Najbiedniejsza staruszka w sąsiedztwie znalazła trzysta tysięcy złotych. Gdy poszła je oddać, właściciel oznajmił, iż “brakuje” ponad stu tysięcy. Zaskoczona, musiała iść do banku, by zaciągnąć pożyczkę i uzupełnić sumę.
Pani Janina, którą wszyscy w okolicy darzyli szacunkiem, mieszkała samotnie na końcu ulicy. Od młodości była wdową, a dzieci dawno wyprowadziły się daleko. Jej stary dom, z przeciekającym dachem, ledwo stał. Utrzymywała się z dzierżawy małych poletek i ze zbierania butelek oraz makulatury.
Pewnego poranka, gdy zbierała puszki nad brzegiem rzeczki, zauważyła skórzaną torbę leżącą na ziemi. Otworzyła ją i zobaczyła grubą paczkę banknotów. Na gwałtownie policzyła było około trzystu tysięcy. Nigdy w życiu nie trzymała tyle pieniędzy. Dłonie jej drżały, a serce waliło jak młot. ale pamiętając, iż “cudze trzeba oddać”, starannie zawinęła banknoty i pospieszyła do domu pana Witolda najbogatszego właściciela tartaku w okolicy.
Gdy pan Witold zobaczył pieniądze, gwałtownie je przeliczył i zmarszczył brwi.
Jak to trzysta tysięcy? W tej torbie było ponad czterysta! Gdzie reszta? Oddawaj, co zabrałaś!
Pani Janina zdrętwiała, jąkając się, ale on uparcie twierdził, iż brakuje gotówki. By uniknąć zarzutu kradzieży, zaciągnęła w banku pilną pożyczkę na brakującą sumę. Sąsiedzi szeptali jedni ją bronili, inni wątpili.
Trzy dni później, o świcie, potężny hałas wyrwał wszystkich z domów. Przed chatą pani Janiny stało dziesięć lśniących samochodów, drzwi otwarte, wnętrza wypełnione prezentami, sprzętami i kopertami z pieniędzmi. Z jednego wysiadł mężczyzna w garniturze, ze łzami w oczach.
Mamo! Dwadzieścia lat cię szukałem To ja, chłopiec, którego przygarnęłaś, gdy porzucili mnie na ulicy. Wróciłem, by podziękować za wszystko.
Zanim skończył, za jego plecami pojawiła się kolejna postać sam pan Witold, blady jak ściana, patrzący, jak ten “syn” kieruje w jego stronę uśmiech pełen znaczenia.
Pan Witold cofnął się, poruszając wargami bez słowa. Wzrok mężczyzny nie był już ciepły, ale zimny jak stal.
Pamięta mnie pan? spytał powoli, każdy wyraz ciężki jak ołów. Gdy moja przybrana matka nosiła mnie na rękach, odebrał pan jej ojcowiznę i zmusił do życia w chacie nad rzeką.
Sąsiedzi zamarli, a wszystkie spojrzenia wpiły się w pana Witolda z rosnącym oburzeniem.
Mężczyzna znów spojrzał na panią Janinę, czule.
Mamo dziś mam wszystko i zapewnię, iż nigdy więcej nie zaznasz biedy. Te samochody, prezenty i pieniądze wybierz, co chcesz. A nowy dom kupiłem na najlepszej działce w mieście, czeka na ciebie.
Pani Janina, ze łzami, pogładziła twarz syna, którego wychowała od niemowlęcia.
Wtedy on odwrócił się do pana Witolda:
A pański dług to nie pieniądze, ale honor. Trzy dni temu oskarżył pan moją matkę o kradzież i zmusił do pożyczki. Wykupiłem ten dług. Teraz to pan jest dłużnikiem.
Pokazał dokument z nazwiskiem Witolda i ogromnymi odsetkami, jakie sam nakładał na biednych ludzi. Pan Witold zbladł jeszcze bardziej, kolana mu się uginały.
Nie chcę spłaty rzekł mężczyzna twardo. Chcę, by pan obszedł każdy dom w tej dzielnicy, opowiedział prawdę o mojej matce i przeprosił publicznie.
Pan Witold spuścił głowę. Po raz pierwszy potężny właściciel tartaku zadrżał przed tłumem.
Wtedy pani Janina odezwała się cicho, ale stanowczo:
Nie potrzebuję zwrotu. Tylko pamiętaj pieniądze można odzyskać, ale gdy traci się godność nie da się jej kupić.
Słowa te zawisły nad ulicą w ciszy. Pan Witold stał nieruchomo, gdy syn ujął rękę matki i poprowadził ją do domu, wśród oklasków rozlegających się po całej okolicy.
Od tamtego dnia w obejściu pani Janiny zawsze rozbrzmiewał śmiech, pachniało świeżym jedzeniem, a przed domem stały luksusowe auta przypominając wszystkim, iż dobroć nigdy nie traci wartości.