Od kiedy „Piąteczek” zawieszono na wakacje, odczuwam brak platformy na rekomendacje popkulturowe. Dopóki (o ile) mnie nie odwieszą, będziecie je musieli znosić tutaj.
A więc: jeżeli ktoś jeszcze szuka fajnego wakacyjnego czytadła kryminalnego, rekomenduję cykl o komisarz Ninie Warwiłow Jędrzeja Pasierskiego. Stosunkowo niedawno wyszedł trzeci tom, „Czerwony świt” – wciągnęło mnie na tyle, iż mam nadzieję, iż będą następne.
Jak z Harrym Holem, można czytać w dowolnej kolejności, sugeruję jednak czytanie w kolejności wydawania. Niezależnie od poszczególnych intryg kryminalnych, rozwiązujących sie w obrębie pojedynczego tomu, w tle mamy „story arc” z zagadką samej pani komisarz.
Dlaczego ona adekwatnie ma rosyjskie nazwisko? Ona sama tego nie wie.
Pozornie wie: to nazwisko jej ojca. Tylko iż wszystko wskazuje na to, iż nieprawdziwe.
Aleksander Sergiejewicz Warwiłow to człowiek-enigma. W niejasnych okolicznościach przeniósł się z ZSRR do PRL i podjął pracę w w wiadomym resorcie. Przy takich ludziach wszystkie elementy tożsamości mogą być legendą i przykrywką.
Jak wynika z retrospektyw był złym, tyranizującym ojcem. Dziś jest starcem na progu grobu, który albo jest pijany, albo pod narkozą w szpitalu, ciężko się więc z nim rozmawia. Córka ma przez niego porypaną psychikę i miota się między odrzuceniem a wybaczeniem – nie chce mieć nic wspólnego z tym, co on sobą reprezentował, i dlatego oczywiście wybrała zawód policjantki.
Ten poboczny wątek się rozwija nieśpiesznie. Nie jestem choćby pewien, czy sam Pasierski już to wszystko wymyślił, czy tylko improwizuje z tomu na tom. Czegoś tam Nina Warwiłow przez te trzy tomy już się o sobie dowiedziała, ale przez cały czas nie zna odpowiedzi na podstawowe pytania.
Zagadki kryminalne, które rozwiązuje, są uczciwie przemyślane. Pasierskim zachwyciłem się już przy debiutanckim „Domu bez klamek”. Była to wariacja na temat bodajże najstarszego schematu opowieści kryminalnej, czyli „zagadki zamkniętego pokoju”. Z taką modyfikacją, iż tym pokojem jest oddział zamknięty szpitala psychiatrycznego.
Wydarzyła się zbrodnia, która nie miała prawa się wydarzyć. Przecież sala jest pod nadzorem. A jednak…
Obiecuję, iż rozwiązanie zagadki nie będzie w stylu „to kosmici!”. To uczciwy kryminał, nie powstydziliby się go mistrzowie gatunku.
„Czerwony świt” to wariacja na temat innego klasycznego motywu, doprowadzonego do mistrzostwa przez Agathę Christie, w Polsce spastiszowanego przez Joannę Chmielewską, czyli „wszyscy jesteśmy podejrzani”. Grupa przyjaciół wesoło razem imprezuje, a o świcie okazuje się, iż jedna osoba się zezgonowała całkiem dosłownie.
Na pierwszy rzut oka każdy ma alibi, bo bawili się razem. Ale i nikt go nie ma, bo znikali sobie z oczu na minutę czy dwie.
Byli zgraną paczką od dzieciństwa, więc motywu nikt nie miał. Jak poskrobać dokładniej – jakiś motyw miał każdy, jak to między przyjaciółmi bywa.
Do imprezy dołączyła Tajemnicza Nieznajoma, która ulotniła się tuż przed zbrodnią. Teraz goście choćby nie mogą sobie przypomnieć, jak się nazywała i kto ją adekwatnie zaprosił. Ale to wszystko się wyjaśni, oj wyjaśni.
Najmniej mi się podobały „Roztopy”. Tam mieliśmy zbrodnię w kręgu mieszczuchów, którzy postanowili „rzucić to wszystko i wyprowadzić się w góry”. Intryga tam wydawała mi się nieprzekonująca i źle skonstruowana.
Jak wielu Warszawiaków, mam w głowie tabelkę, ile się tu zarabia na jakim stanowisku. Nie lubię, gdy „excel mi się nie zgadza” – a pewne liczby w „Roztopach” nie miały sensu. I tyle o nich.
Teraz jednak w „Roztopach” widzę drugi tom fajnej trylogii, jestem więc skłonny machnąć na to ręką. choćby najsłabszą książkę o Harrym Hole (czyli oczywiście „Trzeci klucz”) też warto przeczytać dla ogólnego story arc.
W „Czerwonym świcie” jedna z postaci drugoplanowych ma brzydki warszawski odruch szacowania ceny każdego mijanego samochodu. I akurat tutaj to wścibstwo doprowadza do Przełomu W Śledztwie. Tym razem excel się zgadzał.
Porządny kryminał powinien być portretem środowiska, w którym umieszczono akcję. Warszawa Pasierskiego jest miastem ludzi, którzy nie znają swoich korzeni – bo to miasto niszczy związki. Ich, ich przodków, przodków ich przodków…
Cóż. Coś w tym jest!