Oszustwo na papieskiego legata! „Szczególnie naciągnięci zostali gnieźnieńscy duchowni”

20 godzin temu

Wielki zaszczyt spotkał nasze miasto, kiedy w pierwszych dniach września 1850 roku Gniezno odwiedził papieski wysłannik książę Aleksander Karol Altieri. Obecność tak ważnego watykańskiego urzędnika wzbudziła niemałą sensację, tym bardziej, iż cel jego wizyty pozostawał niejasny. Polacy mający nadzieję na poprawę swojej sytuacji w zaborze niemieckim wiązali z tą wizytą wielkie nadzieje. Dla wielu stało się oczywiste, iż Ojciec Święty Pius IX wysyła swojego zaufanego, aby ten na miejscu przekonał się jaki jest stosunek prusaków do Kościoła.

Do Wielkopolski przyjechał z Rzymu przez Wiedeń, gdzie jego krewny, kardynał Lodovico Altieri, był wcześniej nuncjuszem apostolskim. Najpierw odwiedził Poznań, niestety wizyta legata nie była zapowiedziana, więc nie zastał arcybiskupa Leona Przyłuskiego. Czekając na jego powrót udał się książę do Gniezna. Odwiedził grób św. Wojciecha i spotkał się z wyższym duchowieństwem. Krótki pobyt księcia w naszym mieście okazał się dla niego nad wyraz korzystny. Pilne sprawy spowodowały jednak, iż wrócił do Poznania aby 14 września wieczorem konferować z obecnym na miejscu księdzem arcybiskupem. Opinia publiczna niestety nie została poinformowana o celu wizyty, ani o wynikach rozmów z arcypasterzem. Podczas pobytu w Poznaniu Altieri odwiedził katedrę, placówkę sióstr miłosierdzia i kilku kanoników poznańskiej kapituły. Podobnie jak w Gnieźnie rozmowy z członkami kapituły okazały się niezwykle owocne.

Niestety już 17 września obowiązki i harmonogram dalszej podróży zmusiły księcia Aleksandra Karola Altieri do opuszczenia gościnnej wielkopolskiej ziemi. Plan podróży zakładał, iż odwiedzi Chełmno, Pelplin, Tczew i Gdańsk. Stamtąd miał udać się do Fromborka i przez klasztor w Łąkach Bratiańskich i Lidzbark skierować w stronę Królestwa Polskiego. W Królestwie miał wizytować między innymi Warszawę. Chełmno opuszczał w towarzystwie wysokiego pruskiego urzędnika Sterka. Odprowadził go on do Świecia, skąd wysłannik papieża udał się do Pelplina. Po krótkim pobycie w Pelplinie wyjechał biskupią karetą do Tczewa, a stamtąd do Gdańska. Później udał się do Fromborka, gdzie z wielkimi honorami podejmowany był przez miejscowego biskupa. We Fromborku Altieri odprawił w asyście proboszcza katedry ks. Hermanna Mszę świętą i spotkał się z bp. Grossmanem i ks. dr Frenzlem. Kapituła kanoników oraz wikariusze diecezjalni złożyli papieskiemu legatowi hołd.

Mówiło się także, iż zamierza odwiedzić Petersburg. Plan podróży zdawał się potwierdzać, iż Ojciec Święty żywo interesuje się sytuacją Kościoła w dawnej Rzeczypospolitej. Przecież na drodze księcia znalazła się objęta zaborem austriackim małopolska, wiele miejsc w zaborze niemieckim i tereny zaboru rosyjskiego. Szczególnym punktem był klasztor w Łąkach Bratiańskich, który cudem uniknął kasaty w pierwszej połowie XIX wieku. To w nim książę Aleksander spędził noc. Wszędzie, gdzie się pojawiał podejmowany był ze szczególnymi honorami należnymi papieskiemu dyplomacie.

Kilka dni po wyjeździe księcia z Wielkopolski okazało się, iż jego niedawny pobyt wciąż jest przedmiotem żywej dyskusji. Do krakowskiego Czasu nadeszła z Poznania opatrzona datą 21 września notatka, z której wynikało, iż tajemniczy wysłannik był początkowo brany za kardynała Lodovico Altieri. Dopiero później okazało się, iż książę Aleksander jest prawdopodobnie jego bratankiem. Wystarczyło kilka kolejnych dni, żeby prawda dla wielu okazała się bolesna. Do biskupa chełmińskiego Anastazego Sedlaga nadeszło z Wrocławia pismo informujące, iż książę Altieri pojawił się także w dzisiejszej stolicy Dolnego Śląska. Ówczesny biskup Wrocławia Melchior von Diepenbrock postanowił zasięgnąć w Wiedniu języka o niespodziewanym gościu. Okazało się, iż w stolicy Austro-Węgier nie znają księcia Aleksandra Karola Altieri. Zasugerowano nawet, iż jest on podłym oszustem. Informacja o podejrzanym wysłanniku niemal lotem błyskawicy rozeszła się po odwiedzonych przez niego miejscach.

Domniemany książę wszędzie gdzie się pojawiał, pokazywał sfabrykowany list Ojca Świętego, który polecał go biskupom, prałatom, kanonikom i proboszczom. Krakowski Czas z 3 października 1850 roku donosił, iż władze kościelne różnych diecezji nie chciały zająć stanowiska w sprawie potencjalnego oszusta. Pięć dni później to samo pismo informowało, iż mężczyzna podający się za księcia Altieri jest agentem rosyjskiej policji. Niestety redakcja nie wyjaśniła tego wątku afery. Z kolei w gazecie Katolik, która ukazała się 9 października, czytamy, iż samozwańczy legat został w Warszawie aresztowany przez carskie władze. Poznański Goniec Polski z 13 października podał, iż informacje o aresztowaniu nie są pewne, a sprawa dotarła także do Rzymu. Tamtejsze gazety zdecydowanie wskazywały, iż książę Aleksander Karol Altieri nie istnieje. Afera zataczała prawdopodobnie coraz szersze kręgi, przez co wiedeński sąd rozesłał za oszustem listy gończe. W końcu przyszło potwierdzenie, iż Altieri został osadzony w warszawskiej cytadeli. 14 marca 1851 roku Rosjanie przekazali go władzom austriackim. Po około dwóch tygodniach pseudo książę został przetransportowany przez Triest do Włoch i wydany watykańskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Dalsze losy „księcia Aleksandra Karola Altieri” niestety nie są znane, jednak jego obecność w Gnieźnie, Poznaniu i innych miejscach pozostała na długo w pamięci.

A teraz wisienka na torcie. Wizyta księcia Altieri szczególnie zapadła w pamięci tych, których sakiewki zostały mocno nadwyrężone. No cóż, indywidualne spotkania księcia z prałatami i kanonikami były owocne, bo który z rozmówców odmówiłby finansowego wsparcia tak bliskiemu współpracownikowi papieża. A o ile „pożyczka” a raczej datek, żeby nie powiedzieć łapówka, mogła potencjalnie wspomóc rozwój kariery to… dlaczego nie spróbować? Zacytujmy jednego z bohaterów Kariery Nikodema Dyzmy, Leona Kunickiego, …kto chce gwałtownie jechać musi osi smarować…

Pół wieku później, wychodzący w Poznaniu tygodnik Praca wskazywał, iż szczególnie naciągnięci zostali gnieźnieńscy duchowni. Niestety żadna z gazet nie podała ich nazwisk. Jedyne personalia poszkodowanego jakie pojawiają się w tej aferze to nazwisko ks. Ettera. Dziekan z Lidzbarka wręczył podobno oszustowi 300 talarów, co było w tamtym czasie kwotą niebagatelną.

No to jeszcze raz Leon Kunicki

…kto chce gwałtownie jechać musi osi smarować…

Idź do oryginalnego materiału