„Polski bękart” stał się krwawym „wampirem”. Wpadł przez szwagierkę

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • Seria zabójstw Joachima Knychały, zwanego „wampirem z Bytomia” zbiegła się w czasie z aresztowaniem, procesem i egzekucją innego seryjnego mordercy — Zdzisława Marchwickiego, czyli „wampira z Zagłębia”
  • Śledczy początkowo nie łączyli tych spraw, ale po latach pojawiły się wątpliwości, czy Knychała nie był sprawcą niektórych zbrodni przypisywanych Marchwickiemu. On sam twierdził, iż inspirował się swoim poprzednikiem
  • „Wampir z Bytomia” ostatecznie odpowiedział za pięć zabójstw. Zaatakował jednak o wiele więcej kobiet, ale inne szczęśliwie przeżyły jego brutalne napaści
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Kolejną po Marii Boruckiej ofiarę zaatakował dopiero niecały rok później. Stefania M. zmarła po uderzeniu siekierą, która od tej pory stała się ulubionym narzędziem zabójcy. Kobieta miała sama podejść do sprawcy i poprosić, by odprowadził ją do domu po tym, jak pokłóciła się ze swoim chłopakiem.

Kilka miesięcy później w Chorzowie została zamordowana 38-letnia Mirosława Sarnowska. Zabójca spotkał ją w pustym tramwaju, którym wieczorem wracał do domu. Wysiadł tuż za nią i zaatakował ją zdobytym wcześniej stalowym prętem. Jak pisała „Rzeczpospolita”, kilka lat później w rozmowie ze śledczymi miał powiedzieć: „Waliłem, aż usłyszałem trzask łamanej czaszki”. Kobieta zginęła 50 m od swojego mieszkania.

Traf chciał, iż Sarnowska była świadkiem w sprawie innego zabójstwa. Jego sprawca — Zdzisław Marchwicki, zwany „wampirem z Zagłębia” — siedział już wtedy w celi śmierci, oczekując na wykonanie wyroku.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Atakował siekierą, zostawiał obnażone ciała

Na śląskie miasta padł blady strach. Zabójstwa się nie skończyły, chociaż „wampir” siedział przecież w więzieniu. Zdezorientowana była też milicja, bo zabójstwa „nowego” seryjnego mordercy były niemal bliźniaczo podobne do tych autorstwa Marchwickiego. Początkowo jednak nie przyjmowano tego do wiadomości. W końcu zabójca siedział i czekał na egzekucję. Jednak gwałtownie pojawiły się pogłoski, iż skazano nie tego mordercę, co wywołało wśród kobiet kolejną falę obaw.

Tymczasem seria napadów i zabójstw wciąż trwała. Nieznany sprawca zabijał, uderzając tępym narzędziem w tył głowy, część ofiar obnażał i gwałcił już po śmierci. Taki los spotkał m.in. Teresę Ryms w październiku 1976 r. Jej ciało sprawca zaciągnął później do piwnicy. Blok stał podobno naprzeciwko komisariatu policji, ale nikt niczego nie zauważył. Później sprawca zaatakował w Siemianowicach Śląskich, ale ofiara przeżyła i zapamiętała wygląd mężczyzny. Następne były dwie nastoletnie dziewczynki w parku rozrywki w Chorzowie. One również ocalały.

Kolejny napad nastąpił wiosną 1979 r. w Piekarach Śląskich. Sprawca zaatakował w lesie dwie 10-letnie dziewczynki: Kasię Sosnę i Halinę Sydę. Zadał ofiarom kilkanaście uderzeń siekierą. Następnego dnia przypadkowy świadek odnalazł w krzakach obnażone ciała dzieci. Jedna z nich, Kasia, przeżyła. Morderca się nie zatrzymywał, próbował dalej. Nie zniechęcały go „nieudane” (bo ofiary przeżyły) napady.

Milicyjna „szóstka” i fałszywe alibi

Śledztwo nabierało rozpędu. W katowickiej komendzie powstała grupa operacyjna „szóstka”, którą tworzyło siedmiu doświadczonych milicjantów, w tym kilku znanych ze sprawy dotyczącej Zdzisława Marchwickiego. W mediach zaczął krążyć portret pamięciowy Joachima Knychały — to on zostanie niedługo uznany za sprawcę morderstw, chociaż wtedy jeszcze nikt nie znał jego tożsamości. Był też manekin z wymodelowaną na podstawie zeznań świadków twarzą i odpowiednią peruką, ubrany w odzież podobną jak napastnik, m.in. w charakterystyczną kurtkę „budrysówkę”.

W końcu rozpoznała go jedna z niedoszłych ofiar. We wrześniu 1979 r. Knychała trafił do aresztu. Jednak nie na długo. Okazało się, iż ma żelazne alibi. W czasie gdy popełniono morderstwa, o które go podejrzewano, miał przebywać w pracy, w kopalni Andaluzja. Dopiero później okazało się, iż rzekome alibi było efektem nielegalnych praktyk, stosowanych przez pracowników kopalni i fikcyjnych wpisów w grafikach. Wtedy milicja musiała jednak go wypuścić.

Arkadiusz K. (Arro) / pl.wikipedia.org

Pozostałość po kopalni Andaluzja (zdj. z 2013 r.)

Sprawa przycichła, śledztwo nie miało już tego impetu co na początku, szczególnie iż milicjanci zaangażowali się bardziej w bieżące wydarzenia polityczne. W Polsce ogłoszono stan wojenny, tropiono przeciwników systemu, było więc co robić. Z drugiej strony uspokoił się też Knychała. O kolejnych morderstwach nie było słychać. Zabójca, w obawie, iż może zostać znów wyśledzony, przyczaił się. Po latach media pisały o nim jako o „inteligentnym” mordercy. Wiedział, jak zmylić śledczych i ofiary, potrafił też grać rolę przykładnego męża, ojca i pracownika. Na krótki czas stał się znów szanowanym obywatelem i zwyczajnym człowiekiem.

„Polski bękart” z urazem do kobiet

Joachim Knychała nie miał szczęśliwego dzieciństwa i to ono w dużej mierze ukształtowało w nim osobowość „wampira”. Urodził się w Bytomiu, jego ojciec był Polakiem, a matka Niemką. „Mieszane” pochodzenie budziło nienawiść ze strony babki, ale też matki. Był notorycznie przez nie poniżany, nazywany „polskim bękartem”. Dokuczali mu też rówieśnicy, którzy nadali mu przezwisko „Szwab”. Knychała skończył podstawówkę, a później szkołę zawodową, po której zdobył zawód cieśli i górnika. Zamieszkał w Piekarach Śląskich przy ul. Skłodowskiej 91 i podjął pracę w kopalni Andaluzja.

Z czasem założył rodzinę, miał żonę i dwoje dzieci. Nic nie wskazywało na to, iż w wolnych chwilach biega z siekierą po śląskich osiedlach. A przestępcze skłonności miał już od wczesnej młodości. Jako 18-latek został skazany na 3 lata więzienia za udział w zbiorowym gwałcie. Rzekomo ta sprawa, plus wspomnienia związane z matką i babcią, wywołały w nim uraz do kobiet. Wszystkich z wyjątkiem żony.

Zabójczy romans „wampira”

Po zatrzymaniu w 1979 r. i wyjściu na wolność dzięki sfabrykowanemu alibi wydawało się, iż to już koniec zabójstw „wampira z Bytomia”. Przyszedł jednak moment, gdy zabójcze skłonności i nienawiść do kobiet znów dały o sobie znać.

W maju 1982 r. Joachim Knychała zgłosił na milicji nieszczęśliwy wypadek. Miał spacerować po kopalnianych hałdach ze swoją szwagierką, 17-letnią Bogusławą Ludygą. Opowiadał, iż ta nagle się poślizgnęła, uderzyła głową o kamień i zginęła na miejscu. Wszystko faktycznie wskazywało na nieszczęśliwy wypadek. Dopiero sekcja zwłok wykazała, iż coś jest nie tak. Obrażenia głowy dziewczyny nie zgadzały się z relacją Joachima. Okazało się, iż prawdopodobnie została uderzona w tył głowy czymś ciężkim. Z kolei ślady spermy na jej bieliźnie świadczyły o tym, iż po śmierci została wykorzystana seksualnie.

Później Knychała przyznał, iż miał z Bogusławą romans. Chciał go zakończyć, ale ona miała zagrozić, iż opowie o wszystkim jego żonie. Więc ją uciszył na zawsze.

Podczas pogrzebu szwagierki został aresztowany. Prosto z cmentarza trafił do aresztu, gdzie początkowo nie przyznawał się do niczego. Badanie wariografem, wizja lokalna, agresywne przesłuchania — w końcu przyparty do muru górnik przyznał się do zabójstw. Mało tego, nadzwyczaj szczegółowo i chętnie opowiadał o swoich zbrodniach. Przyznał, iż w latach 70. chodził na rozprawy w procesie Zdzisława Marchwickiego — „wampira z Zagłębia”. To jego wyczynami miał się inspirować.

Kazimierz Seko / PAP

Wrzesień 1974. Proces Zdzisława Marchwickiego, którym rzekomo inspirował się Knychała

„Wampir z Bytomia” chciał być zauważony

W czasie rozmów z adwokatem Knychała miał twierdzić, iż ma „podwójną naturę”. Wyrażał skruchę, wstydził się motywu seksualnego zbrodni, zwłaszcza przed żoną. Wcześniej sprawiał przecież wrażenie dobrego męża i ojca. Chciał jednak być sławny i zauważony, a zwyczajne życie i praca w kopalni nie mogły zapewnić mu rozgłosu. Po zabójstwach i aresztowaniu był dumny, iż na swój sposób przeszedł do historii.

40 lat temu, 19 kwietnia 1984 r., usłyszał wyrok śmierci, który został wykonany ponad rok później, w więzieniu przy ul. Montelupich w Krakowie. W międzyczasie dwukrotnie usiłował popełnić samobójstwo. W momencie ogłoszenia wyroku miał być spokojny, tak jakby się tego właśnie spodziewał. O swoich zbrodniach mówił ze szczegółami, informując również o związanych z nimi emocjach. Na podstawie jego opowieści powstała książka „Pamiętniki Wampira” autorstwa Eddy’ego (Edwarda) Kozaka. Zamieszczono w niej nie tylko relacje skazanego, ale również opinie psychologów, milicjantów i innych ludzi, którzy mieli osobisty kontakt z mordercą.

Jacek Bednarczyk / PAP

Areszt śledczy przy ul. Montelupich w Krakowie (zdj. z 2013 r.)

Jego ulubionym narzędziem była „ukochana siekierka”. To przy jej użyciu popełnił pierwsze morderstwo na młodej kobiecie, uderzając ją w tył głowy i miażdżąc czaszkę. Ale w tym wszystkim nie chodziło tylko o śmierć ofiary. W „Pamiętnikach Wampira”, cytowanych przez „Rzeczpospolitą”, mówił: „Nie wystarczało mi to, iż zabiłem, musiałem jeszcze odczuć zadowolenie z tego, iż jeszcze przed chwilą stało to na nogach, a teraz leży, leży u moich stóp i robię, co chcę”.

Idź do oryginalnego materiału