Przerażająca historia Zieleniaka. „Przez to musiały przejść wszystkie dziewczyny”

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • Żołnierze dowodzeni przez Bronisława Kamińskiego z RONA byli kompletnie niezainteresowani wykonywaniem zadań stricte bojowych
  • Traktowali Ochotę, jej mieszkańców i ich dobytek, jak nagrodę za dotychczasową służbę
  • Tylko w pierwszym tygodniu sierpnia’44 przeszło przez Zieleniak 60 tys. ludzi. Kobiety były tam masowo gwałcone i zabijane
  • – Gwałt wojenny to trudny temat, chętnie wymazywany. Jako doświadczenie i indywidualne, i zbiorowe warszawskich kobiet nie mieścił się zupełnie w wizji powstania jako heroicznego zrywu – mówi mi Elżbieta Podleśna, psycholożka, psychoterapeutka i aktywistka
  • Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu
Onet

Ronowcy wkroczyli na Ochotę w sobotę, 5 sierpnia – tego samego dnia, w którym oddziały Reinefartha i Dirlewangera zaczynały rzeź mieszkańców Woli.

Budzili z początku zdziwienie mieszkańców, przemieszane z rozbawieniem: brudni, w obdartych mundurach, poprzebierani w zagrabione kolorowe koszule czy marynarki, z karabinami na sznurkach. Wyglądali jak karykatura wojska i wojskiem rzeczywiście nie byli.

Od razu przystąpili do grabienia domów na Ochocie, morderstw i gwałtów. Wchodzili do apartamentów i kamienic, plądrowali je, szukając głównie alkoholu. Kradli wszystko, włącznie z klamkami od drzwi. Mężczyźni, zwłaszcza młodzi i chłopcy byli najczęściej zabijani, nieraz na miejscu. Napastnicy puszczali z dymem domy i kamienice, często zmuszając mieszkańców, by rozlewali we własnych czterech ścianach benzynę i pomagali w podpaleniu.

Kobiety już wówczas brutalnie gwałcono. A był to dopiero początek koszmaru, którego centrum miał być Zieleniak.

Kilka dni złudnego spokoju

Sytuacja na Ochocie po wybuchu powstania była szczególna. Już pierwszego dnia, m.in. po katastrofalnym ataku akowców na koszary policyjne na placu Narutowicza, ujawniła się miażdżąca przewaga Niemców. Łączność ze Śródmieściem powstańcy utracili w ciągu godzin.

Blisko 800 akowców musiało się wycofać do lasu i na terenie dzielnicy pozostało ledwie kilkudziesięciu uzbrojonych powstańców, skupionych na paru barykadach. To oznaczało, iż ludność cywilną pozostawiono samą sobie. Względny spokój, jaki panował na Ochocie w pierwszych kilkudziesięciu godzinach powstania, był złudny.

Na nieszczęście miejscowych cywilów do natarcia przez dzielnicę – na kierunku Grójecka – Aleje Jerozolimskie – most Poniatowskiego – skierowano brygadę SS-RONA, dowodzoną przez Bronisława Kamińskiego. RONA (Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa) była formacją kolaboracyjną, w jej skład wchodzili przede wszystkim antyradzieccy Rosjanie.

Wcześniej oddziały RONA były zbrojnym ramieniem Ericha von dem Bacha-Zelewskiego na okupowanej Białorusi. W równym stopniu walczyły z partyzantami, co mordowały i prześladowały ludność cywilną.

Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Piekło otoczone murem

Już w Warszawie choćby ludzie z innych formacji pacyfikujących powstanie – które przecież nie stroniły od zbrodni – przyznawali, iż podwładni Kamińskiego byli kompletnie niezainteresowani wykonywaniem zadań stricte bojowych. Traktowali Ochotę, jej mieszkańców i ich dobytek, jak nagrodę za dotychczasową służbę.

Wymordowano – od razu lub w ciągu kolejnych dni – lekarzy i pacjentów z Instytutu Radowego przy Wawelskiej. Ronowcy gwałcili tam nie tylko pielęgniarki, ale choćby przykute do łóżek terminalnie chore pacjentki. Już wówczas kobiety zaczęto wysyłać właśnie na Zieleniak.

Wikimedia/ domena publiczna

Dom Akademicki przy pl. Narutowicza. W sierpniu 1944 r. stanowił najważniejszy punkt niemieckiego oporu na Ochocie

Jeszcze przed wojną był to jeden z największych bazarów w stolicy. Zajmował obszar dwóch boisk piłkarskich (180 na 300 metrów), otaczał go trzymetrowej wysokości mur. Adres: Grójecka 95. Handlowano tu mięsem, warzywami i owocami, ale także meblami czy paszą dla zwierząt.

Oprawcy Kamińskiego postanowili zaadaptować tę przestrzeń na prowizoryczny obóz, na poły koncentracyjny, na poły przejściowy. Gdy cywilów na Woli mordowano niemal od razu, mieszkańców Ochoty zapędzano właśnie na Zieleniak. Ktokolwiek zdołał jeszcze zabrać z domu coś wartościowego, był z tego ograbiany przez ronowców po drodze albo zabijany, jeżeli nie dawał się okraść. Kobietom wyrywano np. kolczyki z uszu razem z ciałem.

Do wieczora 5 sierpnia na Zieleniaku, otoczonym murem z czerwonej cegły, stłoczono ponad 8 tys. ludzi. W ciągu następnych dni znalazło się tam już 20 tys. warszawiaków.

Ciągle pili wódkę, strzelali do tłumu

– Ciągle pili wódkę. Olbrzymie ilości wódki – to wspomnienie Wiesławy Chmielewskiej, wówczas 11-latki. Ronowcy zainstalowali się w budynku administracyjnym targowiska. „W domku, który stał przy bramie, paliło się światło. Słychać tam było muzykę z jakiegoś zrabowanego gramofonu i wrzaski pijanych żołdaków” – mówi jedna z relacji.

Nie było na Zieleniaku żadnych zabudowań ani prądu. Po wodę w pierwszych dniach ludzie zakradali się do brodzika w sąsiedniej szkole, przyłapanym groziła śmierć. Gdy 6 sierpnia dowieziono do obozu beczkę wody, ludzie rzucili się do niej z pustymi puszkami po jedzeniu. „Ludzie z RONA zaczęli strzelać do tłumu po to, by ludzie ustawili się w kolejce; jeżeli ktoś przekroczył linię, został rozstrzelany” – mówi jedno ze świadectw.

Dziury w murze służyły dzieciom do przechodzenia poza obóz i szukania na zewnątrz żywności, przede wszystkim buraków i ziemniaków. Było to skrajnie ryzykowne, bo ronowcy strzelali do przechodzących bez ostrzeżenia. Kilka dni po utworzeniu obozu dostarczono do niego stado krów, żeby ludzie mogli się jakoś wyżywić. Relacja: „Wpadły w popłoch i zaczęły nas tratować. strzelali do krów i do tłumu. Wygłodniali ludzie rzucili się na nie dla mięsa”.

Ronowcy wybierali też z tłumu losowe osoby i zabijali je. Relacje mówią o kopcu puchnących ciał, pokrytym rojami czarnych much, który rósł z każdym dniem i częściowo blokował wejście do obozu. Z opowieści Haliny Sosińskiej wynika, iż osadzeni próbowali sami grzebać zwłoki, ale tylko do pewnego momentu. Potem było ich zbyt wiele.

„Ubranie miała poszarpane, płakała spazmatycznie”

Zjawiskiem, które decydowało o osobliwie tragicznym losie ofiar Zieleniaka, były gwałty – seryjne i najczęściej okrutne. Ronowcy traktowali miejscowe kobiety i dziewczynki jak łup wojenny. Stopień ich brutalności i to, czy ofiara uchodziła z życiem, zależał często od tego, jak bardzo sprawcy byli pijani.

Wybierali ofiary z tłumu w nocy, oświetlając twarze latarkami, ale i za dnia. Wleczono kobiety i dziewczęta gdzieś dalej: na nieodległą działkę, za mur, do ustępu na targowisku, do kwater w pobliskich zabudowaniach. Spora część ofiar nigdy nie wracała – znikały bezpowrotnie albo ich udręczone ciała znajdowano gdzieś na uboczu.

Relacja Ireny Obraniak, której koleżanka nie chciała oddać gwałcicielom dwóch swoich córek i w zamian zaoferowała oprawcom siebie: „Mogliśmy słyszeć jej krzyki i płacz całą noc, a nad ranem i tak ją zastrzelono. Jej mąż postradał zmysły”.

CC BY 3.0/Wikimedia

Dowództwo RONA podczas walk w Warszawie

Zofia Piotrowska widziała, jak kaci rozdzielają małżeństwo z dzieckiem. Kobietę zabrali. Mąż krzyczał, zagrożono mu śmiercią. Żona wróciła „pobita, ubranie miała poszarpane, płakała spazmatycznie. Zgwałciło ją dziewięciu ronowców”.

Eugenia Wilczyńska trzeciego dnia w obozie zobaczyła trupy dziewcząt, które poprzedniej nocy porwali oprawcy z RONA. Ich rodzice „dostawali ataku szału. Krzyczeli. Strzelano do nich. Sąsiadujący z nimi ludzie, chcąc ich ratować, zatykali im mocno usta, by krzyk nie dobiegał do uszu ronowców”.

Kazimierz Tomaszewski przechodził przy kwaterach ronowców. Zobaczył „sześć ciał nagich młodych dziewczyn z ranami na szyi tuż przy ich uszach i wokół oczu, niektóre miały odcięte piersi, a inne butelki pomiędzy nogami”. Nierzadkim widokiem były ciała zgwałconych i zastrzelonych dziewczynek czy kobiet tuż po porodzie.

„Przez to wszystkie dziewczyny musiały przejść”

Kobiety i ich rodziny zapędzone na Zieleniak stosowały przeróżne „strategie przetrwania”.

Ukrywały włosy pod chustami albo je ścinały. Przebierały się w męskie stroje. Maria Adamska czy Maria Piekarz wysmarowały sobie twarze błotem i zmierzwiły włosy. Jakiś mężczyzna dokonał samookaleczenia i gdy płynęła już krew, ubrudził nią bandaże, by obwiązać głowę i ręce swojej żony – miała wyglądać na ciężko ranną.

Piekarz czy Halina Szczepanik były na Zieleniaku przez kilka tygodni. Jedną i drugą rodzina przykrywała kocem, na którym siadali i leżeli inni członkowie rodziny. Alexandra Richie przytacza też przypadek 19-latki Genowefy Lange, której ojciec zdołał na Zieleniaku wykopać jamę, ukryć tam córkę i przykryć jakimiś deskami.

„Spaliśmy na ziemi z matką pośrodku, moim bratem i mną po obu stronach i ojcem na górze, żeby ukryć mamę” – to wspomnienie Lecha Kulickiego. Wiele dziewcząt, które próbowały się w ten sposób ukrywać, ronowcy i tak znajdowali, i wywlekali, aby je zgwałcić.

Akowską łączniczkę z Ochoty, która w trakcie powstania miała 22 lata, zapytano po wielu latach: „Na tym Zieleniaku bała się pani, iż mogą przyjść ronowcy, iż zabiją, zgwałcą?”. Odrzekła: „Przecież nie musiałam się bać, bo przez to wszystkie dziewczyny musiały przejść”.

Bundesarchiv / CC BY 3.0/Wikimedia

Bronisław Kaminski (trzeci z lewej) w otoczeniu oficerów niemieckiej policji

Kneblowanie przez wstyd

– Gwałt wojenny to trudny temat, chętnie wymazywany. Jako doświadczenie i indywidualne, i zbiorowe warszawskich kobiet nie mieścił się zupełnie w wizji powstania jako heroicznego zrywu – mówi mi Elżbieta Podleśna, psycholożka, psychoterapeutka i aktywistka, która kilka lat temu zaczęła organizować nieoficjalne czuwania na Zieleniaku przy okazji rocznic uruchomienia obozu.

Zdaniem Agaty Diduszko-Zyglewskiej (radnej Warszawy, aktywistki i publicystki) to jest powód, dla którego temat Zieleniaka nie zaistniał w historii powstania przez wiele lat po wojnie. — O takich rzeczach jak przemoc seksualna się nie mówiło. Ofiary, które same mogłyby o tym opowiedzieć, były kneblowane przez wstyd – mówi.

Podleśna opowiada, iż po raz pierwszy usłyszała o Zieleniaku tuż po premierze powieści Sylwii Chutnik „Kieszonkowy Atlas Kobiet”, w której to miejsce i ta okolica odgrywają istotną rolę. – Nie mieszkam w Warszawie, ale potem Zieleniak jakoś wracał do mnie przez lata. Nie dawało mi spokoju pytanie, czy pamięć tamtych ofiar została w jakikolwiek osobny sposób uhonorowana. Stąd wziął się pomysł trwałego upamiętnienia.

Chcieli grabić i gwałcić, nie chcieli walczyć

Dowodzący tłumieniem powstania warszawskiego Von dem Bach był zirytowany postępami ronowców – czy raczej: ich brakiem. Odkąd ludzie Kamińskiego znaleźli się na Ochocie, do tego stopnia skupili się na gwałtach, grabieży i pijaństwie, iż posunęli się w kierunku Wisły ledwie o parę przecznic.

Osobista inspekcja Von dem Bacha na Zieleniaku nie poprawiła szczególnie warunków, w jakich przetrzymywano tam Polki i Polaków – ale Niemcy zaczęli coraz mocniej naciskać ronowców, by ci zabrali się do roboty.

Kamiński się wściekł, wszak Niemcy coraz częściej nie pozwalali już jego ludziom robić tego, w czym ronowcy się lubowali. Zdarzało się więc, iż po pijanemu strzelali do Niemców. Zresztą, gdy Kamiński pojawił się na Zieleniaku i kłócił się z oficerami SS, jeden z jego żołnierzy strzelił Niemcowi pod nogi. Paru ludzi rosyjskiego dowódcy rozstrzelano, a jego samego pozbawiono dowództwa, a potem skazano na śmierć.

Okrutna ironia polega na tym, iż do poprawy sytuacji w obozie przyczynili się Niemcy. Transporty mieszkańców miasta były kierowane najpierw na Dworzec Zachodni, a potem do Dulagu w Pruszkowie. Obóz na Zieleniaku stopniowo rozładowywano i los wywożonych stamtąd ludzi z koszmarnego stawał się bardzo zły – to była ta „poprawa”.

Tylko w pierwszym tygodniu sierpnia’44 przeszło przez Zieleniak 60 tys. ludzi. Ostatni transport odszedł 20 sierpnia, formalnie zlikwidowano obiekt w następnych dniach. Liczba zmarłych i zamordowanych w obozie na Zieleniaku sięga prawdopodobnie ok. tysiąca osób. Te zbrodnie dokonały się głównie w pierwszym tygodniu istnienia obozu.

Rozpoznawane po obrażeniach, zmuszone do milczenia

Gdy w Pruszkowie wywiezione z Warszawy kobiety otrzymywały pomoc medyczną, pielęgniarki były ponoć w stanie rozpoznać po obrażeniach, która z nich przeszła przez Zieleniak. Natomiast po wojnie wątek Zieleniaka i kobiet, które w sierpniu’44 padły tam ofiarą przemocy seksualnej, pozostawał w pamięci o powstaniu nieobecny.

— W ogóle o tragicznym losie ludności cywilnej w powstaniu mówimy więcej dopiero od niedawna. A o losach kobiet w tamtym czasie – ciągle jeszcze za mało. Swoją drogą to dziwne, bo przecież w Warszawie upamiętnia się mnóstwo ofiar wojny. Historia Zieleniaka to także ważna część tej pamięci – mówi Agata Diduszko-Zyglewska.

Wiele wskazuje na to, iż proces, który w ubiegłym roku doprowadził do powstania stałej tablicy upamiętnienia na Zieleniaku, zapoczątkowała Sylwia Chutnik. Ona też podkreśla, iż była wyczulona na przeżycia cywilów w powstaniu.

– Wychowałam się na Mironie Białoszewskim, czyli także na „Pamiętniku z Powstania Warszawskiego” – zawsze towarzyszyła mi ta perspektywa i byłam na nią wyczulona – opowiada mi pisarka.

Historia oddolna, historia sąsiedzka

Ale sprawa Zieleniaka ma też dla Chutnik walor sąsiedzko-lokalny. – Zieleniak, Hale Banacha – to były moje okolice, przechodziłam tamtędy codziennie. W którymś momencie natknęłam się na wojenną historię Zieleniaka, w lokalnym piśmie „Ochotnik” opublikował ją świetny varsavianista Jarosław Zieliński. To było wstrząsające, wiedziałam, iż będę się chciała jakoś zmierzyć z tym epizodem – i w ten sposób on wrócił w „Kieszonkowym Atlasie Kobiet” – wyjaśnia Chutnik.

Jej „Atlas” ukazał się przed 15 laty. Musiała upłynąć ponad dekada, by na Grójeckiej pojawiły się coroczne uroczystości: spotkania, składanie kwiatów, prowizoryczne tabliczki pamiątkowe (które jednak krótko po tych spotkaniach znikały).

— Podoba mi się ten sposób kultywowania historii: oddolny, realizowany trochę przez aktywistki, trochę przez pasjonatów, trochę przez ludzi, którzy mieszkają w danej okolicy od lat i jest to „ich” miejsce. Czasem zresztą te role się łączą – zaznacza Sylwia Chutnik.

Mniej więcej dwa lata temu uczestniczki corocznych spotkań przy Zieleniaku zaczęły rozmawiać o tym, iż warto i należy umieścić na miejscu stałą tablicę, upamiętniającą ofiary tego miejsca.

Moje rozmówczynie są dziś zgodne: ten proces od pomysłu do realizacji trwał zdumiewająco długo.

Jak przełamać biurokratyczną rutynę

Agata Diduszko-Zyglewska: — Kiedy powstał miejski zespół ds. upamiętnień, w którego tworzeniu brałam udział, to on się włączył w rozmowy na temat tablicy na Zieleniaku. To były rozmowy z władzami dzielnicy, które z początku były dość nieufne, ale też z kombatantami czy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Zajęło mi to chyba rok.

– Wyzwaniem była biurokracja – mówi Sylwia Chutnik. – Niby chodziło o niewielkie upamiętnienie, ale jednak trzeba było w to zaangażować kilka różnych podmiotów, z których każdy miał pewnie trochę inną wizję tego upamiętnienia. jeżeli ktoś zna realia „załatwiania spraw” z różnymi urzędami, to nie powinien się dziwić – chociaż z aktywistycznego punktu widzenia to bywa zniechęcające.

Elżbieta Podleśna zwraca uwagę na inny wątek: — Miałam odczucie, iż ta inicjatywa ma pod górkę. choćby nie z uwagi na to, co i kogo miałaby upamiętniać, ale dlatego, iż ze względu na osoby, które ją zgłosiły, komuś wydała się „lewacka”. A więc: podejrzana.

Chutnik mówi z kolei, iż po ludzku trochę rozumie opór urzędników i urzędniczek: — Przychodzi grupka kobiet, która coś sobie wymyśliła i zawraca głowę. Trzeba coś projektować, zdobywać podpisy i pieczątki – to wymaga mobilizacji, przełamania pewnej rutyny.

Paweł Supernak / PAP

Miejsce pamięci Powstania Warszawskiego — tablica przy tzw. Zieleniaku w Warszawie

Awantura na ostatniej prostej

W czerwcu 2022 r. sprawa stałej tablicy, która miała zawisnąć na fragmencie muru przy Grójeckiej, wydawała się załatwiona – aktywistkom zależało zresztą, by można było ją odsłonić przed kolejną rocznicą wybuchu powstania. Wtedy pojawił się problem.

– Okazało się, iż władze Dzielnicy Ochota nie zdążą – zdaje się, iż ktoś źle przyporządkował fundusze w budżecie. Musiałam zmobilizować władze Ochoty poprzez publiczną awanturę, z udziałem mediów. Szkoda, iż tak to się rozegrało, ale dzięki temu tablicę jednak odsłonięto – opowiada Diduszko-Zyglewska.

Sylwia Chutnik: – Okazało się, iż urzędników trzeba mocno pilnować – co niestety wiązało się z koniecznością wywołania awantury na ostatniej prostej. Akurat my jesteśmy zawzięte, dopilnowałyśmy tego – nie chodziło przecież o niczyje aktywistyczne ego, tylko o upamiętnienie ofiar tych okrutnej zbrodni.

W gwałcie idzie o władzę, w wojnie idzie o przemoc

Diduszko-Zyglewska dodaje, iż chyba nigdy nie spotkała się z aż takimi trudnościami dotyczącymi upamiętnienia. Umieszcza przypadek tablicy z Zieleniaka na szerszym tle.

— Od paru lat centroprawicowa większość w Radzie Miasta deklaruje, iż pora przywrócić kobietom należne miejsce w historii Warszawy. Ale jakoś nie przybywa ulic, których patronkami byłyby kobiety, podobnie zresztą jest z honorowymi obywatelkami Warszawy – opowiada.

Zdaniem radnej większość rządząca miastem już wie, iż kobiet nie można ignorować, ale realizuje to głównie na poziomie haseł typu: „Warszawa jest kobietą”. Diduszko-Zyglewska mówi: – Mam podskórne poczucie, iż problemy z upamiętnieniem na Zieleniaku wynikały w jakimś stopniu właśnie z tej konserwatywnej mentalności – tyle iż występującej w białych rękawiczkach.

Uczestniczki i uczestnicy corocznych czuwań na Zieleniaku spotkają się znów w tym roku – w piątek, 4 sierpnia, o godzinie 17. Będzie wśród nich również Elżbieta Podleśna. Dziś mówi mi, iż zależało jej, by na tablicy znalazło się słowo „gwałt”.

— Gwałt to nie jest sprawa seksualności. To jest jedno z najokrutniejszych narzędzi panowania jednego człowieka nad drugim – gwałcicielowi idzie o władzę, doprowadzenie ofiary do totalnej bezsilności. Kiedy zaakceptujemy, iż gwałt to nieodłączna część wojennej rzeczywistości, zrozumiemy też, iż wojna nie jest przygodą, do której się wyrusza w ślicznym mundurze i na cisawym koniku, jak to lubią przedstawiać różni chłopcy w krótkich spodenkach. To przemoc, przede wszystkim przemoc – podsumowuje Podleśna.

Idź do oryginalnego materiału