowała międzynarodowe spotkanie w Dusznikach. W 1997 roku zlot rzekomo się nie odbył, chociaż świadkowie zeznali, iż sierpniu tego roku na pewno po lasach kręciło się dużo osób w wojskowych ubraniach.
Z hipotezy śledczych wynikało, iż w sierpniu 1997 roku w Dusznikach mieli stawić się m.in. członkowie grupy Blood and Honour z Polski oraz Anglii, Włoch, Rosji, Słowacji i Francji. 17 sierpnia, w dniu zabójstwa Ani i Roberta, neofaszyści z całego świata obchodzili 10. rocznicę samobójczej śmierci Rudolfa Hessa - jednego z najwierniejszych współpracowników Adolfa Hitlera, który nigdy nie wyrzekł się nazistowskiej ideologii i jest uznawany przez neonazistów za męczennika. Uważano, iż Ania i Robert mogli zostać "złożeni" w hołdzie Hessowi. Zamordowani studenci mogli bowiem wyglądać "prowokująco" dla tych osób - powodem miały być długie włosy i ubrania przypominające styl hippisów.
Dlaczego neonaziści mieli wybrać Duszniki? Dawniej w tym mieście znajdowały się ośrodki szkoleniowe dla niemieckich żołnierzy, a ponadto w okolicy Narożnika i niebieskiego szlaku znajduje się Kopa Śmierci, czy też Skalna Czaszka, która ma być miejscem symbolicznym dla neonazistów. W 2000 roku policjanci pod przykrywką wzięli udział w zlocie neonazistów, próbując się dowiedzieć, czy grupa ta może mieć coś wspólnego z zabójstwem Ani i Roberta. Niestety nie przyniosło to przełomu w śledztwie.
W 2001 roku w programie "997" wyemitowano materiał o zbrodni pod Narożnikiem. Wówczas do pana Bartkiewicza odezwał się były milicjant, który opowiedział, iż w jednym z fortów, którego był dzierżawcą, nocowała grupa poszukująca skrytek z bronią i amunicją Wehrmachtu. Grupa ta była w Górach Stołowych w 1997 roku, a później przestała przyjeżdżać. Pojawili się ponownie dopiero w 2001 roku.
Bartkiewicz ustalił też, iż niedługo po zabójstwie swoje miejsce zamieszkania opuściły dwie osoby - mężczyźni w wieku 20-25 lat, którzy mieli pasować do profilu psychologicznego sprawców. Jeden z nich miał mieć "osobowość Alfa", podporządkowywał sobie innych i sprawiało mu przyjemność maltretowanie zwierząt (znęcanie się nad zwierzętami jest ujęte w tzw. Triadzie Macdonalda, czyli zestawie zachowań, które mogą wskazywać na osobowość patologiczną czy psychopatyczną). Mężczyźni mieli bardzo dobrze znać teren Gór Stołowych, a podczas jednej ze swoich eskapad mogli trafić na studentów, którzy z jakiegoś powodu im się nie spodobali. Tej hipotezy jednak nie udało się dokładnie zbadać.
Sprawdzono także mężczyznę, który miał przebywać w Dusznikach i być bardzo podobny do Roberta. Podejrzewano, iż sprawca mógł się pomylić i zabić Roberta zamiast tej osoby, jednak hipoteza z "klonem" nie przyniosła oczekiwanego rozwiązania sprawy. W 2003 roku decyzją przełożonych sprawa śmierci studentów została przekazana do archiwum X - najpierw do oddziału we Wrocławiu, a potem do Krakowa.
Archiwum X wróciło do sprawy w 2020 i 2022 roku - kolejne hipotezy nie zostały potwierdzone
Do zabójstwa pod Narożnikiem niedawno wrócił Wydział Spraw Niewykrytych KWP w Krakowie. W 2020 roku policjanci w Trzebieszowicach zatrzymali Marka P., na którego posesji znaleziono duże ilości broni i plantację marihuany. Wśród zabezpieczonych pistoletów znajdował się jeden o kalibrze 9 mm sprzed 1938 roku. Ekspertyzy nie potwierdziły, iż to z tej broni zastrzelono Annę i Roberta.
W 2022 roku w jednym z mieszkań w Kudowie-Zdroju znaleziono ciała Barbary O.-S. i Mieczysława S., które były owinięte w folię. Małżeństwo zostało zamordowane trzy miesiące wcześniej. gwałtownie okazało się, iż za zbrodnią stała 41-letnia córka ofiar Julianna S., która zabiła rodziców ze swoją podopieczną Karoliną Z. 19-latka podczas tej sprawy zaczęła opowiadać o środowisku, w jakim obracała się Julianna S. - mieli tworzyć je gangsterzy, handlarze bronią (m.in. wspomniany wyżej Marek P.), handlarze ludźmi czy grupy neonazistowskie. Karolina Z. zeznała, iż niejaki Dariusz Z. (pseudonim "Fox") przekazał im broń, z której zamordowano rodziców S. oraz zasugerowała, iż mężczyzna może mieć związek z zabójstwem na Narożniku. Dariusz Z. miał też w młodości być wysokim blondynem, co pasowałoby do opisu "Blondyna" widzianego z Anią i Robertem dzień przed zabójstwem. Część materiałów w sprawie tej zbrodni została jednak utajniona. Ostatecznie ze śmiercią Ani i Roberta nie udało się powiązać ani Marka P., ani Dariusza Z.
Poprosiliśmy o komentarz krakowskie archiwum X, ale do momentu publikacji artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi na pytanie, czy wyżej wymienione sprawy łączą się z zabójstwem pod Narożnikiem i czy są jakiekolwiek nowe dowody w sprawie.
"Zginęli od kul zabójcy, w górach, które tak ukochali"
Dziś o okrutnej zbrodni przypomina tablica wmurowana w skałę Narożnika na zlecenie uczelni. Widnieje na niej napis:
W tym miejscu w dniu 17 VIII 1997 roku zostali zamordowani studenci Akademii Rolniczej we Wrocławiu ś.p. Anna Kembrowska i Robert Odżga. Pracownicy i studenci.
Przypominają o niej także dwa krzyże połączone łańcuszkiem, które zostały umieszczone przez rodziny Ani i Roberta przy niebieskim szlaku, nieopodal miejsca, gdzie znaleziono ciała.
Byli młodzi, wrażliwi, pełni euforii życia. Zginęli od kul zabójcy, w górach, które tak ukochali. Pokój ich duszy.
Na skutek warunków atmosferycznych z czasem krzyże uległy zniszczeniu. W 2020 roku staraniami Bartkiewicza na szczycie Narożnika ustawiono stalową kapliczkę poświęconą pamięci zamordowanych studentów.
Gdyby żyli, Ania miałaby dziś 50 lat, a Robert 53 lata.
***Skrajnie prawicowa, neonazistowska, przestępcza organizacja Blood and Honour została założona w 1987 roku, a jej nazwa nawiązuje do motta Hitlerjugend. W 2006 roku polskie instytucje państwowe dążyły do likwidacji stron internetowych, które są związane z organizacją "Krew i Honor". Strona polskiej części organizacji została założona na serwerze w Arizonie, konieczne więc było działanie organów ścigania z USA. 6 lipca 2006 roku strona została zamknięta przez FBI, ale po kilku dniach została odtworzona na serwerze w Dallas. W 2019 roku rząd Kanady uznał "Blood and Honour" za organizację terrorystyczną.