O tej zbrodni mówiła cała Polska. "Tak strzeliłem: pach, pach, pach"

3 godzin temu
Zdjęcie: Zbrodnia Ikara/YouTube.com


Niecałe 25 lat temu doszło do najbrutalniejszego napadu na bank w historii naszego kraju. Sprawcy szli na miejsce nie tylko z zamiarem kradzieży gotówki. Już wtedy wiedzieli, iż dołączą do grona polskich morderców, którzy zdążyli zapisać się na kartach krwawej historii. Z ich rąk zginęły cztery osoby. Z czasem tragedia stała się "idealnym" scenariuszem na mroczny kryminał.
O sprawie z Kredyt Banku zrobiło się głośno, gdy 16 października 2024 roku pojawił się film "Napad" w reżyserii Michała Gazdy. Jest to niezwykle brutalna historia rodem z kina lat 90., jednak ten dramat rozegrał się naprawdę. Do czterech bestialskich morderstw doszło 3 marca 2001 roku w warszawskim banku znajdującym się przy ulicy Żelaznej. Wówczas wraz z kradzieżą ponad 100 tys. złotych życie odebrano trzem kasjerkom i ochroniarzowi. Zmarnowałem życie czterem rodzinom, ich bliskim i swojej rodzinie też - tak brzmiały słowa jednego ze sprawców.


REKLAMA


Zobacz wideo Sprawcy brutalnych napadów tymczasowo aresztowani


Napadli na bank po to, by zabić? Sprawcą okazał się sam strażnik
Krzysztof M., Marek R. i Grzegorz Sz. założyli sobie jeden cel - chcieli gwałtownie zdobyć prawdziwą fortunę. W ich głowach zrodził się zatem plan napadu na bank, który ziścił się 3 marca 2001 roku. Głównym pomysłodawcą był Krzysztof, pracujący jako strażnik w oddziale Kredyt Banku przy ulicy Żelaznej w Warszawie. To właśnie ten aspekt miał dawać im największą szansę na sukces.


Czytaj także:


Napad na Kredyt Bank. Spowiedź Grzegorza Szelesta


W dzień napadu placówka powinna zostać otwarta o godzinie 9, jednak wcześniej na miejscu zjawił się jeden z przyszłych morderców. Wszedł do środka pod pretekstem zostawienia munduru i nic nie zwiastowało, by już za chwilę miał rozegrać się tam prawdziwy koszmar. Napastnik ogłuszył swojego kolegę z pracy i wprowadził do środka Marka oraz Grzegorza. Wspólnie zaciągają swoją ofiarę do piwnicy, gdzie odebrali jej życie. Oddali w sumie trzy strzały w plecy oraz głowę, a następnie ukryli ciało w studzience. Otwór był jednak zbyt mały, więc zaczęli skakać po swojej ofierze, by się tam zmieściła. Po tym brutalnym ataku przeszli do dalszej część planu.
Napastnicy czekali na moment przyjścia do pracy trzech kasjerek. Przed godziną 9 kobiety zostały wpuszczone do środka przez Krzysztofa, co było dla nich sporym zaskoczeniem. Najwidoczniej nastąpiła jednak zmiana w grafiku. Kobiety udały się do pokoju socjalnego, a później zajęły się codziennymi obowiązkami. Na końcu poszły się do skarbca, by pobrać pieniądze.


Na ziemię! Wszystkie!


- usłyszały krzyk Grzegorza Szelesta, relacjonuje serwis Detektywonline.


Obiecywali, iż nie zrobią im krzywdy. Strzały padły od tyłu
Sprawcy mieli nadzieję, iż w skarbcu znajdują się miliony, więc stosunkowo mała kwota (około 100 tys. złotych) tylko pogorszyła sprawę. Choć kobiety wykonywały ich polecenia, mężczyźni zaczęli bić je metalowym przedmiotem i straszyć bronią.


Bądźcie cicho, to nic wam nie zrobimy


- zapewniali sprawcy, cytowani przez serwis Onet. Niestety nie spełnili obietnicy. Chwilę później Grzegorz oddał strzały w tył głowy, które biegli określili później jako "strzały katyńskie".


Tak strzeliłem: pach, pach, pach. I wtedy dostałem takiego szoku, iż do każdej podszedłem i każdą walnąłem w głowę pistoletem, tę walnąłem, i tę walnąłem, i tę


- opowiadał w sądzie Grzegorz, jak relacjonowała wówczas "Gazeta Wyborcza".
Zobacz też: Zbrodnią połaniecką żyła cała Polska. Kazali im patrzeć, jak zabijają. Zmowę milczenia w końcu przerwano


Dwie kasjerki nie zginęły jednak od razu, dlatego napastnicy musieli użyć dodatkowej siły. Podłoga spływała krwią, a trzech sprawców zabrało 75 tys. w złotówkach oraz 30 tys. w obcej walucie i uciekło z miejsca zbrodni czerwonym fiatem. Ruszyli w stronę do rodzinnego Łochowa, by podzielić łup, spalić ubrania i zająć się własnym alibi. Ciała dwóch 29-latek i jednej 33-latki zostały odnalezione dopiero około godziny 18, gdy na miejscu zjawili się policjanci wezwani przez władze oddziału. Do czwartej ofiary dotarli po kolejnych kilku godzinach. Dopiero wtedy ich oczom ukazała się ukryta pod dywanem studzienka odpływowa.
Policja natychmiast zaczęła badać sprawę brutalnego morderstwa i kradzieży. Zebrała łącznie 1024 dowody, w tym odciski placów, butów, włosy i pociski. Problemem był jednak brak śladów włamania. Po czasie uwagę przyciągnął jeden z ochroniarzy, Krzysztof.


Najbrutalniejsze morderstwo w Polsce. Dziś ta historia znana jest z filmów i seriali
Policja zaczyna interesować się trzema sprawcami. W końcu Marek przyznał, iż telefony i walkmana wrzucili do Bugu. Nastąpił przełom. Po blisko czterech miesiącach od napadu wszyscy zostali aresztowani.


Zaczęto odtwarzanie taśm z wizji lokalnych nagranych w podziemiach banku. Było to straszne przeżycie. Ugrzecznieni oskarżeni współpracowali ze śledczymi w ustalaniu tego, co się stało w skarbcu. Starali się być usłużni i przydatni. Posługując się atrapą broni, odtworzyli każdy szczegół. Miałem wrażenie, iż gdyby zamiast atrapy wręczono im prawdziwą broń i poproszono o pokazanie, w jaki sposób zabijali, bez problemu dokonaliby kolejnych egzekucji


- opisywał pełnomocnik rodzin ofiar Jacek Dubois w felietonie dla portalu Edukacja Prawnicza. Policjanci mieli pewność, iż sprawcy "dokładnie wiedzieli, iż idą zabić". Pieniądze z napadu wydali zaś na samochód, biżuterię i inne zachcianki. Po aresztowaniu Grzegorz planował choćby przekupić strażnika więziennego, by przekazał jego gryps, który miał mu pomóc w ucieczce z konwoju. Proces był dla rodzin ofiar równie brutalny, co same morderstwa. Oskarżeni z wyjątkową dokładnością opowiadali o tym, jak zabijali. Jak podkreślał Dubois, "to, co najbardziej uderza w tej sprawie, to ich beznamiętność i brak emocji".


Wszyscy Bogu ducha winni potraktowani jak przedmioty. Klęczeli na kolanach, a zabójcy strzelali im w tył głowy


- komentował były szef Wydziału Zabójstw Komendy Stołecznej Policji, insp. Marek Dyjasz. Wszyscy trzej sprawcy zostali skazani na dożywocie. W uzasadnieniu wyroku sędzia Małgorzata Radomińska zaznaczyła, iż napad dokładnie zaplanowali i "szli zabić ludzi z chęci zysku".


W chwili ogłoszenia wyroku w 2002 roku pomyślałem tylko, iż już całe życie spędzę w więzieniu, a miałem dopiero dwadzieścia kilka lat. Na pytanie, po co to zrobiłem, tak naprawdę nie ma jednej odpowiedzi. Zabiłem cztery osoby. Zmarnowałem życie czterem rodzinom, ich bliskim i swojej rodzinie też


- powiedział Grzegorz w rozmowie z autorem książki "Kara śmierci w Polsce. Wybór czy konieczność" Zbigniewem Nowakiem. W dniu 1 marca 2001 roku Krzysztof miał 28 lat, Marek 25 lat, a Grzegorz 24 lata. Po wielu latach głośne przestępstwo stało się inspiracją dla polskich dzieł kina. Jednym z nich jest wspomniany wcześniej "Napad" z Olafem Lubaszenką, Magdaleną Boczarską, Wiktorią Gorodeckają i Jędrzejem Hycnarem. Wątek bestialskiej napaści w banku przy ulicy Żelaznej został poruszony również w trzecim odcinku pierwszego sezonu serialu "Pitbull" oraz filmie "Rozdroże Cafe" z 2005 roku.


Dziękuje my, iż przeczytałaś/eś nasz artykuł.Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Idź do oryginalnego materiału