Od poniedziałku 7 lipca Polska wprowadzi na granicach z Niemcami i Litwą tymczasowe kontrole graniczne. To reakcja na zaostrzającą się na granicy polsko-niemieckiej sytuację i pojawienie się w pobliżu przejść granicznych tzw. obywatelskich patroli, które w samozwańczy sposób zamierzają chronić Polskę przed zawracanym rzekomo z Niemiec imigrantami.
Mieszkańcy polsko-niemieckiego pogranicza, z którymi DW rozmawiała, przyznają, iż decyzja polskiego rządu to działanie pod publiczkę.
– To czysto polityczne działanie – mówi Marcin Przybysz, szczecinianin, który na co dzień pracuje w Schwerinie. – Ma na celu pokazanie Berlinowi, iż Warszawa też potrafi coś zrobić.
Nasz rozmówca przyznaje, iż choć jeszcze nie wiadomo, jak intensywne będą kontrole, to stracić na tym mogą przede wszystkim mieszkańcy pogranicza, dojeżdżający do pracy po drugiej stronie granicy, czy prowadzący w pasie przygranicznym swoje biznesy. Już teraz, od października 2023 roku, przy wjeździe do Niemiec wyrywkowe kontrole przeprowadza niemiecka policja, choć nie wszędzie są one tak uciążliwe, jak np. w rejonie Słubic czy Świecka, gdzie notorycznie dochodzi do długich korków na drogach.
"Nie mamy tu problemu z imigrantami"
Negatywnego wpływu na codzienność pogranicza obawia się również Michał Faligowski ze Świnoujścia. Zawodowo zajmuje się turystyką, a jego klientami są przede wszystkim Niemcy.
– Nie uważam, żeby te kontrole były konieczne. Tu, na Uznamie, nie mamy problemu z imigrantami – mówi w rozmowie z DW. – Obawiam się za to, iż kontrole źle wpłyną na jakość naszego życia. Szkody poniosą i mieszkańcy, i turyści.
Dla Faligowskiego decyzja o wprowadzeniu kontroli jest nieprzemyślana – szczególnie teraz w szczycie sezonu turystycznego, gdy ruch na wyspie jest znacznie większy. – jeżeli utworzą się korki, to niektóre krótkie wycieczki autokarowe na drugą stronę granicy nie będą miały sensu.
Część naszych rozmówców przyznaje, iż bardziej niż kontroli prowadzonych przez służby państwa, obawia się wystających w tej chwili na granicy grup, które np. w Lubieszynie czy w Rosówku czekają na rzekome przywożenie imigrantów przez niemiecką policję. Jedna z osób, z którymi rozmawialiśmy, mówi, iż zaobserwowała na granicy choćby 12-13-letnie dzieci.
– Najpierw było to kilka osób, teraz na granicy stoi już duża grupa głównie mężczyzn. Zatrzymują samochody, zaglądają do nich – opowiada, prosząc o anonimowość. – Dla mnie to szokujące, iż państwo na to pozwala.
Patrzą Niemcom na ręce
Jak mówi nasz rozmówca, grupy osiłków na granicy wyposażone są w lornetki, a choćby profesjonalną kamerę – wycelowaną w niemieckich policjantów. – Wygląda, jakby patrzyli Niemcom na ręce – mówi. I dodaje, iż służby niemieckie nie mają pojęcia, co to za ludzie zebrali się po polskiej stronie i w jakim celu.
– Ta sytuacja na granicy z patrolami trwa zbyt długo. Dla mnie świadczy to o abdykacji państwa – ocenia Szymon Dominiak-Górski, mieszkaniec przygranicznego Löcknitz. W tej oddalonej o ok. 10 km od polskiej granicy wiosce, po wejściu Polski do Unii Europejskiej osiedliło się ponad sześćset Polaków. – Kiedy przekraczałem granicę, nie widziałem żadnych służb mundurowych na granicy. Dziwi mnie ten brak reakcji.
Zły sygnał
Polak przyznaje, iż choć mieszka niedaleko granicy i często ją przekracza, nigdy nie widział, by niemiecka policja zwoziła na przejście graniczne imigrantów.
– To błąd polskiego rządu, iż nie zadziałał w sprawie patroli – dodaje Katarzyna Werth, również mieszkanka Löcknitz. – W państwie prawa takie rzeczy nie powinny mieć miejsca.
Werth obawia się, iż emocje, jakie wywołuje temat migracji, a teraz także kontroli granicznych, spowoduje tylko wzrost niezadowolenia z Unii Europejskiej. – To zły sygnał – uważa. – Tusk i Merz powinni szukać wspólnych rozwiązań. Na tej sytuacji najwięcej stracimy my – ludzie, którzy osiedlili się tutaj przed laty w nadziei, iż swoboda przekraczania granic będzie funkcjonować także w przyszłości.
O funkcjonowanie polsko-niemieckiego pogranicza martwi się również Martin Hanf, dyrektor zarządzający Związku Komunalnego Europaregion POMERANIA e.V. – Śledzimy dokładnie każdą zmianę, jaka się dokonuje na pograniczu – mówi w rozmowie z DW. – Celem naszego związku jest integracja obywateli i obywatelek po obu stronach granicy poprzez wspólne spotkania. Obawiam się, iż teraz stanie się to trudniejsze.
Burmistrz Löcknitz: Bez paniki
Spokojnie na decyzję o wprowadzeniu tymczasowych kontroli przez Polskę zareagował natomiast Detlef Ebert, burmistrz Löcknitz. Jego zdaniem trzeba przede wszystkim odczekać i zobaczyć, jak w praktyce będą przebiegały kontrole. Burmistrz przekonuje, iż kontrole prowadzone po niemieckiej stronie granicy nie wprowadziły dużych utrudnień dla mieszkańców – sprawdzane są głównie autokary czy większe pojazdy. Samochody osobowe muszą zwykle tylko zwolnić, żeby funkcjonariusze policji federalnej zajrzeli do środka.
– Nie wpadajmy w panikę – uspokaja i przekonuje, iż zadaniem UE powinno być zredukowanie imigracji już na granicach zewnętrznych. – Niemcy naprawdę nie dają już rady.
Gra w "ping-ponga"
Tymczasem Związek Zawodowy Policjantów (GdP) z niepokojem obserwuje rozwój sytuacji na granicy z Polską. – Polska robi teraz to, co zapowiedziała jakiś czas temu – powiedział Andreas Roßkopf, federalny przewodniczący GdP Niemieckiej Agencji Prasowej. Jego zdaniem niesie to ze sobą ogromne niebezpieczeństwo, iż na granicy dojdzie do sytuacji „gry w ping-ponga”, gdy Niemcy będą zawracać imigrantów na granicy, a polska straż graniczna ich nie przyjmie lub odeśle z powrotem do Niemiec.
Zdaniem związkowca takich sytuacji należy bezwzględnie unikać.