Niemcy przygotowywali ewakuację kompleksu obozowego pod koniec 1944 r. Zadecydowali, iż rozpocznie się ona w sytuacji bezpośredniego zagrożenia wkroczeniem armii sowieckiej. Kolumny więźniów miały się składać wyłącznie ze zdrowych ludzi, którzy podołają trudom długiego marszu. Wśród ewakuowanych znalazło się jednak sporo chorych, którzy obawiali się, iż pozostanie w obozie, będzie oznaczało śmierć.
Pierwsze kolumny wymaszerowały 17 stycznia z podobozów Neu Dachs w Jaworznie oraz Sosnowitz. Ostatnia wyszła 21 stycznia z podobozu Blechhammer w Blachowni Śląskiej. Trasy marszów wiodły do Wodzisławia i Gliwic. Najdłuższą, która liczyła 250 km, pokonało 3,2 tys. więźniów z podobozu w Jaworznie. Szli do KL Gross Rosen na Dolnym Śląsku. Kolumny konwojowali uzbrojeni esesmani.
„Leżą porzuceni byle jak”
Wśród wyprowadzonych więźniów był polski Żyd Natan Żelechower. Po wojnie wspominał gehennę: „Po kilku godzinach marszu czujemy wyraźnie zmęczenie. Nogi marzną w drewniakach, koce nie chronią przed mrozem. Coraz częściej widzimy po obu stronach szosy trupy mężczyzn i kobiet. Leżą porzuceni byle jak. (…) Ci nie wytrzymali marszu. Padali z wycieńczenia, a straż, chcąc upewnić się, iż nie powstaną więcej, strzela do każdego upadającego. Trupów coraz więcej. Widok ten podcina samopoczucie wędrujących. (…) Idziemy wciąż naprzód, nogi mechanicznie spełniają ciężką służbę dźwigania ciała, żołądek domaga się strawy”.
Podczas marszów zginęło co najmniej 9 tys. więźniów. Umierali z zimna, zmęczenia lub od niemieckiej kuli. Wśród zabitych był Stanisław Bytnar, więziony w Auschwitz II-Birkenau ojciec Jana Bytnara „Rudego”, żołnierza Szarych Szeregów, jednego z bohaterów książki Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec”. Został aresztowany przez Niemców wraz z synem w marcu 1943 r. Z więzienia na Pawiaku trafił do obozu. Został zastrzelony przez konwojentów SS.
Masakry na trasie
Na trasie dochodziło do masakr. W nocy z 21 na 22 stycznia na stacji kolejowej w Leszczynach koło Rybnika został zatrzymany pociąg z Gliwic z 2,5 tys. więźniów. Po południu rozkazano im opuścić wagony. Z powodu wycieńczenia część z nich nie była w stanie wykonać rozkazu. Niemcy zaczęli strzelać w otwarte drzwi wagonów. Zginęło ponad 300 osób. Ocalałych pognano na zachód.
Ofiary marszów były chowane po drodze. Wśród nich były dzieci. Najmłodszą ofiarą Marszu był Ireneusz Rowiński. Jego matka Leokadia uciekła z kolumny marszowej podczas nocnego postoju w Pszczynie i wraz z dwoma Żydówkami schroniła się u mieszkanki wsi. 21 stycznia urodziła. Dziecko było sine i źle oddychało. Chłopiec zmarł dziewięć dni później. W 2011 r. na pomniku przy zbiorowym grobie ofiar Marszu Śmierci na pszczyńskim cmentarzu wmurowano tablicę upamiętniającą Ireneusza.
Mieszkańcy okolic, przez które przechodziły Marsze — Polacy i Czesi – pomagali więźniom, którzy zdołali zbiec z kolumny. Ukrywali ich i karmili.
Więźniowie, którzy doszli do Wodzisławia lub Gliwic, wywożeni byli — pomimo trzaskającego mrozu — otwartymi wagonami kolejowymi do obozów Mauthausen i Buchenwald. Wielu spośród tych, którzy przeżyli marsze, zginęło w obozach w głębi Rzeszy.
W kompleksie KL Auschwitz Niemcy pozostawili około 7 tys. skrajnie wyczerpanych więźniów. 27 stycznia 1945 r. oswobodzili ich żołnierze Armii Czerwonej.