Mimo iż figura śmiesznego, niezdarnego, niezbyt lotnego policjanta jest bardzo żywa w popkulturze, głównie filmowej, i przynosi nam sporo śmiechu, ubawu po pachy, pomaga odczarować wizerunek „groźnej”, bo uzbrojonej, przemocy państwa – źle się dzieje, jeżeli rzeczywistość dogania satyrę. Co dopiero powiedzieć, kiedy ją zostawia daleko w tyle? Próbuję sobie samemu zadać pytanie, czy to jest po prostu tylko niezmiernie śmieszne, czy raczej smutnawe lub czy jednak także groźne.
W ostatnim czasie jakiś anioł stróż od aniołów stróżów prawdopodobnie został oddelegowany do innych niebiańskich zadań, a w tym czasie polscy funkcjonariusze (tak, tak, wiadomo, nie wszyscy, ale do tego wrócimy) dają popis za popisem (POPiS?) nieudolności, niefrasobliwości, służalczości ocierającej się o karykaturalność. Służbistami stają się w sytuacjach, które w ogóle nie powinny się zdarzyć.
Po kolei. Komendant główny policji, generalny inspektor Jarosław Szymczyk, doktor nauk na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, pełniący tę odpowiedzialną funkcję od 2016 r., wypala z granatnika podarowanego mu przez służby ukraińskie podczas wizyty tamże, niestety nie na polu walki lub na poligonie, tylko we własnym gabinecie w środku Warszawy. Oddając przypadkowy strzał, robi wyrwę w suficie i demoluje pomieszczenia komendy na trzech kondygnacjach, szczęśliwie nie raniąc nikogo w samej komendzie i poza nią. Jedynie sam odnosi obrażenia słuchu (słuch, jak wiadomo, ma siedzibę w głowie). Tłumaczy się mętnie, żali się w mediach, kreuje na ofiarę, nie wiadomo jednak czego. Nie widzi żadnego powodu, żeby podać się do dymisji, choć oprócz oddania niefortunnej salwy (kto zapłaci za remont? pan zapłaci, ja zapłacę, pani zapłaci) jeszcze kilka innych naruszeń prawa by się znalazło. Ale cóż, wierny sługa rządzących jest nienaruszalny, choćby kiedy sam się naruszy granatnikiem.
W Rzeszowie w sylwestrowy dzień matka z trójką dzieci robi zakupy w Biedronce. Jedno z dzieci niepostrzeżenie zjada swoją bułkę, matka tego nie zauważa – nie płaci więc horrendalnej sumy 33 gr. Kiedy idzie do samochodu, dogania ją ochrona sklepu, prowadzi do kierownika, który zasłaniając się przełożonymi, wzywa policję. Policyjny patrol zjawia się na światłach i sygnałach, wszak sprawa jest naprawdę poważna i wymagająca zdecydowanych działań. Policjanci wykazują się spokojem i zdrowym rozsądkiem. Mówią matce, iż tak nie wolno, o czym ona sama przecież nie może wiedzieć. Rozeszłoby się po kościach, ale głos po informacjach w mediach zabrał podinsp. Adam Szeląg, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie: „Jesteśmy zobowiązani reagować na każde wezwanie i tak też było w tym przypadku. Mundurowi powiadomieni przez obsługę sklepu o zdarzeniu udali się na miejsce”. Aż boję się pomyśleć, co by było, gdyby taka ekipa policyjna służyła na warszawskim Mokotowie i dostała telefon o strzałach w Komendzie Głównej. Ale jak rozumiem, nikt policji na komendę policji nie wezwał. Wezwano jednak strażaków w sprawie dziury w stropie, ale wezwanie odwołano po kilku minutach.
Gen. insp. Szymczyk jest wielce zasłużony dla policji pod rządami PiS; OKO.press, podsumowując jego dokonania, wypunktowało jego komendantowanie: czystki kadrowe w policji, ochronę partyjnych miesięcznic i pomników, ośmieszanie munduru, represje wobec demonstrantów i aktywistów, inwigilację przeciwników politycznych, śmierci na komisariatach, ściganie dzieciaków za pisanie kredą po chodniku.
W ubiegłym tygodniu odważna interwencja patrolu z podwarszawskiego Pruszkowa w sprawie palącej się trawy zakończyła się bezprawnym uprowadzeniem dwóch nastolatek, które raczono seksistowskimi zaczepkami i w efekcie wzmożenia testosteronowego policjanci, pędząc (a jakże, na światłach i sygnałach), rozbili radiowóz na drzewie. Do rannej nastolatki dowódca patrolu wystosował niezbyt regulaminowe polecenie: „Spierdalaj”.
W legendarną miesięcznicę z braku na miejscu Jarosława Kaczyńskiego nie doszło do tradycyjnej antypikiety Lotnej Brygady Opozycji, która ma w zwyczaju wykrzykiwać: „Gdzie jest wrak?”, „Kazałeś bratu lądować?”, „Balbina, gryzie cię sumienie?”. Członkowie tej happeningowej formacji wynajęli w pobliżu mieszkanie, żeby w razie czego jednak swoje wykrzyczeć. Przyzwyczajeni do policyjnej zajadłości w uniemożliwianiu im protestów byli mimo wszystko zaskoczeni, kiedy do ich okien na drugim piętrze zaczęli zaglądać policyjni antyterroryści w alpinistycznym oporządzeniu na strażackim podnośniku.
Idzie ciężki rok, policja posłuszna bezdyskusyjnie w tej chwili rządzącym może być bardzo potrzebna. Szczególnie pod dowództwem sprawdzonego w boju gen. insp. Szymczyka. Z samoośmieszenia policyjna instytucja dźwiga się mozolnie, trudno i długo. Cóż, może jest i śmieszna, ale jednak jak będzie trzeba, to będzie na służbie partii. Na rozkaz. Ale farsa jest zawsze zapowiedzią kresu jakiejś formy istnienia. Przecież przysięgali: „Ślubuję: służyć wiernie Narodowi, chronić ustanowiony Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej porządek prawny, strzec bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli, choćby z narażeniem życia”.