ORUNIA: PODOBSZAR DLA PODLUDZI? BYŁO PIECZYWO ZDROWE, BĘDĄ… PŁYTY CHODNIKOWE

polskawolna.pl 18 godzin temu
Najlepszym potwierdzeniem potrzeby istnienia piekarni w tym miejscu Oruni są kolejki klientów po pieczywo i ciasta z Kolbud. Niestety, w początkach września br., po dziesięciu latach funkcjonowania lokal zostanie zastąpiony… dodatkowym chodnikiem.

Orunia to jedna z najmniejszych dzielnic Gdańska, a formalnie choćby nie dzielnica ale największe – liczące aktualnie ok. 8,5 tys. mieszkańców – osiedle w ramach administracyjnego tworu o nazwie Orunia – Święty Wojciech – Lipce. Do końca ubiegłego wieku było to jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc w Gdańsku, nieprzypadkowo określane „Meksykiem”. Regularne bitwy oruńskich zakapiorów ze znienawidzoną Olszynką przeszły do historii i… raportów – najpierw milicyjnych, a później policyjnych. Tu działała też silna mafia samochodowa. Tak silna, iż potrafiła choćby ukraść… policyjny radiowóz, w dodatku – sprzed drzwi komisariatu przy ul. Gościnnej

Metamorfoza dzielnicy – trzymajmy się tego określenia – nastąpiła nieoczekiwanie i z przyczyn zupełnie niezależnych od ludzi. Dokładnie 9 lipca 2001 roku Gdańsk dotknęła wielka powódź, a Orunia jako dzielnica położona głównie w strefie sąsiadującej z depresyjnymi Żuławami i na dodatek z Kanałem Raduni przerwanym aż w pięciu miejscach, doświadczyła tego kataklizmu w największym stopniu. Zniszczenia były więcej niż znaczne. Ponad sto budynków rozebrano’ do poziomu gruntu, a dalsze półtora tysiąca wymagało odbudowy lub gruntownego remontu.

Zaczął się exodus kilku tysięcy mieszkańców. Z dzielnicy liczącej ok. 20 tys. osób, w 2006 roku pozostało ok. 12. tys. Kolejne blisko 4 tys. „emigrowało” stopniowo do obecnego stanu 8,5 tys. Wśród prześledleńców do mieszkań socjalnych, wykupywanych przez miasto w różnych miejscach, m.in. na osiedlu pod nazwą… „Moje Marzenie”, trafiały także osoby na bakier z prawem. Mieszkańcy Oruni odetchnęli, czego nie można powiedzieć o sąsiadach nowych lokatorów, którzy nie dostali mieszkań z „socjalu” ale za ciężko zarobione pieniądze.

Tak „oczyszczona” przestrzeń Oruni gwałtownie znalazła nowych lokatorów, kto wie czy nie gorszych od kieszonkowców i złodziei samochodów. Ci bowiem z natury rzeczy działają wbrew prawu i narażeni są na retorsje, włącznie z więziennym odosobnieniem. Knajacka niegdyś, a teraz bezpieczna dzielnica stała się łakomym kąskiem do zagospodarowania przez miejskich urzędników oraz pracowników różnych fundacji o integracyjno-kulturalno-artystycznym statusie.

Dotychczas tę rolę przez dziesiątki lat i z powodzeniem spełniał Miejski Dom Kultury na ul. Dworcowej. Tu miała swoją siedzibę m.in. filia biblioteki miejskiej, pracownia plastyczna, sale do nauki tańca oraz siedziby klubów i stowarzyszeń. Tu działał Zespół Pieśni i Tańca „Gdańsk”, tu odbywały się bale sylwestrowe, wieczorki taneczne klubu seniorów „Złota Jesień”, a choćby zjazdy Związku Ukraińców w Polsce o jawnie banderowskich korzeniach i powiązaniach. Przy okazji – charakterystycznym znakiem tych ostatnich imprez były dziesiątki luksusowych samochodów do obejrzenia na parkingu, a nie w zagranicznych pismach motoryzacyjnych. Większość z nich należała do ówczesnej „elity” Gdańska i województwa – włącznie z wysokimi funkcjonariuszami Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych, czyli bezpieki.

Teraz jest zupełnie inaczej, oczywiście nowocześniej i po „europejsku”. Dawny Miejski Dom Kultury, który z powodzeniem zaspokajał kulturalne potrzeby 20-tysięcznej dzielnicy okazał się za ciasny, gdy liczba jej mieszkańców zmalała ponad dwukrotnie, a czytelnictwo książek zostało niemal całkowicie wyparte przez tępawe gapienie się w „srajfony” choćby w trakcie przechodzenia przez ruchliwą jezdnię.

TRANSFORMACJA CELOWA, CZYLI PO CO KOMU KOMISARIAT?

Gdy nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, iż chodzi o pieniądze. Nie ma wprawdzie zbyt wielu odbiorców tzw. kultury ale są etaty dla jej „animatorów”. Dawny MDK przy ul. Dworcowej został nazwany Stacją Orunia, która – tu cytat – „organizuje spotkania sąsiedzkie, wystawy, warsztaty edukacyjne oraz promuje lokalnych twórców, dbając o historię dzielnicy i integrację lokalnej społeczności”.

Stacja Orunia to zresztą fragment większej całości nazwanej Archipelagiem Kultury, zawiadującej podobnymi obiektami w innych dzielnicach Gdańska. Sam ośrodek kierowniczy tego tworu liczy 20 etatów Pracuje się tu bardzo ciężko. Za przykład może posłużyć np. „Księga identyfikacji GAK oraz wszystkich instytucji podległych”. interesujące dzieło. Ponad pół tysiąca stron wypełnionych wariacjami prawdopodobnie bardzo dobrze opłaconego autora (autorów) na temat tego, jak powinny wyglądać znaki graficzne wyróżniające placówki GAK. W spisie treści m.in. takie pozycje jak „Facebook post poziom”, „Cover photo wydarzenia”, „Instagram Post” czy „Avatar”. Nic tylko zachować taką konwencję posługiwania się ojczystym językiem polskim i dodać od siebie: „HałdujuduWaszamać”.

Ratusz Oruński” miejsca do relaksu mieszkańcom dzielnicy raczej nie udostępnia (wstępu bronią kamery i drzwi otwierane zdalnie przez obsługę), ale jego otoczenie okazuje się bardziej tolerancyjne.
Na frontonie Ratusza Oruńskiego nie ma choćby drobnej wzmianki o tym, co funkcjonowało tutaj wcześniej. Znalazło się natomiast miejsce na upamiętnienie Pawła „Santo Subito” Adamowicza, który doprowadził do przekształcenia komisariatu w ratusz uznając zapewne, iż tzw. kultura dla wybranych jest ważniejsza od bezpieczeństwa dla wszystkich. Niestety, choćby okoliczności jego śmierci dowodzą, iż był w błędzie.

Jeszcze gorszy los spotkał siedzibę I Komisariatu Policji przy ul. Gościnnej 1. Opłakany stan budynku nie najlepiej świadczył o lobbingowych możliwościach przełożonych funkcjonariuszy pracujących w tej ruinie i czekających latami na jej gruntowny remont. W końcu doczekali się przedremontowej przeprowadzki ale była to przeprowadzka… bez powrotu. Pięknie odremontowany budynek stał się bowiem „Ratuszem Oruńskim”, a w jego wnętrzach znalazły schronienie: biblioteka przeniesiona z MDK-u na ul. Dworcowej i zwana teraz „Ratuszową”, Gdańska Fundacja Innowacji Społecznej oraz Rada i Zarząd Dzielnicy. Niewątpliwym wyróżnikiem ratusza są również aż trzy sale konferencyjne oraz – tu cytujemy dosłownie, bo nie bardzo wiemy o co chodzi – „Sala Terapeutyczna CRS”.

Kto zapyta, a co z komisariatem policji? Niestety, ul. Gościnna odmówiła mu gościny nie tylko na starym miejscu. Został przeniesiony na Orunię Górną, konkretnie na ul. Platynową 6F. To ledwie kilometr dalej ale tylko w linii prostej, do pokonania np. dronem. Radiowóz musi pokonać dystans trzykrotnie dłuższy. Pierwotna lokalizacja komisariatu pozwalała na w miarę szybkie dotarcie także do oddalonych o pięć kilometrów południowych granic dzielnicy, czyli osiedla Święty Wojciech. Dzisiaj, dla funkcjonariuszy z ul. Platynowej problemem staje się szybka interwencja choćby w Parku Oruńskim od strony ul. Nowiny. A zagrożeń w tym miejscu nie brakuje, o czym świadczy niedawny, czerwcowy przypadek brutalnego gwałtu na kobiecie.

Dla dopełnienia powyższego obrazu warto wspomnieć o innych, kulturalno-integracyjnych przybytkach na Oruni, np. „Domu Sąsiedzkim” przy ul. Dworcowej czy kawiarni „Kuźnia” przy ul. Gościnnej. Problem w tym, iż żaden z nich komisariatu nie zastąpi i bezpieczeństwa mieszkańców nie poprawi.

PRZYJDZIE WALEC I WYRÓWNA

Dla magistrackich urzędników Orunia staje się atrakcyjnym miejscem trwonienia pieniędzy podatników nie tylko na kolejne etaty dla „animatorów” kultury, integracji i tym podobnych przedsięwzięć ze sfery marksistowsko-leninowskiej nadbudowy. Obiecujące możliwości dalszego skubania miejskiego budżetu z planowanymi na ten rok przychodami w wysokości 5,4 mld zł i realnym deficytem sięgającym – uwaga! – choćby miliarda złotych stwarza tzw. rewitalizacja wybranych fragmentów Gdańska nazwanych podobszarami.

Pod tę strategię podpadła także znaczna część Oruni, a wraz z nią formalna siedziba naszej redakcji przy ul. Gościnnej 8b, wynajmowana od kilkunastu lat, gdy media zdominował internet nie wymagający stałego lokalu. Najdłużej, gdyż od 2015 roku do dzisiaj działa tutaj piekarnia i cukiernia, co okazało się strzałem w dziesiątkę oczekiwań nie tylko okolicznych mieszkańców. Główna w tym zasługa wynajmującego czyli Wojciecha Jarosa, prezesa Spółdzielni Produkcyjno-Handlowej „SCh” z Kolbud dostarczającej klientom swoje wypieki (z ciastami włącznie), bezkonkurencyjne jakościowo i smakowo wobec pieczywopodobnych wyrobów z pobliskiego hipermarketu.

Wprawdzie należność oddawana do budżetu miasta Gdańska za zajęcie pasa drogowego plus podatek dochodowy w łącznej wysokości blisko tysiąca złotych miesięcznie sprawiał, iż lokalowe przedsięwzięcie do szczególnie intratnych nie należało ale były też plusy takiego rozwiązania. Po pierwsze – wpływy z najmu choć skromne to jednak poprawiały domowy budżet. Po drugie – cieszyła świadomość, iż pod adresem redakcji polskiego tytułu sprzedaje się wymieniany w codziennej modlitwie katolików chleb nasz powszedni, a nie np. alkohol.

Miejscy stratedzy od „podobszaru Orunia” mieli jednak inną wizję na ten fragment dzielnicy. Wiosną 2021 roku dowiedziałem się nieoficjalnie, iż zarówno piekarnia, jak i sąsiadujący z nią dawny kiosk „Ruchu” mają zostać wyburzone. Dyrekcja Rozbudowy Miasta Gdańska do której wysłałem zapytanie w tej kwestii odpowiedziała, iż nie ma takich planów wobec tego fragmentu ul. Gościnnej, zastrzegając zarazem, iż nie jest jedynym podmiotem realizującym inwestycje w ramach „Programu Rewitalizacji”, a jego całość koordynuje Biuro Rozwoju Gdańska.

Skierowałem więc pytania w tę stronę. 22 kwietnia 2021 roku otrzymałem obszerną odpowiedź od Malwiny Henke, specjalisty w Zespole Rewitalizacji i Dziedzictwa Kulturowego umieszczonego w strukturze BRG. Najważniejszy był początek:

… Odpowiadając na zawarte w korespondencji informacje oraz obawy, chciałabym w pierwszej kolejności poinformować, iż Biuro Rozwoju Gdańska w ramach realizowanego w tej chwili projektu „Rewitalizacji Oruni w Gdańsku” i wykonywanego w ramach tego zadania: Rewaloryzacja Rynku Oruńskiego wraz z przebudową układu drogowego i infrastrukturą techniczną, nie planuje likwidacji (podkreślenie moje – H. Jez.)istniejących tam punktów handlowych…”.

Z innych źródeł dowiedziałem się, iż w dalszej perspektywie planowana jest przez miasto budowa jednolitych architektonicznie pawilonów handlowo-usługowych wzdłuż ciągu pieszego prowadzącego z ul. Gościnnej do tunelu pod magistralą kolejową dzielącą Orunię na część zachodnią i wschodnią. Gdyby doszło do realizacji tej koncepcji, wówczas właściciele istniejących punktów handlowych, czyli piekarni oraz kiosku zachowaliby prawo pierwszeństwa w ubieganiu się o zakup lub dzierżawę lokalu w nowym miejscu. Mnie lokal na potrzeby redakcji wprawdzie nie interesował z powodów wymienionych wcześniej ale byłem niemal pewny, iż piekarnia z Kolbud takiej oferty nie zlekceważy i jej pieczywo będzie przez cały czas dostępne dla dotychczasowych klientów.

Pisemne zapewnienie przedstawicielki Biura Rozwoju Gdańska o zaniechaniu planów likwidacji obiektu skłoniło piekarnię z Kolbud do jego kosztownej modernizacji i poprawienia estetyki. Niebawem okaże się, iż były to pieniądze rzucone w błoto, a ściślej – w beton.

Powyższe informacje, zwłaszcza zaś pismo z Biura Rozwoju Gdańska usunęło poczucie tymczasowości i niepewności. Prezes Wojciech Jaros zainwestował znaczne środki w poprawienie estetyki piekarni i montaż okazałej witryny, pozwalającej lepiej wyeksponować bogatą ofertę pieczywa i ciast. Ja ze swej strony zawarłem z Gdańskim Zarządem Dróg i Zieleni niepisaną ale racjonalną umowę. Decyzje o zajęciu pasa drogowego będę otrzymywał tylko na okres półroczny, a gdyby plan likwidacji piekarni stał się realny, wówczas kolejna decyzja zostanie skrócona do dwóch – trzech miesięcy pozwalających, po pierwsze – na formalne wypowiedzenie umowy najmu, po drugie – na wyburzenie obiektu w sposób minimalnie utrudniający ruch pieszy w jego sąsiedztwie.

Niestety, wiara w pisemne zapewnienia Malwiny Henke z BRG okazała się naiwną, w dodatku – brzemienną w skutkach. Dokładnie 6 czerwca br. Monika Twardowska z Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni, a konkretniej – z Działu Użytkowania Przestrzeni Publicznej poinformowała mnie, iż decyzja o zajęciu pasa drogowego kończy się z dniem 30 czerwca br. i nie będzie przedłużona, co oznacza konieczność natychmiastowego wyburzenia budynku i udostępnienia miejsca po nim na na prace rewitalizacyjne.

Żadnego „ale” i perswadowania, iż w takim terminie nie dokonam choćby formalnego wypowiedzenia umowy najmu. Odniosłem wrażenie, jakbym rozmawiał z urzędniczką skarbówki w czasach wdrażania podatku VAT – najbardziej złodziejskiego choć państwowego haraczu po 1989 roku. Haraczu – dodajmy przy okazji – egzekwowanego szczególnie bezwzględnie w latach 1992 – 96, gdy odpowiedzialnym za tę formę ograbiania Polaków był niejaki Witold Modzelewski, wówczas w randze wiceministra finansów, a dzisiaj – profesor i doradca publicznie „pochylający się” nad ciężkim losem obywateli dobijanych podatkowymi ciężarami.

Na umówioną rozmowę z Mieczysławem Kotłowskim, dyrektorem GZDiZ udaję się nie w roli dziennikarza ale obywatela choć o nietypowym statusie. Właśnie z tej instytucji w 2018 roku przeszedłem na emeryturę po dziesięciu latach pracy, głównie na stanowisku Dyżurnego Inżyniera Miasta. Znamy się dobrze i dyrektor wie, iż po pierwsze – opisując swój problem nie naginam faktów pod swoje oczekiwania, po drugie – liczę wyłącznie na interwencję pozostającą w zgodzie z wcześniejszymi ustaleniami i zarazem z zachowaniem obowiązujących przepisów.

Po kilku dniach zostaję poinformowany, iż decyzja będzie przedłużona o dwa miesiące, czyli do końca sierpnia br. Wystarczy, aby terminowo wypowiedzieć umowę oraz dać czas kolbudzkiej firmie na opróżnienie piekarni z towaru, mebli oraz innego wyposażenia. No i oczywiście, wpłacić na konto Urzędu Miejskiego precyzyjnie wyliczoną należność.

Powodowany ciekawością w kwestii dalszych losów miejsca po wyburzonym budynku trafiam do Biura Rozwoju Gdańska. Tu rozmawiam z wymienioną wcześniej Malwiną Henke, autorką pisemnego zapewnienia o pozostawieniu piekarni i kiosku w spokoju oraz jej przełożoną Ewą Pielak, zastępczynią dyrektora BRG. Na udostępnionym planie rewitalizowanego fragmentu ul. Gościnnej nie dostrzegam żadnego obiektu wypełniającego lukę po przeznaczonej do wyburzenia piekarni i kiosku.

Wskazuję zatem sporne miejsce i rozpoczynam dyskusję:
– Przepraszam, ale co tutaj Panie zaplanowały wybudować?
– Nic, poza chodnikiem.
– Przecież ten istniejący obok zapewnia swobodny ruch pieszych choćby w niedzielę, gdy z pobliskiego kościoła wychodzą setki wiernych.

Zapada cisza, więc przechodzę do innego wątku:
– Proszę powiedzieć, kiedy rozpocznie się budowa zapowiadanych pawilonów handlowo-usługowych wzdłuż pobliskiego ciągu pieszego, co pozwoliłoby przenieść piekarnię w prawie tak samo dogodne miejsce?
– Nie przewidujemy rozpoczęcia tej inwestycji w najbliższym czasie.
– Dlaczego?
– Z powodu braku środków.

No i proszę, nie mamy środków, więc rezygnujemy także z tych, które wpłacane są do kasy miasta regularnie i od wielu lat, w tym za zajęcie pasa drogowego oraz z tytułu podatków; od najemcy, od wynajmującego i od osób przez niego zatrudnionych. Cóż znaczy drobne kilkanaście lub choćby kilkadziesiąt tysięcy rocznie wobec 5,5–miliardowego budżetu Gdańska? Blisko 50 (słownie: pięćdziesięciu) urzędników z Biura Rozwoju Gdańska takiego uszczerbku w swoich wynagrodzeniach na pewno nie odczuje. Zwłaszcza, iż miejsc do „rewitalizacji” ciągle przybywa.

O interesie klientów przywykłych do nabywania sprawdzonego pieczywa i ciast w dobrze sobie znanym miejscu, choćby nie ma co wspominać. To przecież tylko podobszar z systematycznie ubywającymi mieszkańcami. Przywykli do braku komisariatu to i brak piekarni jakoś zniosą.

SPRAWDZAM!

Mnie jednak perspektywa przyłożenia ręki do likwidacji czegoś, co służy setkom ludzi, a jednocześnie w żaden sposób nie wpływa negatywnie na otoczenie, najzwyczajniej nie interesuje. Nie tylko jako gdańszczanina związanego z Orunią od blisko 60 lat ale także jako dziennikarza, który ma wręcz obowiązek reagowania na wszelkie przejawy ekonomicznych i społecznych absurdów w swoim mieście. Zwłaszcza, iż owo „przyłożenie ręki” może oznaczać osobiste niszczenie piekarni, gdy nie znajdę wykonawcy rozbiórki na miarę swoich możliwości finansowych.

Stąd moja propozycja bezpośrednio pod adresem prezydent Gdańska, Aleksandry Dulkiewicz. Publicznie zobowiązuję się do przekazania z dniem 1 września br. własności obiektu na rzecz Spółdzielni Produkcyjno-Handlowej „SCh” w Kolbudach, jeżeli będzie mogła ona kontynuować swoją dotychczasową działalność do czasu rzeczywistego wkroczenia wykonawców programu rewitalizacji na teren po wyburzonym obiekcie. Pod rozwagę Pani prezydent poddaję również wariant drugi: rozbieram obiekt do poziomu gruntu (choć w niczym nie uwłacza on ani estetyce, ani wymogom bezpieczeństwa użytkowania), a na jego miejscu staje piekarnia mobilna do ewentualnego usunięcia w czasie nie dłuższym niż 1-3 dni. Oczywiście, w każdym z wymienionych wariantów miasto inkasuje od ww. spółdzielni wszelkie wymagane należności, ekspedientki mają zatrudnienie, a klienci dostęp do pieczywa, którego jakość pozytywnie weryfikują od lat dziesięciu.

Śmiem wierzyć, iż za każdym z obydwu wariantów opowiedzą się nie tylko sami mieszkańcy ale także reprezentująca ich Rada Dzielnicy z jej przewodniczącym Pawłem Patykiem na czele.

Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
(20.08.2025)

Idź do oryginalnego materiału