Niniejsza notka to przede wszystkim apel do PT Komcionatów o ubogacenie wiedzy mojej i innych. Sam czuję się z jednej strony totalnie niekompetentny, a z drugiej strony bardzo zainteresowany tematem współczsnego lewicowego zwrotu w Ameryce Łacińskiej.
Niekompetentny zrobiłem się trochę z własnej inicjatywy. Kiedyś interesowałem się tym, co się tam dzieje (trochę też ze względu na znajomość z ludźmi, którzy tam dużo jeździli – najpierw z Ikonowiczem, potem z Domosławskim i Zgliczyńskim.
Pod koniec minionej dekady z Ameryki Łacińskiej przychodziły jednak same złe wiadomości. „Nasi” popełniali koszmarne błędy, ponosili kosztowne porażki.
Nie miałem już siły tego słuchać. Wpadłem w coś w rodzaju geopolitycznego blackpillingu. Uznałem, iż kraje tego kontynentu są po prostu skazane na to, żeby rządzili tam na zmianę wąsaty caudillo w mundurze i jakiś kolejny złodziej w garniturze od Armaniego.
Szczególnie dużo bólu sprawiało mi obserwowanie Chile. Ich przejście do demokracji mniej więcej zbiegało się z naszym, kibicowałem mu więc wyjątkowo gorąco.
Szybko okazało się, iż ustępująca dyktatura w praktyce zabetonowała swoje pozycje poprzez zapisy w konstytucji i system wyborczy, który praktycznie blokował drogę dla nowych ugrupowań.
Gdyby nie hiszpański sędzia Baltasar Garzon, który wydał nakaz aresztowania, Pinochet uniknąłby więzienia. Polskie elity oczywiście gorąco wtedy broniły dyktatora – Marek Jurek, Misiek Kamiński i seryjny zarzynacz gazet Tomasz Wołek wyruszyli do zbrodniarza z ryngrafem.
Każdego, kto to robił, mam za khooya. Nikomu tego nie wybaczę, choćby jeżeli dzisiaj struga demokratę.
Nie wybaczę też Janowi Wróblowi załganego tekstu o Chile z „Frondy” sprzed prawie 30 lat. Mam z nim wielu wspólnych znajomych (przybyło mi ich, kiedy przeszedłem z mediów do oświaty). Ale ja z nim nigdy nie przejdę na „ty”, zawsze będę per „szanowny panie dyrektorze”.
Polskie elity musiały kanonizować Pinocheta, bo to był pierwszy na świecie neoliberalny przywodca. Kiedy Kuroń na spotkaniach z wyborcami wychwalał Jeffreya Sachsa, powoływał się na jego rzekome sukcesy w Boliwii.
Gdy neoliberałowie w Boliwii sprywatyzowali zasoby wodne, co oznaczało delegalizację zbierania deszczówki na własną rękę (to okradanie korporacji, która wykupiła koncesję!), eksplodowało powstanie. Boliwią od 21 lat rządzą socjaliści, tam akurat nie ma złych wiadomości.
W Chile jednak gwałtownie się okazało, iż ktokolwiek wygra wybory – rządzi i tak Pinochet zza grobu. Neoliberalno-militarny establishment wydawał się nie do ruszenia.
Tutaj masowy bunt eksplodował w 2019 od pozornie nieistotnego czynnika – cenę przejazdu metrem podniesiono o 4%. Pojawiły się masowe studenckie protesty, wymierzone przeciwko wszystkim siłom politycznym, także „starej lewicy”, która ułożyła sobie modus vivendi z postpinochetowską prawicą.
Nie chciałem o tym czytać, bo wydawało mi się, iż wiem jak to się skonczy. Tak jak zawsze, jednych kupią, drugich zastraszą, po dwóch latach nie będzie śladu po proteście.
Aż tu nagle – zonk. Protestujący wymusili zmianę konstytucji (październik 2020), a potem ich przywódca, 37-letni Gabriel Boric, został prezydentem. I co teraz?
Nie mam pojęcia. Jak już pisałem, liczę na oświecone komcie.
Powyższa mapa w tym roku powinna się jeszcze bardziej zaczerwienić. To duże niebieskie to Brazylia, tam w tym roku będą wybory i póki co lewica znacząco prowadzi w sondażach.
Niesamowita wydaje mi się też wygrana Pedro Castillo w Peru i Xiomary Castro w Hondurasie. Lewicowa prezydentka Hondurasu! Marksistowski prezydent Peru! Ay caramba!
Optymistyczny morał jest z tego taki, iż wbrew temu, co tak lubi pisać kolega MNF, nie ma „narodów wiecznie prawicowych” (ani oczywiście „wiecznie lewicowych”). Ja mu to w końcu zacznę wycinać, bo ile można.
Co więcej, pozornie wszechpotężny i zabetonowany sojusz tronu, ołtarza i mamony, może się wykopyrtnąć od sprawy tak pozornie nieistotnej, jak niewielka podwyżka cen metra albo prywatyzacja wodociągów. Jacy ci złodzieje w garniturach musieli być zaskoczeni – przecież większe wały uchodziły im bezkarnie, a tu nagle trzeba uciekać w panice przed demonstrantami.
Obyśmy dożyli podobnego zaskoczenia naszych rodzimych kleptokratów w garniturach i sutannach. Ameryka Łaciska pokazuje, iż to jest możliwe choćby tam, gdzie się wydawało niemożliwe.