Styczniowy, słoneczny poranek. Jeden z nielicznych w tym miesiącu. Do zakładu poprawczego znajdującego się na obrzeżach Zawiercia prowadzi odśnieżona droga. Śnieg utrzymuje się tam już kilka tygodni. Podobno to zasługa mikroklimatu. Tak przynajmniej twierdzi dyrektor placówki Robert Kleszcz.
Przez prawie osiemnaście lat pracy na stanowisku doskonale poznał panujące tam warunki. I młodzież, która na mocy postanowienia sądu sądowego trafia do zakładu.
A adekwatnie jest przywożona konwojem.
Teren zakładu ogrodzony jest murem z drutem kolczastym. Po wylegitymowaniu się
i przejściu przez bramę idę do trzypiętrowego budynku przypominającego budynek szkolny.
Nieopodal stoi jeszcze jeden, niższy budynek – warsztaty szkolne. Tam realizowane są zajęcia praktycznej nauki zawodu wychowanek zakładu. Na terenie placówki znajduje się jeszcze boisko, staw, spory plac zieleni, a także altana i ogród, o który uczą się dbać wychowankowie. Latem realizowane są tam ogniska.
Pracownik ochrony prowadzi mnie do części administracyjnej znajdującej się na parterze. Tam przejmuje mnie dyrektor. Osoby z zewnątrz nie mogą same poruszać się po terenie zakładu. Zresztą podróż i tak skończyłaby się na pierwszych drzwiach, bo dostać się do konkretnych części budynku można tylko przez odcisk palca.
– To specjalne zabezpieczenie, żeby wychowanki nie mogły uciec. Klucz albo kartę łatwo ukraść, z odciskiem palca gorzej – tłumaczy dyrektor.
Na parterze oprócz części administracyjnej pozostało biblioteka i sala gimnastyczna. Piętro wyżej zajmuje szkoła i gabinet medyczny, a na dwóch ostatnich, odgrodzony kratami – internat. Tam wychowanki zakładu śpią i spędzają czas wolny.
Resocjalizacja
Siadamy w niewielkiej sali konferencyjnej, która w niedzielę, święta i przy okazji bierzmowań zmienia się w kaplicę. Za rozsuwanymi drzwiami znajduje się ołtarz. Na ścianach wiszą obrazy namalowane przez wychowanki.
– Staramy się odkrywać ich talenty. Prowadzimy w zakładzie kółko plastyczne, wokalne, literackie, taneczne, teatralne. Oprócz tego koła sportowe. Dużo współpracujemy ze środowiskiem otwartym. Tworzymy festyny okolicznościowe, mamy występy wyjazdowe w szkołach publicznych, przedszkolach. Współdziałamy ze sportowcami, między innymi
z naszym lokalnym plusligowym klubem siatkarskim. Wychowanki udzielają się charytatywnie, pomagają w domach pomocy społecznej. Jak my w zakładzie nie zapełnimy im czasu, to one same go sobie zorganizują, a to nie pomoże resocjalizacji – zaznacza Robert Kleszcz.
Zakład Poprawczy i Schronisko dla Nieletnich w Zawierciu jest jedyną w Polsce tego rodzaju placówką dla dziewcząt.
– Mamy tu wychowanki od 13 do 21 roku życia. Kiedyś trafiały tu dziewczęta za drobne czyny. Za podrobienie legitymacji, drobne kradzieże w szkole. Teraz trafiają dziewczęta, które popełniły czyny zabronione najróżniejsze, często najcięższe czyny przestępcze, jakie można sobie wyobrazić. Próby dokonania zabójstw, gwałty, rozboje. Czas pobytu różni się w zależności od przypadku – mówi Robert Kleszcz.
Umieszczenie w zakładzie poprawczym to najsurowszy środek, jaki sąd rodzinny może orzec wobec nieletniego. Prawo przewiduje również umieszczenie w okręgowym ośrodku wychowawczym lub młodzieżowym ośrodku wychowawczym. Do tych ośrodków trafia młodzież za lżejsze przewinienia.
– Te ośrodki są placówkami bardziej wychowawczymi niż poprawczymi. Trafiają do nas dziewczyny, które były wcześniej w kilku takich ośrodkach i nic im to nie dało, a zdarzają się przypadki, iż są jeszcze bardziej zdemoralizowane niż wcześniej. Do zakładu nieraz przyjeżdżają przestraszone, ponieważ o zakładzie krążą negatywne opinie. Poprawczak jest takim "straszakiem". Mówi się, iż tu można zostać pobitym. To nie jest prawdą. Jest to bardzo krzywdzący stereotyp. Dużo czasu musi minąć, żeby go odczarować – wzdycha dyrektor.
"Dorastałam na kryminalnym rynku"
Tak było w przypadku Pauliny, niewysokiej, uśmiechniętej brunetki. Ma dwadzieścia lat. W Zakładzie Poprawczym w Zawierciu jest od czterech lat. Wcześniej wielokrotnie była kierowana do placówek wychowawczych. Każdorazowo z nich uciekała.
Z którego gwałtownie uciekła do środowiska, w którym czuła się najlepiej. Miała wtedy trzynaście lat. – Radziłam sobie tak, jak umiałam. A nie umiałam inaczej niż oni. Musiałam coś jeść, to kradłam. Nie patrzyłam na to, iż mogę ponieść konsekwencje, to mi się na tamten moment podobało, nie znałam innego życia, w takim dorastałam – wspomina.
Z czasem kradzieże były coraz częstsze, doszły do nich bójki i pierwsze sprawy w sądzie.
– Trafiłam do jednego ośrodka wychowawczego i z niego uciekłam. Potem do kolejnego
i znowu uciekłam. Kilka razy schemat się powtórzył. Wracałam do swojego stylu życia, tylko za każdym razem z większą siłą – zaznacza.
Przez półtora roku Paulina była poszukiwana przez policję. To, jak przyznaje, był najgorszy czas w jej życiu.
– Strasznie dużo ćpałam. Przechodziłam stany depresyjne, nie wychodziłam z domu. Mieszkałam wtedy z chłopakiem, który był toxic, jak nie wiem co. Osiągnęłam swoje dno. W końcu policja mnie namierzyła, odbyła się kolejna sprawa, tym razem za kradzieże aut, pobicia i podpalenie kamienicy – mówi.
Sąd orzekł, iż tym razem skieruje Paulinę do zakładu poprawczego. – Do tamtej pory tylko mnie nim straszyli. Jadąc w konwoju do poprawczaka, zrozumiałam, iż to ten czas. Płakałam, bardzo tego nie chciałam. Tu są zamknięcia, ograniczenia, a ja nie byłam tego nauczona – mówi.
Za dobre sprawowaniu w schronisku dla nieletnich mogą być udzielane przepustki okolicznościowe oraz przepustki (będące formą nagrody) na czas do pięciu dni, natomiast w Zakładzie Poprawczym dodatkowo urlopy (również w formie nagrody), na czas łącznie do 55 dni w roku.
– Wychowanki mieszkają w internacie, przydzielane są do grup wychowawczych na podstawie badań osobopoznawczych, zainteresowań i uzdolnień, cech psychofizycznych oraz relacji interpersonalnych, które zapewnią danej wychowance adekwatną aklimatyzację w grupie i wpłyną na prawidłowe funkcjonowanie w nowym środowisku. Grup w internacie jest pięć, każda ma swoje osobne skrzydło – wyjaśnia dyrektor placówki.
W każdym skrzydle są pokoje dwu, trzy i czteroosobowe, a także pokój wychowawcy
i świetlica z kuchnią, w której wychowanki przygotowują śniadania i kolacje.
Od swoich pierwszych dni w placówce, wychowanki wdrażane są w zakładową codzienność.
Jak w zegarku
Pobudka – 6:00. Potem półtorej godziny na prysznic, śniadanie i sprzątanie pokoju.
7:30 – wyjście z internatu i apel.
Do 15:00 szkoła, w międzyczasie obiad. Powrót do pokojów i chwila czasu wolnego.
Od 16 do 17:30 tak zwane "odrabianki", czyli odrabianie lekcji i zajęcia dodatkowe.
O 18:50 obowiązkowo wszystkie grupy oglądają w swoich świetlicach program informacyjny.
– Zależy mi na tym, żeby miały świadomość polityczną i społeczną, tak wyrabiają sobie światopogląd – zaznacza Robert Kleszcz.
Potem kąpiel i czas na książkę. O 21:30 sen.
– Jak już się wjedzie w rytm i nie wychodzi się na przepustki przez dłuższy czas, to wpada się w monotonię, idzie się jak w zegarku. Tylko kiedy widzisz, jak koleżanka jedzie do domu, to wtedy się pojawia smutek, czasami złość. Albo jak za kimś tęsknisz, to nie możesz się doczekać aż zadzwoni, takie ciśnienie jest na ten telefon. A czasami się nie uda połączyć, a jak uda to rozmowa jest krótka. I ból, iż się nie można zobaczyć – mówi Paulina i spuszcza wzrok.
Wychowanki zakładu nie mają telefonów komórkowych. Raz dziennie, przez kilka minut mogą skorzystać z telefonu stacjonarnego. Niedziela w zakładzie to dzień odwiedzin, pod warunkiem, iż nie ma się zakazu sądowego. Poniedziałek – sobota to dni szkolne.
– Prowadzimy edukację na poziomie szkoły podstawowej i szkoły branżowej pierwszego stopnia. Kształcimy zawodowo w zakresie krawiectwa, fryzjerstwa, gastronomii
i cukiernictwa. Mamy plany na otwarcie kolejnych zawodów. Zatrudniam kadrę, która składa się z pasjonatów, swoją wiedzę i zainteresowania przekazują wychowankom. To dobra metoda resocjalizacji. Dzięki temu wychowanki nie odbierają kadry jako wrogów. Oczywiście nie wszystkie akceptują swój pobyt w placówce, a tym samym nie korzystają z oferty resocjalizacyjnej zakładu. Jak mają wpojoną z mlekiem matki wrogość do systemu, a zwłaszcza penitencjarnego, to mało co możemy zrobić. Ale są i takie, które
z naszej oferty edukacyjnej i dodatkowej korzystają chętnie – zapewnia dyrektor.
Paulina uczy się "na fryzjerstwie". Zostało jej kilka miesięcy praktyk i teorii. Teoretycznie latem może opuścić zakład, bo kończy 21 lat, ale nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji. Zgodnie z Ustawa z dnia 9 czerwca 2022 r. o wspieraniu i resocjalizacji nieletnich (Dz.U. 2024 poz. 978), wychowanka może złożyć wniosek o przedłużenie pobytu do roku z ważnych powodów. o ile ma do skończenia etap edukacji, albo prozaicznie nie ma gdzie iść, albo pracuje i chce odłożyć pieniądze na start, to w tym starcie właśnie im pomagamy przez możliwość dłuższego pobytu – tłumaczy Robert Kleszcz.
Paulina nie chce wracać do starego środowiska. Wie, iż mogłoby to się wiązać
z powrotem do dawnych nawyków i uzależnienia. A tego nie chce powtarzać.
Uzależnienia
Zdaniem dyrektora placówki Roberta Kleszcza zdecydowana większość wychowanek ma problem z uzależnieniem.
– Głównie od środków psychoaktywnych, ale też od alkoholu. Niestety uzależniają się coraz młodsze dziewczęta. Zdarzały się skrajne przypadki, kiedy czternastolatka miała podejrzenie marskości wątroby, bo od siódmego roku życia była pojona alkoholem przez ojca. W parze z uzależnieniami idą często zaburzenia psychiczne. W zakładzie zatrudniamy psychologów, pedagogów, terapeutów, psychiatrę. Prowadzimy terapię indywidualną i grupową. Każdej wychowance chcemy realnie pomóc – mówi.
Aga, która w zakładzie jest od pięciu lat, uzależniała się stopniowo. Najpierw popalała papierosy, potem próbowała coraz mocniejszych alkoholi. Miała kilkanaście lat, kiedy pierwszy raz spróbowała narkotyków.
– Poczęstowali mnie znajomi. Potem poznawałam nowych ludzi, którzy wprowadzali mnie w nowe używki. Szłam w to z nimi, jak pili to piłam, jak ćpali to ćpałam – opowiada.
Uciekała z domu, ale raczej nikt tego nie dostrzegał.
– Mama dużo piła, zmieniała partnerów, któregoś razu sąsiad zawiadomił policję, iż nie ma trzeźwego dorosłego do opieki nade mną i moim bratem. Sąd skierował nas do domu dziecka. To był czas, w którym zaczęłam mocniej pić i jarać. Po kilku miesiącach wróciliśmy do mamy. Przekonała sąd, iż się zmieniła. Uwierzyłam i bardzo mocno się zawiodłam. Po dwóch tygodniach było to samo. Chlanie, bójki. Stwierdziłam, iż mam tego dosyć. Wtedy poleciałam na grubo – wspomina.
W narkotyki i przestępstwa. Na pierwszej sprawie w sądzie Aga się nie pojawiła.
– Wiedziałam, iż wyślą mnie do ośrodka. Stwierdziłam, iż co sobie będę wolność ukracać co nie. Póki jestem wolna, to niech mnie szukają. Czułam, iż mogę wszystko. Zmieniłam kolor włosów, zaczęłam inaczej się ubierać. Nauczyłam się tablic rejestracyjnych kryminalnych (policjanci służby kryminalnej – przyp.red.) na pamięć, żeby wiedzieć. Ale długo mnie nie łapali. Byłam w tym samym mieście, w którym byłam poszukiwana –tłumaczy.
W międzyczasie dokonywała kolejnych czynów karalnych. Rozbojów, pobić, kradzieży
i napadu, podczas którego stała na czatach.
– W końcu mnie złapali bo znajomy powiedział, gdzie jestem. Z policyjnej izby dziecka dowieźli mnie na sprawę i wysłali mnie tu do schroniska, a potem trafiłam do zakładu. Nie chciałam odwoływać się od wyroku, dla mnie to było bez sensu, tylko przedłużanie sprawy. Wiedziałam, iż mam te czyny karalne i nie ma opcji, żebym wyszła – mówi.
Nie ma złych dzieci
– Dzieci nie rodzą się złe, ale rodzą się w złym środowisku, przede wszystkim rodzinnym, często patologicznym. W rodzinach rozbitych, niepełnych, uzależnionych gdzie nie są objęte opieką. I potem trafiają tu dziewczyny zaniedbane, po przemocy fizycznej, większość seksualnej, gdzie były wykorzystywane przez bliskich i znajomych już od najmłodszych lat. A można było tego uniknąć – tłumaczy Robert Kleszcz.
Tylko przeważnie nikt nie zauważył ich problemów albo zauważyć nie chciał.
– Schemat często się powtarza. Dzieci z patologicznych domów są czasami brudne albo
w siniakach. Nie jeżdżą na wycieczki, bo nie mają pieniążków. Nie ćwiczą na WF-ie, bo wstydzą się rozebrać. Zaczynają być odrzucane przez grupę rówieśniczą, stają się ofiarą kpin, żartów, wytykania palcami. W konsekwencji dziecko z problemami przestaje chodzić do szkoły, wielu nauczycieli nie ma świadomości, albo nie chce jej mieć. Mało kto chce takie dzieci widzieć. To cienie, które szukają przynależności. Znajdą ją w środowisku osób, które mają takie same problemy. Tam nie będzie się nikt z nich śmiał, nie będzie na nich narzekał. Ale w tym środowisku wzajemnie się nakręcają i wyrabiają sobie złe nawyki, wpadają w uzależnienia i przestępstwa – wyjaśnia.
A w konsekwencji trafiają do ośrodków wychowawczych i zakładów poprawczych.
– W zakładzie pracujemy z nimi, staramy się wyrobić u nich nowe, dobre nawyki
i zachowania, standardy postępowania. Czasami takie najbardziej podstawowe, jak to, iż trzeba się umyć, posprzątać, zjeść. Ale to też nauka dobrych relacji, współistnienia w społeczeństwie. Staramy się je usamodzielnić, tak, żeby po zakładzie mogły funkcjonować – dodaje.
W placówce obowiązuje system środków dyscyplinarnych i nagród, który ma nauczyć rozróżniania dobra i zła. Nagrody to między innymi niewielkie kieszonkowe, możliwość skorzystania z internetu pod nadzorem wychowawcy, albo pozwolenie na noszenie prywatnych ubrań. Na początku obowiązkowo chodzą w tak zwanych gajerach, jednokolorowych uniformach.
Aga przyznaje, iż jej nauka samodzielności idzie różnie. Raz lepiej, raz gorzej. Pierwsze lata w zakładzie ciężko pracowała, żeby się zmienić. Była w terapii, stosowała się do zasad. choćby znalazła pracę poza zakładem, do której chodziła za zgodą dyrektora.
– No ale jakiś czas temu miałam kryzys i wróciłam do uzależnienia. Przed wejściem do zakładu, zapomniałam wyjąć setki z kieszeni i ochroniarz ją znalazł. Straciłam wtedy wszystko, co miałam. Możliwość wychodzenia do pracy, jeżdżenia na przepustki. To było dla mnie ważne, bo miałam możliwość chociaż na chwilę zapomnieć gdzie jestem. Nie udało się. Wtedy jeszcze bardziej pogrążyłam się w kłamstwach. Po kilku miesiącach i mnóstwie rozmów zrozumiałam, co zrobiłam i odbiłam się od dna – podkreśla dumnie.
Do zakończenia pobytu w placówce zostało jej 230 dni. Skrupulatnie odlicza każdy.
– Po wyjściu zostanę pewnie na Śląsku, zamieszkam z partnerem. Mam pracę, tu
w zakładzie nauczyłam się grać na pianinie, jeden z wychowawców rozwinął moją pasję. Mam choćby kontakt z mamą, bratem. Chciałabym, żeby ta stabilizacja się utrzymała. Tego potrzebuję, bo to daje mi poczucie bezpieczeństwa. Ale odkryłam to dopiero tutaj. Wiesz, to wszystko siedzi w głowie. Jak ktoś wierzy w resocjalizację, to z niej skorzysta – dodaje.
Byle tylko nie wrócić do korzeni
Magda, najlepsza "zakładowa" przyjaciółka Agi uwierzyła. Do 17. roku życia nie wiedziała jednak, iż istnieje życie bez alkoholu i narkotyków. Tylko takie znała z domu rodzinnego, dlatego naturalne było dla niej powtarzanie schematu. Miała czternaście lat, kiedy zamieszkała ze swoim chłopakiem.
– Mocno weszłam wtedy w narkotyki, dillowałam. Do tego doszły inne czyny karane, ale nie chcę do nich wracać. Byłam zbuntowana. Moja mama zgłosiła na policję, iż uciekłam z domu i ją okradłam. Kiedy w końcu mnie znaleźli, sędzia od razu wysłał mnie tu. Akurat w moje siedemnaste urodziny – opowiada.
Z czterech lat spędzonych w zakładzie, najbardziej docenia grupę terapeutyczną, do której chodziła.
– Poznałam siebie, dowiedziałam się, czego chcę w życiu. Przez narkotyki nie ma się takiej świadomości. Zapomina się o pasjach, zainteresowaniach. Tu pracujemy nad słabościami, naprawiamy charakter, budujemy siebie. Jest ciężko strasznie, nie raz chciałam zrezygnować z terapii, ale nie zrezygnowałam – mówi.
Do wyjścia z zakładu Magdzie został niecały tydzień. euforia i ekscytacja łączą się jednak ze sporym lękiem.
– Zostaje w Zawierciu, nie jestem stąd, ale tu mam pracę, wynajęłam też pokój z chłopakiem. Wydaje mi się, iż ustabilizowałam sobie to, co chcę robić w życiu, ale każdemu zdarzają się momenty zawahania, zwątpienia, albo strach o to, iż coś złego, trudnego się wydarzy. Chciałabym powiedzieć w takich sytuacjach: no trudno, będzie co będzie i trzymać się planu – przyznaje.
Skuteczna resocjalizacja jest możliwa wtedy, kiedy "na wolności" nie wraca się do dawnych środowisk. – Wtedy cała nasza praca na marne. choćby najsilniejsze jednostki pod wpływem grupy w końcu wrócą do starych nawyków – przyznaje dyrektor zakładu.
Poprawczak to, jak mówi, samowystarczalna, odizolowana wyspa. Ale gdyby nie odizolowanie, praca nad zmianą nie byłaby możliwa.
– Nie da się poprawiać nie izolując. Ale na to, co zrobią po wyjściu z zakładu nie mamy wpływu. Są takie wychowanki, które po wyjściu świetnie sobie radzą, odcięły się od starych środowisk, założyły swoje rodziny, mają dobrą pracę, sukcesy. Ale są i takie, które nie poukładały sobie życia i siedzą teraz w zakładach karnych. Niektórym wydaje się, iż życie po zakładzie magicznie się ułoży, a potem brutalnie zderzają się z rzeczywistością. Życie jest przecież życiem. My tu w zakładzie też mamy wiele porażek. Trafiają osoby agresywne, ale też takie, które składają na nas skargi. My od nich wymagamy, stawiamy granice i oczekujemy wypełniania obowiązków, takie jest nasze zadanie, a to nie zawsze się podoba. Jedna osoba potrafi wtedy podburzać inne, łatwo się przy tym wypalić. Ale wie pani, żeby uratować życie jednej, warto działać – dodaje.
* Imiona bohaterek zostały zmienione.