Djafaruddin stoi przed meczetem w Banda Aceh i walczy ze łzami. W gruncie rzeczy dobrze poradził sobie z horrorem związanym z drugim dniem Bożego Narodzenia 2004 roku, mówi 69-letni Indonezyjczyk, który pomagał w odszukiwaniu ciał ofiar w rodzinnym mieście zniszczonym przez niespotykane w historii potężne tsunami na Oceanie Indyjskim. Ale wspomnienie wielu dzieci, które rozpaczały po swoich tragicznie zmarłych rodzicach, dopada go choćby po 20 latach. - To po prostu niewyobrażalne, iż coś takiego mogło się wydarzyć - mówi Djafaruddin, który, jak wielu ludzi w Indonezji, ma tylko jedno imię.
REKLAMA
Zobacz wideo Czy możesz ufać prognozom pogody? Pytamy prof. Mariusza Figurskiego, ekspertem IMGW
Katastrofalne skutki trzęsienia ziemi
Rankiem 26 grudnia 2004 roku trzęsienie ziemi o sile 9,1 w skali Richtera u zachodnich wybrzeży Sumatry wywołało potężne tsunami, którego fale o wysokości do 30 metrów spiętrzyły się na Oceanie Indyjskim, zalewając obszary przybrzeżne Indonezji, a także Sri Lanki, Tajlandii i wielu innych krajów.
Ponieważ w tym czasie na Oceanie Indyjskim nie było jeszcze systemu wczesnego ostrzegania, katastrofa spadła na ludzi bez uprzedzenia. W wyniku tsunami zginęło ponad 220 000 osób. Tylko w Indonezji zanotowano ponad 165 000 ofiar śmiertelnych - zdecydowana większość w prowincji Aceh na północy Sumatry, gdzie fale tsunami były szczególnie wysokie.
"Koniec świata"
W tragiczną niedzielę rano Djafaruddin, który wówczas pracował w służbach transportowych w stolicy prowincji Banda Aceh, był w domu. Jego budynek znajdował się pięć kilometrów od wybrzeża, więc nie był zagrożony. Indonezyjczyk poprosił swoją rodzinę, aby została w domu, a sam bez wahania wsiadł do swojego samochodu dostawczego, aby ruszyć z pomocą, gdzie się da.
Przerażające obrazy w centrum miasta początkowo go przytłoczyły. - Kiedy zobaczyłem wszędzie ciała, krzyczałem i płakałem – relacjonuje Djafaruddin. I dodaje: - Pomyślałem, iż to koniec świata.
Jednak moment zwątpienia u Djafaruddina nie trwał długo, a mężczyzna natychmiast zabrał się do pracy. Samochodem, którym na co dzień przewoził znaki drogowe i inne urządzenia, przetransportował co najmniej 40 ciał do pobliskiego szpitala wojskowego w Banda Aceh. - Wszędzie tu leżały martwe ciała, pośród szczątków i śmieci - wspomina podczas postoju w meczecie Baiturrahman. - Wszędzie widać było płaczących ojców i matki, szukających swoich żon, mężów i dzieci - wspomina Indonezyjczyk. Jeździł do szpitala i z powrotem cały dzień, całkowicie wyczerpany i pokryty krwią i błotem.
Dramat osieroconych dzieci
Djafaruddin przez lata nie mógł zapomnieć o tych doświadczeniach. Mówi jednak, iż z czasem otrząsnął się z traumy. - To było dawno temu.
Jednak wspomnienie osieroconych dzieci, które Djafaruddin i jego rodzina na krótko przygarnęli w tamtych czasach, wciąż przyprawia go o płacz. - To było takie smutne. W nocy krzyczały i wołały swoich rodziców - relacjonuje ze łzami w oczach. Później dzieci zostały przeniesione do tymczasowych schronisk.
Dziś w Banda Aceh nic nie przypomina o ówczesnej katastrofie. Zniszczone domy zostały odbudowane, a turyści spacerują po ruchliwych ulicach. Mieszkańcy Banda Aceh nauczyli się żyć z bólem i żalem po zmarłych - mówi Djafaruddin. - Pozwalamy im odejść. Myślę, iż wszyscy w Aceh tak myślą - dodaje. Jednak za każdym razem, gdy Djafaruddin przechodzi obok meczetu Baiturrahman, niezmiennie odmawia modlitwę za ofiary tsunami.
W wyniku tsunami, które zostało wywołane przez potężne trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjskim niedaleko wybrzeży Sumatry w samej Indonezji zginęło 166 tysięcy osób, a 35 tysięcy zginęło na Sri Lance. 2 mln osób musiało opuścić swoje domy w Indiach, na Sri Lance, Malediwach, wybrzeżach wschodniej Afryki (Somalia) i w Tajlandii.
***
Artykuł pochodzi z Deutsche Welle