Harrachov miał się odrodzić. Po latach upadku i zamkniętych skoczni ruszyła przebudowa K-120 – inwestycja warta 70 milionów koron, która miała dać Czechom jedną z dwóch takich skoczni na świecie. Zamiast młotów i dźwigów pojawiły się jednak adwokaci i sędziowie. Po miesiącu budowy wszystko stoi, bo w sporze o własność obiektów górę wzięły przepisy i paragrafy. Na papierze wyglądało to prosto: Narodowe Centrum Sportowe Harrachov przekazało miastu skocznie, by to mogło wreszcie inwestować w ich remont. Burmistrz Tomáš Vašíček mówił o pragmatyzmie – skoro samorząd i tak utrzymuje ośrodek w 95 procentach, to logiczne, by formalnie stał się właścicielem. Ale dla Związku Narciarskiego i lokalnego Klubu Buchara to nie była żadna logika, tylko skok w bok. Bez konsultacji, bez zgody, bez debaty. Ich zdaniem darowizna, na mocy której NSC przekazało obiekty miastu, była nielegalna, bo nie została skonsultowana ani zatwierdzona przez wszystkie organy stowarzyszenia. – To nie jest kwestia blokowania remontu. Chcemy tylko, by decyzje podejmowano uczciwie – mówi rzecznik związku Tomáš Haisl.
Sąd w Semilech przyznał im rację – przynajmniej na razie – i wydał zabezpieczenie zakazujące rozporządzania majątkiem NSC. W praktyce to nie tylko zatrzymanie przebudowy K-120, ale też paraliż całego kompleksu. Nie można i