Gdy podejmuje się walkę o swoje dobre imię z proPiS-owską gadzinówką egzystującą głównie dzięki hojnym „kroplówkom” ze spółek Skarbu Państwa, wówczas trzeba liczyć się z każdym scenariuszem. Zwłaszcza, gdy gadzinówka wchodzi w skład geszeftu medialnego Michała i Jacka Karnowskich, na który składa się głównie tygodnik „Sieci” oraz portal wpolityce.pl.
Swoim kundlizmem wobec Jarosława Kaczyńskiego i jego partii przewodniej Karnowscy solidnie zapracowali na szereg pejoratywnych określeń nie tylko w środowisku dziennikarskim. Publikacja obszernego wywiadu z ambasadorem Rosji już po agresji tego państwa na Ukrainę przysporzyła im ksywę Kremlowskich. Znani są też jako Bliźniacy Mniejsi (to analogia do Kaczyńskich), Bracia Klęczący (wiadomo przed kim), Michniki od Kaczora, a w wersji internacjonalistycznej jako Bullshit Brothers. Jednym zdaniem – wyjątkowo dyspozycyjny duet propagandystów.
Nic dziwnego, iż Karnowscy aktywnie włączyli jeden ze swoich tytułów, konkretnie portal wpolityce.pl, do zmasowanego linczu medialnego na niżej podpisanego. Niezależny, gdyż dysponujący własnym portalem dziennikarz, który ma odwagę np. jednoznacznie ocenić rzekomą polskość i katolicyzm PiS-owskich naczelników (patrz „WARTO BYĆ POLAKIEM”, CZYLI PATRIOTYZM PO ŻYDOCHAZARSKU) musi drażnić i prowokować do wyeliminowania z publicznego obiegu. A cóż lepiej nadaje się do tego celu niż oskarżenie o agenturalną przeszłość?
Za koronny argument medialnej hołocie na usługach PiS (od TVP Gdańsk po internetowy organ tzw. Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich) posłużyła moja teczka w IPN z zapisem – uwaga! – o odmowie współpracy z SB… Medialna swołocz sądziła zapewne, iż i w tym wypadku skuteczna okaże się metoda na tzw. zamieszanie, czytaj: „Nieważne czy Kowalski ukradł rower, czy to jemu go ukradli. Ważne, iż jest zamieszany w aferę rowerową”.
Mnie jednak do śmiechu nie było. Uzbrojony w prawomocną decyzję prezesa IPN wykluczającą jakąkolwiek współpracę ze służbami PRL oraz upoważniającą do ubiegania się o status osoby represjonowanej z powodów politycznych (nie skorzystałem, o czym szerzej w tekście „SOLIDARNI UTRWALACZE ŻYDOKOMUNY”) uznałem za wskazane demaskowanie oszczerców na drodze sądowej. Oprócz uzyskania do dzisiaj kilku satysfakcjonujących wyroków pozwoliło to poznać kulisy funkcjonowania tzw. dziennikarzy w III/IV RP.
Sądowa wygrana z TVP Gdańsk, która koordynowała cały medialny lincz na mojej osobie pozwalała sądzić, iż karząca ręka sprawiedliwości dopadnie również dyspozycyjnych politruków od braci klęczących. Zwłaszcza, iż mimo ścisłych związków z partią rządzącą już ponad trzy lata temu mieli oni na koncie kilkanaście wyroków skazujących za fake newsy i pomówienia.
Niestety, w swoich rachubach nie uwzględniłem wyjątkowej podatności SSR Joanny Biernackiej z Sądu Rejonowego w Gdyni na sugestie adw. Roberta Małeckiego z Warszawy, reprezentującego gdyńską spółkę Fratria, będącą formalnym wydawcą portalu wpolityce.pl. Pierwszą z jej decyzji była próba przerzucenia procesu z mojego aktu oskarżenia przeciwko Piotrowi Filipczykowi (patrz – zdjęcie powyżej), autorowi oszczerczego materiału na ww. portalu do Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi Południe z oczywistą intencją nękania oskarżyciela uciążliwymi wyjazdami do stolicy w realiach tzw. pandemii. Wyjątkowo pogmatwany, a przede wszystkim – bezpodstawny sposób rozumowania SSR J. Biernackiej w tej kwestii przedstawiłem obszernie w tekście „SĘDZIOWSKA LEKCJA GEOGRAFII” oraz w zażaleniu skierowanym do Sądu Okręgowego w Gdańsku. Tenże podzielił moje argumenty i sprawa wróciła tam, skąd miała wyjść.
Sędziowie nie lubią być upokarzani, zwłaszcza przez zwykłych, nie posiadających wykształcenia prawniczego, obywateli. Miałem prawo zakładać, iż rychło odczuję na własnej skórze objawy szczególnej „sympatii” ze strony SSR J. Biernackiej. Stąd mój wniosek o jej wyłączenie od rozpoznania sprawy. Rozpatrywał go SSR Maciej Potyrała, kolega wyżej wymienionej z tego samego II Wydziału Karnego w gdyńskim sądzie. Można łatwo domyślić się finału. Okoliczności odrzucenia wniosku przedstawiłem w tekście pod wymownym tytułem „SĘDZIA LEPSZY OD SZATNIARZY”.
Moje przewidywania co do dalszego biegu procesu sprawdziły się w stu procentach. SSR J. Biernacka przezornie zastrzegła wyłączenie jego jawności toteż nie będę opisywał poziomu merytorycznego argumentów do jakich uciekał się pełnomocnik spółki „Fratria”, adw. R. Małecki oraz powoływanii przez niego świadkowie, na czele z dyrektorem wydawniczym tejże spólki, niejakim Maciej Wośko, folksdojczem medialnym mającym w swoim cv pracę dla Niemców w charakterze redaktora naczelnego „Dziennika Bałtyckiego”.
Istotne, iż znalazły one pełną akceptację w oczach i w głowie SSR J. Biernackiej, co dało jej podstawy do wydania wyroku uniewinniającego
P. Filipczyka. Na szczęście zarówno samego werdyktu, jak i jego uzasadnienia utajnić się nie dało, toteż pozwalam sobie przytoczyć ciekawsze motywy powodujące autorką postanowienia.
Wśród licznych argumentów mających zdaniem SSR J. Biernackiej wpływ na wydanie wyroku uniewinniającego znalazło się kilka wyjątkowo kuriozalnych, każących wątpić nie tylko w jej bezstronność ale także racjonalne myślenie.
Po pierwsze:
Sędzia jako pewnik przyjęła twierdzenie oskarżonego, iż funkcjonariusz gdańskiego Oddziału IPN, Daniel Wicenty przedstawił mnie jako tajnego współpracownika SB o pseudonimie „Jurek”. Gdyby to zrobił już miałby wyrok skazujący. Rzeczywiście, takie sformułowanie padło ale tylko w wypowiedzi dziennikarki TVP Gdańsk, Agaty Mielczarek, która przypłaciła to kłamstwo przegranym procesem cywilnym przed Sądem Okręgowym w Gdańsku.
Przy okazji – ze względu na pamięć o red. Szczepanie Krydzie, długoletnim współpracowniku naszej redakcji, który zmarł w 2002 roku, a który stał się obiektem „naukowego” zainteresowania ze strony ww. D. Wicentego muszę określić tegoż jako wyjątkowego choć dyplomowanego durnia. Po szczegóły odsyłam do tekstu „ŻYCIORYS NA MIARĘ SZYTY, CZYLI CO MOŻE FUNKCJONARIUSZ IPN”.
Po drugie:
Uznane przez SSR J. Biernacką za wiarygodne wyjaśnienia oskarżonego jakobym „przyznał się do współpracy z komunistycznymi służbami” oraz przytoczony fragment jego artykułu dotyczący tej kwestii nie znajdują żadnego potwierdzenia w dowodach. Mimo deklaracji oskarżony nigdy nie okazał sądowi rzekomo posiadanego nagrania z naszej rozmowy. Choćby w takim kontekście przyjmowanie wersji oskarżonego jako prawdziwej zakrawa na oczywistą manipulację Sędzi.
Po trzecie:
Zacznijmy od cytatu z uzasadnienia wyroku:
„Tym samym z powyższych dokumentów (chodzi o dokumenty IPN – przyp. H. Jez.), zapisów oraz decyzji nie sposób wykazać tego, iż Henryk Jezierski ze Służbą Bezpieczeństwa współpracował, pisał raporty czy oględnie mówiąc „donosił”. Jednocześnie nie ma też dowodów przeciwnych tj. takich, które wskazywałyby, iż powyższych działań nie uskuteczniał”.
SSR J. Biernacka ciągle nie może zrozumieć – i w tym jest całkowicie zgodna ze stroną oskarżoną zasadnie uciekającą się do kłamstw – iż wszystkie dokumenty w mojej sprawie istnieją, choć w formie nie papierowej ale jeszcze trwalszej, bo na mikrofilmach. Świadczy o tym zarówno wpis w dokumentach IPN, cytuję „Akta archiwalne Wydziału „C” WUSW Gdańsk nr I 26184 zmikrofilmowano i zniszczono w roku 1990” jak i fakt, iż bez ich istnienia nie byłoby możliwe znalezienie wpisu ani o rejestracji (dodajmy, dokonanej bez mojej wiedzy), ani o odmowie współpracy.
Stwierdzenie SSR J. Biernackiej o tym, iż „jednocześnie nie ma też dowodów przeciwnych tj. takich, które wskazywałyby, iż powyższych działań nie uskuteczniał” cuchnie na odległość interpretacją w UB-eckim stylu. Moje pytanie: a któż by zdaniem Sędzi takie dowody mógł wystawiać? Funkcjonariusze i współpracownicy SB przewerbowani do bezpieki obecnej, jedynie słusznej?
Przerażające jest to, iż SSR J. Biernacka najwyraźniej zapomina o obowiązującej wykładni prawa określającej, komu można przypisać współpracę ze służbami specjalnymi PRL. Przytaczam zatem Wyrok Sądu Najwyższego z dnia 30 października 2014 r. (II KK 53/14, OSNKW 2015/2/20, LEX nr 1544562), który określając pięć kryteriów uznania zachowania osoby lustrowanej za współpracę ze służbami specjalnymi PRL w rozumieniu ustawy lustracyjnej, stwierdził, iż ww. kooperacja „nie może ograniczać się do samej deklaracji woli, ale powinna materializować się w świadomie podejmowanych konkretnych działaniach w celu urzeczywistnienia podjętej współpracy”. pozostało wyrok Sądu Apelacyjnego w Poznaniu z dnia 27 września 2012 r.(XVI K 233/11, LEX nr 1237539) według którego przypisanie rzeczonej współpracy „wynikać ma z samych faktów jej realizacji, a nie jest uzależnione od tego, czy osoba współpracująca była zarejestrowana w takim charakterze czy też nie”.
Idąc tropem osobliwego rozumowania SSR J. Biernackiej można by założyć, iż np. sam fakt jej rejestracji w przychodni skórno-wenerologicznej daje podstawy do wysunięcia podejrzeń o zakażenie syfilisem mimo, iż rejestracja mogła mieć związek tylko z chęcią sprawdzenia, czy ukąszenie kleszcza podczas grzybobrania nie spowoduje zapadnięcia na boreliozę.
Równie interesujący jest rozdział uzasadnienia dotyczący podstawy prawnej wyroku. Jego to wymowny dowód na potwierdzenie wyjątkowej konsekwencji z jaką SSR J. Biernacka ucieka się do oczywistych przeinaczeń faktów i ich swobodnego inerpretowania. Gorzej, kolejny raz sięga po UB-ecki argument o tym, iż nie mogę „wykazać dowodowo, iż nie byłem tajnym współpracownikiem SB”, po czym w swoim zaślepieniu posuwa się jeszcze dalej pisząc: „Bez wątpienia natomiast Henryk Jezierski był tajnym współpracownikiem SB w znaczeniu formalnym tj. figuruje w dokumentach jako tajny współpracownik o pseudonimie „Jurek”.
Od kiedy to i na jakiej podstawie sam fakt rejestracji jest równoznaczny z formalnym byciem współpracownikiem SB? Czy SSR J. Biernacka nie raczyła zapoznać się choćby z jednym prawomocnym wyrokiem Sądu Najwyższego odnoszącym się do ustawy lustracyjnej? Czy status sędzi sądu rejonowego zwalnia od myślenia i upoważnia do tworzenia swojego prawa?
Staram się zrozumieć wyjątkową niechęć SSR J. Biernackiej wobec mojej osoby po tym, jak wykazałem jej niekompetencję w kwestii przeniesienia rozprawy sądowej do Warszawy, potwierdzoną – co podkreślam – wyrokiem Sądu Okręgowego w Gdańsku. ale choćby największa niechęć nie może powodować zaślepienia i wydawania wyroku cakowicie sprzecznego z potwierdzonymi dowodami i bazującego na insynuacjach oraz kłamstwach strony oskarżanej. Oczywiście, ta druga ma prawo do obrony przy użyciu wszelkich możliwych środków i wybiegów. Ale obowiązkiem sądu jest zachować elementarny obiektywizm w ocenie stanu faktycznego.
Po doświadczeniach wyniesionych z kolejnych utajnionych rozpraw w gdyńskim Sądzie Rejonowym, a zwłaszcza po lekturze uzasadnienia wyroku uznałem za konieczne sprawdzenie oświadczenia majątkowego SSR J. Biernackiej opłacanej – co podkreślam – z naszych podatków. I tu ciekawostka – aktualnego, czyli dotyczącego 2022 roku dokumentu na stronie Sądu Apelacyjnego w Gdańsku nie ma ponieważ został objęty – uwaga – ochroną przewidzianą dla informacji niejawnych o klauzuli tajności „zastrzeżone”. Podstawą do takiego objęcia jest art. 87 § 6 ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych z 27 lipca 2001 roku, wskazujący na powód w postaci możliwości spowodowania zagrożenia dla osoby składającej oświadczenie lub osób dla niej najbliższych. Dziwna wykładnia zważywszy, iż możliwość spowodowania zagrożenia obejmuje praktycznie wszystkich sędziów.
Skąd zatem taki szczególny przywilej dla SSR J. Biernackiej? Cyżby swoimi kontrowersyjnymi werdyktami naraziła się komuś bardziej zdesperowanemu niż dziennikarz z 46-letnim stażem wystarczająco doświadczony, aby reagować po gdańsku czyli bez lęku ale z rozwagą („Nec temere, nec timide”) na każde draństwo, jakiego doświadcza? A może SSR J. Biernacka odnotowała przypływ znaczących kwot z nieznanego źródła i nie chce wzbudzać zainteresowania służb tajnych i jawnych oraz pospolitych przestępców?
Nie czując się na siłach w rozstrzygnięciu powyższych wątpliwości, postawiłem na konkrety, czyli – jeszcze publicznie dostępne – oświadczenia Sędzi za lata 2020 i 2021. Też interesująca lektura. Oprócz współwłasności domu o łącznej powierzchni 166 m.kw. na działce o powierzchni 1.128 m.kw. oraz mieszkania o powierzchni 43 m.kw. SSR J. Biernacka wykazała w oświadczeniu godziwe zasoby pieniężne. W 2020 roku wynosiły ponad 151 tys. zł, by rok później urosnąć do ponad 242 tys. zł, czyli o ponad 91 tys. zł. Imponujący skok, choćby z uwzględnieniem kilkunastotysięcznych (choć bliżej granicy 10 tys. zł) wynagrodzeń dla sędziów sądów rejonowych. Wszak wszystkiego odłożyć się nie da, a koszty utrzymania rosną coraz bardziej.
Daleko mi do uczucia zawiści ze względu na wysokość sędziowskich apanaży. Zwłaszcza, gdy wiem jakie profity zgarniają POPiS-owi złodzieje bez społecznie użytecznego wykształcenia, a tym bardziej pracy. Ale wiem też, iż w Polsce ponad 3 mln osób pracujących (czytaj: ok. 10 mln z rodzinami) może pochwalić się tylko wynagrodzeniem minimalnym, które wynosi aktualnie (tj. od 1 lipca br.) 2.784 zł netto. Choćby w takim kontekście można oczekiwać od SSR J. Biernackiej pracy „cokolwiek” staranniejszej.
Henryk Jezierski
Zdjęcia: domeny publiczne
(12.07.2023)
Materiały źródłowe:
1. Sąd Rejonowy w Gdyni, II Wydział Karny, sędzia przewodnicząca SSR Joanna Biernacka, sygn. akt II K 108/21
2. Sąd Okręgowy w Gdańsku, V Wydział Karny Odwoławczy, sędzia przewodnicząca SSO Dagmara Daraszkiewicz, sygn. akt V Kz 198/22