Przyjaźnić się czy nie?
— Tato, no przestań się tak wymigiwać jak dziecko! Nie każę ci się zapisywać do Ministerstwa Głupków, tylko do „Koledów” — już od czterdziestu minut Jakub bezskutecznie próbował przekonać ojca do dołączenia do cyfrowego świata, by ten mógł popłynąć jak wirtualna rybka w ogromny ocean mediów społecznościowych. Ale ojciec stawiał opór.
— Nic mi nie trzeba! — chował swój stary telefon z klawiaturą, na który przyszedł już dziesiąty kod aktywacyjny. — Niech wy się tam w tych swoich sieciach pluskają jak leszcze, ale mnie zostawcie w spokoju. Mam i tak dość tych uzależnień — po co mi kolejne?
— Dla towarzystwa, tato. Znajdziesz swoje dawne klasy, kolegów z wojska, ze służby, będziesz z nimi pogadywał…
— Broń Boże! — przestraszony ojciec wyrzucił telefon przez okno. Na szczęście nie rozbił się — mieszkali na parterze. — Połowa z nich już na tamtym świecie! Jeszcze zdążę z nimi pogadać.
— No to druga połowa żyje. Więc z nimi rozmawiaj. Bo oprócz mnie i Ani, gadasz tylko z oszustami telefonicznymi.
— A w przeciwieństwie do was, oni mnie słuchają! Wczoraj z panią Kasią, „konsultantką” z zakładu karnego, gawędziliśmy trzy godziny. Wiesz, jakie oni mają ciężkie życie, gdy po apelu muszą oferować klientom dodatkowe usługi?
— Może chociaż spróbujesz? Tydzień. Obiecuję: jeżeli ci się nie spodoba, odczepię się.
— Dobrze. Ale w takim razie pójdziesz ze mną w maju na mecz — postawił warunek ojciec.
— Już ci mówiłem, iż wtedy będę służbowo w Gdańsku — Jakub wypowiedział to już na zewnątrz, przeszukując krzaki pod blokiem.
— Powiedziałeś, iż może nie pojedziesz — wychylił się przez okno ojciec.
— Może nie. Dam ci znać później. No dobra, daj mi pięć minut, wszystko zorganizuję. Będziesz jak normalny człowiek rozmawiał z całym światem.
Syn wrócił z telefonem i usiadł przy starym komputerze.
— Ten wasz świat mnie nie kręci…
— Coś powiedziałeś?
— Rejestruj już, cyfrowy dilerze.
Pomysł z „Koledami” od dawna promowała żona Jakuba, której teść lubił dzwonić w najmniej odpowiednim momencie i wciągać w półgodzinną rozmowę. Po pierwsze, niech innym opowiada swoje nudne historyjki po sto razy dziennie. Po drugie, może wtedy rzadziej będzie wychodził z domu. Bo ci starzy zawsze ciągną gdzieś w siną dal. Wyjdą po chleb na promocję — i szukaj ich potem po całym województwie z psami.
— To akurat mówisz o moim ojcu — przypominał Jakub.
— No to ja po swoim sądzę — ripostowała żona.
Na tym zwykle kończyła się dyskusja.
— Jakub, tu jakiś typ prosi się do znajomych — zadzwonił tego samego wieczoru zaniepokojony ojciec.
— No i super! Dodaj go, pogadacie.
— Jakub, pierwszy raz go widzę na oczy. Skąd on w ogóle wie o mnie? Przecież choćby nie chodziłem po tych waszych sieciach. Co to za bezczelność włazić komuś na profil bez zaproszenia?
— No przecież wypełnialiśmy dane: szkoła, praca, służba, zainteresowania. Może razem chodziliście do podstawówki…
— Jakub, kiedy to było? Tysiąc lat temu?
— No to pewnie mamuta razem w jaskini ćwiartowaliście. Spróbuj, pogadajcie. Może macie wspólne tematy. Dość, tato, muszę pracować.
— O, Jakub, znalazłeś mi problem…
Następny telefon ojca przyszedł dopiero po czterech dniach:
— Jakub, możesz mnie odebrać z dworca?
— Z dworca? Co ty tam robisz o tej porze? — spytał syn, patrząc na zegarek. Żona miała rację: ojciec przeobrażał się w typowego staruszka-włóczęgę.
— Czekam już czterdzieści minut na ten przeklęty autobus. Wolałbym iść piechotą, ale złamało się kółko w walizce.
— Nie ruszaj się, zaraz będę!
— Oczywiście, przecież dzwoniłem do prywatnego szofera na chińskim wózku.
Ojca Jakub znalazł na ławce przed dworcem. Mężczyzna wyglądał niespotykanie schludnie: ogolony, wyprasowany, w nowych butach.
— Skądś ty wracasz? — spytał, wkładając walizkę do bagażnika.
— Od Darka Żyły. Mieszka w Krakowie — burknął zmęczony ojciec.
— Byłeś w Krakowie? Tam przecież pięć godzin jazdy! I kim w ogóle jest ten Darek Żyła? Pierwsze słyszę.
Jakub zapiął pas, potem pas ojca i ruszył.
— Mój kolega. Z tych waszych „Koledów”… — ojciec patrzył przez okno, intensywnie o czymś myśląc. — Choć przyjaźń jeszcze pod znakiem zapytania. On kibicuje Legii, a ty wiesz, co myślę o tym klubie…
— Czekaj — syn zwolnił, przejeżdżając przez próg zwalniający. — Dopiero się poznaliście, a ty od razu pojechałeś do niego w gości?
— No jasne! — ojciec zdziwił się pytaniu. — Nie dodaję byle kogo do znajomych. Trzeba sprawdzić, jaki to człowiek: pogadać, zajrzeć w oczy, dowiedzieć się, czym oddycha, za kogo głosuje.
— Tato, przyjaźń w sieci nie wymaga tego wszystkiego. Możecie się poznawać na odległość. Na tym polega cały urok.
— A dzieci też teraz na odległość się robi?
— A co to ma do rzeczy?
— Wszystko, Jakub! Nie nawiązuję relacji z ludźmi, których nie znałem w realu. Otaczam się tylko sprawdzonymi ludźmi. Kropka.
— No dobra, uspokój się! — Jakub zrozumiał, iż swoimi pytaniami może ojca zniechęcić i ten znów zamknie się w sobie. — Ale następnym razem daj mi znać, jeżeli gdzieś jedziesz. Muszę wiedzieć, gdzie cię szukać.
— Rozkaz! — ojciec wymachiwał niewidzialną czapką, po czym poprosił syna o nowy telefon z internetem.
Następny telefon przyszedł w sobotę, gdy Jakub był w delegacji:
— Lecę do Poznania, wrócę w poniedziałek.
— Tato, u mnie słaby zasięg. Słyszałem dobrze, iż lecisz do Poznania?
— Zasięg masz świetny. Właśnie tam lecę. Znalazł się nowy znajomy. A choćby dwóch. Okazało się, iż służyliśmy w tym samym batalionie, tylko w innych latach. Więc się nie martw: z lotniska wezmę taksówkę, już się nauczyłem korzystać z aplikacji.
— Tato— Tato, oszalałeś? Zostań w domu! — Jakub poczuł, iż sam otworzył puszkę Pandory, a teraz ojciec płynął przez nią jak statek bez steru, a on nie mógł już niczego zatrzymać.