Lekarz, który leczył papierami

5 godzin temu
Zdjęcie: Radiowóz Policji przed Szpitalem Wojewódzkim w Poznaniu przy ul. Lutyckiej – ilustracja do artykułu o zatrzymaniu ordynatora podejrzanego o korupcję. Hasło NADUŻYCIE.


Każdy z nas ufa.
Wchodzimy do szpitala, oddajemy zdrowie w cudze ręce, słuchamy głosu, który mówi: „proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze.”
Wierzymy. Bo inaczej się nie da — inaczej system przestałby działać.

A jednak w Poznaniu, w jednym z oddziałów Szpitala Wojewódzkiego przy ul. Lutyckiej, ten system zachwiał się w posadach.
Przez miesiące – może lata – działał tam mechanizm, który przypominał medycynę tylko z zewnątrz. W środku kryła się chłodna kalkulacja: kto zapłaci, ten dostanie papier.

W październiku Komenda Wojewódzka Policji w Poznaniu zatrzymała siedem osób podejrzanych o udział w procederze fałszowania dokumentacji medycznej.
Wśród nich – Jacek D., ordynator oddziału neurologii.

Według Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, lekarz miał przyjąć co najmniej 80 tysięcy złotych łapówek. W zamian wystawiał fikcyjne zaświadczenia o stanie zdrowia, dzięki którym skazani mogli uniknąć odbycia kary, a inni – otrzymywali nieuzasadnione zwolnienia lub recepty na drogie leki.

Jak informował mł. insp. Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji, wśród „usług” oferowanych przez ordynatora znajdowało się m.in. „uzyskanie dokumentacji medycznej pozwalającej odroczyć odbycie kary lub przyjęcie na oddział bez wskazań medycznych.”

6 października policjanci wkroczyli do szpitala przy ul. Lutyckiej.
Jak podał Głos Wielkopolski, lekarz został zatrzymany z samego rana. Dwa dni później, 8 października, sąd przy ul. Młyńskiej w Poznaniu przychylił się do wniosku prokuratury i zdecydował o tymczasowym areszcie na trzy miesiące. Pozostałe osoby zatrzymane mają odpowiadać z wolnej stopy.

Ordynator, według dyrektora szpitala prof. Dawida Murawy, był jednym z najbardziej aktywnych lekarzy — pełnił choćby 20 dyżurów miesięcznie i zarabiał około 100 tysięcy złotych. Dyrektor podkreślił, iż wcześniej nie otrzymywał żadnych niepokojących sygnałów, ale po ujawnieniu sprawy zapowiedział audyt funkcjonowania oddziału neurologii.

To, co wydarzyło się w szpitalu przy Lutyckiej, nie jest tylko opowieścią o jednym człowieku.
To historia o zaufaniu, które w instytucjach publicznych ma wartość większą niż pieczątka i podpis razem wzięte. Bo każdy dokument, każde zwolnienie lekarskie, każdy wpis w karcie pacjenta to nie tylko procedura — to obietnica, iż ktoś mówi prawdę.

Kiedy ta prawda zostaje sprzedana, nie tracimy tylko pieniędzy.
Tracimy coś znacznie ważniejszego — pewność, iż w miejscu, gdzie człowiek powinien być bezpieczny, nie działa rynek, tylko etyka.

Śledztwo trwa. Prokuratura nie wyklucza kolejnych zatrzymań.
Szpital funkcjonuje normalnie, pacjenci są pod opieką, ale echo tej historii zostanie tam jeszcze długo.

Bo choć nazwisko lekarza dziś znika z tabliczki przy drzwiach, to pytanie pozostaje:
czy potrafimy jeszcze zaufać podpisowi pod pieczątką?

Źródła:

Idź do oryginalnego materiału