Jednym z największych przekleństw Polski jest to, iż rzeczy robi się na „wicie rozumicie”. Tak, żeby dało się powiedzieć, iż są, choć tak naprawdę to ich nie ma, bo racją ich istnienia jest to, iż mają nie działać. Bywa, iż całe wielkie instytucje istnieją tylko po to, by być. Mamy więc na przykład inspekcję pracy i inspektorat ochrony środowiska. A także różne dziwne urzędy, rady oraz… AUDYTY.
I właśnie przy okazji “audytu” prezydent Krakowa postanowił to „wicie, rozumicie” wynieść na nowy poziom. Robiąc – wicie, rozumicie – „audyt” rządów swojego poprzednika. Ten pomyślano jako symboliczne rozpoczęcie nowego etapu w urzędzie. Całej akcji towarzyszyła więc spora medialno-pijarowa hucpa wieńcząca wielomiesięczne kontrole oraz analizy stanu zostawionego przez poprzednika. I bardzo było to ładne, tylko nikomu nie wpadło na myśl, iż trzeba sprawdzić, co z tego audytu wynika.
I ile tak naprawdę jest wart.
By to zrobić zadałem w urzędzie kilka pytań o to:
– ilu urzędników z poprzedniej ekipy zarządzającej zwolniono w związku z ustaleniami audytu?
– wobec, ilu wyciągnięto inne konsekwencje służbowe?
– ile w związku z ustaleniami audytorów skierowano zawiadomień do prokuratury?
A także czy w związku z audytem zostanie zwolniony pan Marcin Kandefer – mąż rzeczniczki Jacka Majchrowskiego, który zarobił już parę baniek na stanowisku, które mógł zająć dzięki zmianie regulaminu miejskiej spółki?
Wyróżniłem pana Marcina, ponieważ uważam, iż jest to prawdziwy symbol Ekipy Majchrowskiego.
Z odpowiedzią urząd zwlekali długo, ale kiedy ją w końcu wydusiłem, to okazało się, iż wicie rozumicie:
– nikogo nie zwolniono,
– wobec nikogo nie wyciągnięto konsekwencji,
– nie było zawiadomień do prokuratury;
– Kandefer przez cały czas dostaje kilkaset tysięcy złotych rocznie na stanowisku, które objął dzięki temu, iż zmieniono regulamin spółki.
Co w języku urzędowym zakomunikowano dokładnie tak:
„Szanowny Panie Redaktorze,
Celem audytu nie było wytypowanie pracowników do zwolnienia. W toku audytu nie stwierdzono również nieprawidłowości, które wymagałyby skierowania zawiadomienia do prokuratury.”
I – uprzedzając zarzuty – nie chodziło mi wcale o jakieś wielkie czystki. Szczególnie dotyczące szeregowych urzędników. Ale jednak przez te 20 lat historii wymagających reakcji nazbierało się bardzo dużo. Była chociażby taka akcja, iż urzędniczki z zarządu budynków dbały o to, by ich mężowie mogli korzystać z preferencyjnych stawek najmu. A jak akcja się wysypała, bo opisali ją dziennikarze, to urzędniczek nie tylko nie zwolniono, ale niektóre z nich choćby awansowano, a dziennikarzy próbowano zaszczuć. Nie wydaje mi się więc przesadzone oczekiwanie, iż nowe otwarcie będzie oznaczać wywalenie z urzędu i tych pań, i odcięcie się od ludzi, którzy później uczestniczyli w dyskredytowaniu dziennikarzy.
A to tylko jeden przykład, bo przecież w Krakowie spłonęło także niepalne archiwum, zbudowano stadion, który kosztował kilka razy więcej niż lepsze obiekty na tzw. Zachodzie, obsadzano popłatne stanowiska działaczami partyjnymi, wiceprezydent kierująca przez lata planowaniem przestrzennym usłyszała zarzuty prokuratorskie, a na nierówne traktowanie z jej strony narzekają nawet… sami deweloperzy. By nie wspomnieć o tym, iż po rządach Jacka Majchrowskiego i PO miasto zostało z wielomiliardowym zadłużeniem.
Zresztą choćby w samym dokumencie z tego “wicie, rozumicie” audytu, zapisano, iż 10 procent przetargów z okresu rządów Jacka Majchrowskiego „było obarczone podwyższonym ryzykiem nadużyć”. Przez 20 lat nazbierały się więc w takich przetargach setki milionów, o ile nie miliardy złotych. Gdyby ktoś przejrzał to na poważnie, a nie na wicie, rozumicie, to spodziewałbym się, iż zawiadomienia do prokuratury będą.
Tymczasem tych nie ma. Nikogo z odpowiedzialnych nie zwolniono. I nikt nie poniósł konsekwencji.
Taki to był – wicie, rozumicie – audyt.
I taka jest ta – wicie rozumicie – zmiana w Krakowie.