Przerzut migrantów do Polski? Dziennikarze byli w ośrodku przy granicy

2 tygodni temu
W Brandenburgii powstało Centrum Dublińskie. Zakwaterowani tam będą cudzoziemcy, przewidziani do odesłania do innego kraju unijnego, głównie do Polski. DW było na miejscu, by zobaczyć, na czym polega nowe rozwiązanie.


Najpierw Synorita wypełnia formularz rejestracyjny z danymi osobistymi. Potem urzędnik robi zdjęcie biometryczne, w końcu pobiera odcisk palca. Kamerunka nie ma choćby 30 lat, ale jej dłonie są tak zniszczone, iż potrzeba kilku prób, by skaner mógł odczytać linie papilarne. Udaje się za szóstym razem. – Fizyczna praca, choroby, albo odmrożenia, urazy, czy rany, których nabawili się podczas drogi, powodują, iż często tak się zdarza – tłumaczy Mandy Farbig, pracownica ośrodka w Eisenhuettenstadt, która nam towarzyszy.

A odcisk palca to podstawa. Bo jest bardziej wiarygodny niż dokumenty i pobierany od osoby starającej się o azyl w każdym państwie unijnym. Urzędnik wklepuje dane młodej Kamerunki do ogólnoeuropejskiego systemu, załącza zdjęcie i skan linii papilarnych. Teraz system potrzebuje tylko czasu, by sprawdzić, czy Synorita może złożyć wniosek azylowy i zostać w Eisenhuettenstadt, czy będzie musiała wrócić – do Polski, Bułgarii, czy Słowacji, albo innego państwa unijnego.

Ośrodek recepcyjny jest pierwszym etapem dla osób, które ubiegają się o azyl w Niemczech. Tu są rejestrowani, składają wniosek, otrzymują opiekę i czekają na przydział do docelowego ośrodka dla uchodźców w Niemczech, gdzie poczekają na decyzję azylową. Ośrodków recepcyjnych jest kilkadziesiąt w całym kraju, bo cudzoziemcy rozdzielani są według skomplikowanych reguł solidarnie po całych Niemczech, a nie przebywają tylko w landach granicznych. W tym w Eisenhuettenstadt w Brandenburgii od 13 marca działa drugie w Niemczech, po Hamburgu, tzw. Centrum Dublińskie.

Azylanci w Eisenhuettenstadt są od ponad 30 lat


W Polsce informacja o stworzeniu przy granicy polsko-niemieckiej zupełnie nowej instytucji wywołała plotki i strach. Poseł PiS Dariusz Matecki, zanim trafił do aresztu, nagrał choćby filmik przed ośrodkiem, do którego starał się wejść z kamerą, choć nie złożył o to odpowiedniego wniosku. To, iż na teren tego typu ośrodków nie da się wejść prosto z ulicy, w dodatku z kamerą, nie jest tajemnicą.

Pozwolenie wymagane jest też przy zwiedzaniu ośrodków w Polsce, ale dla posła PiS to dowód na ukrywanie prawdy.

"To tu powstaje potężny ośrodek dla migrantów i tutaj (...) ma powstać centrum przesiedleń migrantów do Polski" opowiadał poseł, stojąc przy płocie. Dalej opowiada, iż już teraz w Eisenhuettenstadt mieszka 1700 osób, ale od marca ma być ich znacznie więcej. Dobudowane będą następne budynki, bo choćby 70 tysięcy cudzoziemców ma być stąd "odprawianych" do Polski. I to ludzi, którzy, jak twierdzi poseł Matecki, przybyli "nie wiadomo jaką drogą", bo przecież "policja niemiecka może powiedzieć, co chce".



Olaf Jansen wzrusza tylko ramionami. – Populiści są wszędzie – mówi krótko. Jansen jest dyrektorem ośrodka recepcyjnego w Eisenhuettenstadt od 2019, a od 13 marca tego roku dodatkowo i Centrum Dublińskiego.

Prawda jest taka, iż imigranci przy granicy polskiej są od dawna i tu nic się nie zmieni. Ośrodek w Eisenhuettenstadt istnieje od początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy po zjednoczeniu Niemiec i do byłego NRD zaczęli trafiać uchodźcy. W byłych koszarach, 100 metrów od socrealistycznych bloków mieszkalnych, zakwaterowani byli przez te lata i uchodźcy wojenni z byłej Jugosławii, i z Somalii, a w ostatniej dekadzie i Syryjczycy, i Ukraińcy, którzy do Niemiec trafili po rosyjskiej agresji w 2022. W momentach nasilenia kryzysu migracyjnego , dzięki dostawianym wojskowym namiotom, mieściło się tu do 4 tys. osób, ale normalnie w budynkach i kontenerach jest miejsce dla ok. 2200. W tej chwili jest ich tylko 900. Samo Centrum Dublińskie jest częścią istniejącego ośrodka i na jego potrzeby wydzielono z niego 250 miejsc.

Centrum Dublińskie: odciążenie biurokracji i szybsze przekazania


Tak naprawdę, mówi Jansen, Niemcy nie wprowadzają żadnych nowych zasad w polityce migracyjnej, tylko korzystają z już istniejących unormowań. System dubliński przewiduje, iż za osobę ubiegającą się o azyl odpowiedzialne jest pierwsze państwo unijne, przed które cudzoziemiec wjechał na teren Unii. Ta zasada została zawieszona np. w 2015 roku przez niektóre państwa, w tym Niemcy, wobec Syryjczyków (do listopada 2015). Nie jest też stosowana wobec uchodźców z Ukrainy po 2022 roku. Ale wobec innych cudzoziemców przez cały czas obowiązuje. Niemcy, którzy dotąd znani byli z tego, iż z zasad dublińskich mało korzystali, teraz zmienili zdanie.

– Od 13 marca będziemy w ramach rejestracji sprawdzać w ogólnoeuropejskim systemie, czy dany cudzoziemiec nie złożył już wniosku azylowego w innym kraju unijnym – tłumaczy Olaf Jansen. – o ile okaże się, iż tak było, zostanie zakwaterowany w Centrum Dublińskim, jego wniosek nie zostanie przyjęty, a my zaczniemy procedurę przekazania do tego kraju, o ile kraj wyrazi na to zgodę.

Sama procedura ma trwać około dwóch tygodni. Wiadomo, iż w większości przypadków będzie dotyczyła przekazania do Polski. Z powodu położenia miasta przy samej granicy, większość znajdujących się tam cudzoziemców przeszła przez Polskę.

– Wprowadzenie tego rozwiązania zakończy niepotrzebne zajmowanie się przez urzędników wnioskami, które i tak w Niemczech nie powinny być złożone – wyjaśnia Jansen. W takich przypadkach centralne władze migracyjne i tak ostatecznie odrzucały wniosek i wydawały decyzję o zastosowaniu procedur dublińskich, ale ciągnęło się to miesiącami. A cudzoziemcy niepotrzebnie siedzieli w Eisenhuettenstadt. Co więcej: odesłanie w ramach procedury dopuszczalne jest tylko w ciągu sześciu miesięcy po przybyciu takiej osoby do Niemiec.Potem to niemożliwe, a obowiązek rozpatrzenia wniosku azylowego spada już prawnie na nie.

Wikt i opierunek, ale bez kieszonkowego


Danych Synority system nie znalazł, co oznacza, iż może w Niemczech oficjalnie składać wniosek azylowy. Ale oznacza i to, iż Kamerunka bez dokumentów dotarła do Eisenhuettenstadt, niezauważona przez służby choćby kilku państw, przez których terytoria musiała przejechać. Bo Synorita mówi, iż była na Łotwie. – A dalej jak, przez Polskę? – dopytuje urzędnik. – Nie, przez Łotwę – powtarza kobieta. Być może naprawdę pamięta tylko to państwo. W każdym razie, choć oprócz Łotwy musiała przejechać też Polskę, w żadnym z obu państw nie została zarejestrowana. A dziś rano przyszła do ośrodka w Eisenhuettenstadt. Sama, z plecakiem i zapasowym ubraniem w plastikowym worku Podeszła do ochrony i powiedziała po angielsku, iż chce azylu. Ochroniarze zaskoczeni nie byli, takie sytuacje się tu trafiają. Zaprowadzili ją do rejestracji.

– Większość cudzoziemców przywozi do nas policja, która zatrzymuje ich już gdzieś w głębi landu. Ale regularnie pojawiają się i tacy, którzy samodzielnie do nas się zgłaszają – opowiada Olaf Jansen. Wiedzą od przemytników, gdzie mają iść, ostatni etap pokonują sami. Choć, jak przyznaje, cudzoziemców w ośrodku jest znacząco mniej. – Przemyt dużych grup jest coraz trudniejszy, ze względu na kontrole – nie tylko na wschodniej granicy Unii, ale i niemieckiej.

Synorita dostaje kartę potwierdzającą prawo do pobytu w ośrodku, plan ośrodka i – co najważniejsze – potwierdzenie przyjęcia wniosku azylowego. – Everything is ok, wszystko jest w porządku – mówi urzędniczka po angielsku. Synorita uśmiecha się po raz pierwszy. Następnego dnia ma termin z urzędnikiem, który będzie wstępnie wyjaśniał sytuację prawną Kamerunki. Na razie dostała klucz do pokoju. Na pierwszym piętrze.

Piętro jest ważne. Na drugim piętrze dostała miejsce jej rodaczka, która rejestrację przechodziła dwie osoby wcześniej. To oznacza powrót do Polski. System pokazał, iż wcześniej złożyła tam wniosek. Była pierwszą osobą, która dostała skierowanie do Centrum Dublińskiego.

Centrum Dublińskie to jeden odrębny, jednopiętrowy budynek dla mężczyzn i jedno piętro w budynku przeznaczonym dla rodzin i samotnych kobiet. W prostych pokojach dwu-, cztero- i sześcioosobowych, dokładnie takich, jak kwaterowani są cudzoziemcy, których wnioski przyjęto. Różnica: ci mogą liczyć na kieszonkowe. Osoby z Centrum Dublińskiego na czas pobytu otrzymują wikt, opierunek i pomoc medyczną, ale żadnej gotówki, kart przedpłaconych, czy bonów. Mają tylko to, co dostaną w ośrodku, poza ośrodkiem nie mogą sobie choćby kupić czekolady. To ma pełnić dodatkową funkcję odstraszającą, tłumaczy Olaf Janssen. – Gdyby zechcieli jeszcze raz spróbować wjechać do Niemiec, wiedzą, co ich czeka. Bo, jak mówi Jansen, do tej pory około dwóch trzecich przekazanych do Polski w ramach procedury dublińskiej cudzoziemców wraca do Niemiec w ciągu kilku dni, czy tygodni i znowu do nich trafia.

Nie 70 tys. a 300-400 osób rocznie trafi do Polski


Choć powstanie Centrum Dublińskiego ogłoszone zostało przez rząd federalny za środek do unormowania sytuacji migracyjnej, krytycy podkreślają, iż to w Eisenhuettenstadt dużo nie zmieni.

Bo liczba cudzoziemców, docierających do Niemiec, którzy w Polsce już złożyli wniosek azylowy, jest niewielka. Dużo więcej jest imigrantów, którzy takiego wniosku tam nie złożyli i przez Polskę przejechali, niezauważeni przez służby, jak Synorita. Ich do Polski zawrócić nie można, przynajmniej według dotychczasowych przepisów.

– Potrzebne są twarde dowody na to, iż wjechali do Unii przez Polskę. choćby o ile jest to bardzo prawdopodobne, bo zostali zatrzymani we Frankfurcie nad Odrą, to przez cały czas tylko przypuszczenie i nie spełnia warunków procedury dublińskiej – podkreśla Olaf Jansen. Władze zakładają, iż do Polski z Centrum odsyłane będzie rocznie 300 – 400 osób. W tej liczbie są również ci, którzy zgodzili się „dobrowolnie” wrócić do Polski. To możliwe, bo na czas rozpatrywania przez Polskę wniosku, mają tam prawo pobytu. Dlatego niemieckie służby mogą bez zbędnych formalności kupić im bilet i odwieźć na dworzec, skąd odjadą do Polski. Pozostali są w uzgodnionym terminie przekazywani polskim funkcjonariuszom na przejściu granicznym.

Choć to z definicji ośrodek w Eisenhuettenstadt to tylko chwilowy przystanek, działa tu przedszkole i szkoła dla dzieci cudzoziemców, czy centrum aktywności, z kursami sportowymi dla młodzieży i dorosłych. Mieszkańcy mogą też bez problemu wychodzić do miasta. To samo będzie dotyczyć też osób z Centrum Dublińskiego. Tyle iż oni wiedzą, iż nie mają szans na życie w Niemczech. Czy nie będą próbować skorzystać z tej swobody i zniknąć z ośrodka? prawdopodobnie niektórzy tak, przyznaje Jansen. Ale nic mu to nie da. o ile policja zatrzyma go poza miastem, przywiezie go z powrotem. o ile nie, to i tak nigdzie w Niemczech nie będzie mógł prosić o azyl, bo wszystkie ośrodki mają dostęp do jego danych, tłumaczy. Ale z zasady Jansen, prawnik z wykształcenia, jest przeciw pozbawianiu osób, ubiegających się o azyl, wolności. – To nie są przestępcy, tylko ludzie, którzy szukali lepszego życia – podkreśla. – Mają prawo do ubiegania się o azyl na podstawie konwencji, które ratyfikowały zarówno Niemcy, jak i Polska. Tyle iż tę procedurę muszą przejść tam, gdzie złożyli dokumenty. – Procedura w Polsce nie jest inna, niż w Niemczech – mówi.

Synoritę widzimy jeszcze raz, kiedy już bez plastikowej torby ze swoimi rzeczami, idzie w kierunku budynku, w którym następnego dnia o ósmej rano ma spotkanie. Chce już sprawdzić drogę, żeby się nie spóźnić. Jej przyszłość w Niemczech jest niepewna. Odsetek decyzji pozytywnych w przypadku Kameruńczyków wynosi tylko kilkanaście procent, ale wśród kobiet, ze względu na rozpowszechnioną na prowincji praktykę obrzezania kobiet, jest wyższe. Jedno jest pewne: nie trafi do Polski.

Autor: Agnieszka Hreczuk


Idź do oryginalnego materiału