Okradli i uciekli: jak teściowa i szwagierka zniszczyły przyszłość moich dzieci

1 dzień temu

**Dziennik osobisty – 15 maja 2024**

Zawsze wierzyłam, iż rodzina to podpora. Że najbliżsi nie zdradzą, nie upokorzą, nie zlekceważą. Ale rzeczywistość okazała się twardsza niż najgorsze obawy. Moja teściowa i jej córka nie tylko zrujnowały nam życie – ukradły moim dzieciom szansę na lepszą przyszłość. I zrobiły to za cichym przyzwoleniem mojego własnego męża.

Kiedy Krzysiek jeszcze miał dobrą pracę, regularnie zasilał portfele swojej „ukochanej” mamy i siostry:
— Synku, zalegamy z czynszem…
— Krzyś, nie mamy na jedzenie…
— Bratku, nie stać mnie na paliwo…
— Chcemy z Anią iść do teatru, kup bilety…

Biegł do nich jak posłuszny pies, zawsze z gotówką, troską i przepraszającym uśmiechem. Najpierw milczałam. Potem próbowałam rozmawiać. W końcu – po prostu padłam z wyczerpania. Zwłaszcza gdy wylądowałam na drugim urlopie macierzyńskim, a jego… zwolniono.

Zamiast szukać jakiejkolwiek pracy – choćby mniej płatnej – Krzysiek całymi dniami wylegiwał się na kanapie, narzekał na „niesprawiedliwość” i odmawiał choćby myślenia o dorywczych zajęciach. „Moje kwalifikacje są zbyt wysokie” – mawiał.

Musiałam wrócić do pracy wcześniej. Dzieci zostawiłam pod jego opieką. Minął tydzień. Ledwo weszłam w rytm, gdy zaczęły się telefony. Tyle iż nie do niego – do mnie. Teściowa i córka znalazły „nowego sponsora”.

Nie wytrzymałam. Powiedziałam, iż jeżeli potrzebują pieniędzy, niech idą do pracy. Kark, na którym wygodnie siedziały całe życie, był już zmęczony. Oczywiście, pobiegły skarżyć się Krzyśkowi. A on… zamiast stanąć po mojej stronie, wpuścił je do naszego domu.

Tak, po prostu. Wróciłam z pracy – a tu teściowa i jej córka z walizkami. Swój wynajęły „dla dochodu”, jak wyjaśniła matka. A mieszkać będą u nas. We trójkę. Za moją pensję. Moje zdanie? Nikogo nie interesowało.

Wchodzę, jeszcze butów nie zdjęłam, a ta już:
— No, przyszłaś! A gdzie kolacja?

Krzysiek zabiera mi płaszcz, mówi:
— Kochanie, tylko się nie denerwuj. Mama i Ania są w trudnej sytuacji, to na chwilę. Nie możemy ich przecież zostawić, prawda?

Tak, na chwilę. Idę do kuchni – a tam koszmar. Dzieci umazane czekoladą, wszędzie brud, puste garnki, sterta brudnych naczyń. Rocznemu dziecku dali tabliczkę czekolady i choćby nie umyli mu rąk. Gotowałam się ze złości.

Oberwało się wszystkim. Efekt? Teściowa obiera ziemniaki, a jej córka zmywa. Skoro postanowiły ze mną mieszkać – niech mają obowiązki. Nie jestem ich kucharką ani sprzątaczką.

Ale czas mijał, a „goście” nie mieli zamiaru się wyprowadzać. Pieniądze z wynajmu przepuszczały w tydzień, a potem żebrały u mnie. Gdy odmawiałam – zaczynały awantury, krzyki, pretensje. Spokój w domu zniknął.

Na moje urodziny w ogóle nie złożyły życzeń, tylko coś mamrotały dla zasady. Wyjechałam do rodziców. Tam czekały na mnie ciepłe słowa, sweter manualnie robiony przez mamę… i los na loterię.

Tak, zwykły kupon, jak za dzieciaka. Uwielbiałam to. Usiadłam z córką, zaczęłam skreślać liczby. Nagle – wygrana! Prawdziwa! Krzyczymy, cieszymy się. Krzysiek w szoku, a teściowa:
— Pewnie się pomyliłyście!

Sprawdziłam – nie, wygrałyśmy. Niewielka fortuna, ale starczy na lepszą szkołę i przedszkole. Nie spałam całą noc, marząc, jak zmieni się nasze życie.

Ale rano… w domu było dziwnie cicho. Za cicho. Przeszłam się po pokojach – ani teściowej, ani Ani. Zniknęła część rzeczy. Nie było dokumentów Krzyśka. Nie było… kuponu.

Zrozumiałam. Uciekły. Ukradły wygraną.

Minęło kilka lat. Mieszkam z córkami. Bez męża. Słyszałam, iż Krzysiek przehulał wszystko, teściowa leczy alkoholizm, a Ania urodziła chore dziecko. Jemu też nie najlepiej – wątroba odmawia posłuszeństwa.

A ja? W swoim mieszkaniu. Z dziewczynkami. Z godnością. Bez zdrady.

Czasem myślę: może dobrze się stało. Ukradły pieniądze. Ale mnie nie złamały. Nie odebrały tego, co najważniejsze – dumy, siły i miłości do moich dzieci.

Idź do oryginalnego materiału