Okradli i uciekli: jak teściowa i szwagierka pozbawiły moje dzieci przyszłości
Zawsze wierzyłem, iż rodzina to podstawa. Że bliscy nie zdradzą, nie upokorzą, nie zlekceważą. Ale rzeczywistość okazała się brutalniejsza niż najgorsze obawy. Teściowa i jej córka nie tylko zrujnowali nam życie – ukradli moim dzieciom szansę na szczęśliwe jutro. A wszystko to za milczącą zgodą mojego własnego męża.
Gdy Tomek jeszcze miał dobrą pracę, regularnie łożył na swoją „ukochaną” mamę i siostrę:
– Mamo, mamy długi za czynsz…
– Synku, nie mamy za co żyć…
– Tomku, nie stać mnie na benzynę…
– Chcemy z Anią iść do teatru, kup bilety…
Biegł do nich jak posłuszny pies, zawsze z gotówką, troską i winowajczym uśmiechem. Najpierw milczałem. Potem próbowałem rozmawiać. W końcu – straciłem cierpliwość. Zwłaszcza gdy po drugim dziecku wylądowałem na zwolnieniu, a jego… zwolnili z pracy.
Zamiast szukać choćby dorywczej roboty, Tomek całymi dniami wylegiwał się na kanapie, narzekał na „niesprawiedliwość” i odmawiał choćby myślenia o jakiejkolwiek pracy. W końcu jego kwalifikacje były „zbyt wysokie” jak na propozycje, które dostawał.
Musiałem wrócić do pracy przed czasem. Dzieci zostawiłem pod opieką męża. Minął tydzień. Ledwo wszedłem w rytm, gdy zaczęły się telefony. Ale nie do niego – do mnie. Teściowa i córka znalazły „nowy adres do pobierania hajsu”.
Nie wytrzymałem. Powiedziałem, iż jeżeli im brakuje – niech pracują. Szyja, na której wygodnie siedziały całe życie, jest zmęczona. Oczywiście, pobiegły skarżyć się Tomkowi. A on… zamiast stanąć po mojej stronie, wpuścił je do naszego domu.
Tak, po prostu. Wracam z pracy, a tu – teściowa i jej córka z walizkami. Swoje mieszkanie wynajęły – „dla dodatkowego dochodu”, jak tłumaczyła „mamusia”. A mieszkać będą u nas. We trójkę. Za moją pensję. O moje zdanie – naturalnie – nikt nie spytał.
Wchodzę, jeszcze butów nie zdjąłem, a ta już:
– O, wrócił! No i gdzie obiad?
Tomek zabiera mi kurtkę, mówi:
– Kochanie, tylko się nie denerwuj. Mama i Ania mają trudną sytuację, zostaną na chwilę. Nie możemy ich przecież wyrzucić, prawda?
Taak, na chwilę. Idę do kuchni, a tam – koszmar. Dzieci umazane czekoladą, wszędzie brud, puste garnki, góra brudnych naczyń. Rocznemu dziecku dali tabliczkę czekolady, a nikt choćby nie wytrzeł mu rączek. W środku we mnie wszystko zawrzało.
Oberwało się wszystkim. Efekt? Teściowa obiera ziemniaki, jej córka zmywa. Skoro postanowili żyć na mój koszt – niech poznają obowiązki. Nie jestem sprzątaczką ani kucharką. Niech pracują za dach nad głową.
Ale dni mijały, a „goście” nie kwapili się do wyjścia. Pieniądze z wynajmu ich mieszkania przepuszczały w tydzień, a potem zaczynały żebrać u mnie. Wystarczyło, iż nie dałem – i już było pełno awantur, pretensji, histerii. Dom stał się piekłem.
Na moje urodziny Ania choćby nie raczyła powiedzieć „sto lat”, a teściowa mruknęła coś pod nosem dla zasady. Wyjechaliśmy do moich rodziców. Czekały tam ciepłe słowa, opieka, sweter manualnie robiony przez mamę… i los na loterii.
Tak, zwykły kupon, jak za dzieciaka. Uwielbiałem to. Siadłem z córką na kolanach, włączyłem transmisję, zacząłem skreślać liczby. I nagle – wygrana! Prawdziwa! Krzyczymy, cieszymy się. Tomek w szoku, a teściowa:
– No tak, cieszcie się. Pewnie pomyłka!
Sprawdziłem jeszcze raz – nie, wygraliśmy. Nieduża fortuna, ale starczy na dobrą szkołę dla starszej i prywatne przedszkole dla młodszej. Całą noc nie spałem, planując, jak zmieni się nasze życie. Jak dzieci dostaną to, czego ja im nie mogłem zapewnić.
Ale rano… w mieszkaniu było dziwnie cicho. Zbyt cicho. Przeszedłem się po pokojach – ani teściowej, ani Ani. Część rzeczy zniknęła. Nie było dokumentów Tomka. Nie było… kuponu loterii.
Zrozumiałem. Uciekli. Zabrali wygraną. Okradli mnie.
Minęło kilka lat. Mieszkam z dziećmi. Bez męża. Słyszałem, iż Tomek wszystko przegrał, przepił, przehulał na wakacjach. Teściowa – w ośrodku, leczy alkoholizm. Ania urodziła dziecko z ciężką chorobą. Tomkowi wykryli marskość wątroby.
A ja? W swoim mieszkaniu. Z córkami. Z ciepłem w sercu. Bez zdrady.
Czasem myślę: może i dobrze, iż tak wyszło. Ukradli pieniądze. Ale mnie nie złamali. Nie zabrali najważniejszego – godności, siły i miłości do swoich dzieci.