Kuszenie pieniędzmi na luksusowego nissana. Dalszy ciąg sprawy napadu na Urząd Celny

10 miesięcy temu

Prokuratura na podstawie swoich ustaleń nie ma wątpliwości, iż zatrzymani uczestniczyli w zorganizowanej grupie przestępczej, która miała na celu kradzież pieniędzy w Niemczech. Śledczy są też przekonani, iż szefem grupy był Rafał C.

Uznano też, iż kluczową rolę w przestępstwie pełnił Dawid L. mający obywatelstwo polskie i niemieckie. Tylko on musiał wiedzieć o braku instalacji alarmowej i kamer w urzędzie celnym, do którego dokonano włamania, i poinformować o tym sprawców. Istotną rolę odegrała też Karolina K., która poinformowała o wszystkim swojego partnera. On zaś podjął się realizacji zadania i poprosił o pomoc Rafała C., który z kolei zaproponował udział w akcji swoim kolegom. Cała siódemka stanęła w maju 2023 roku przed sądem w Jeleniej Górze. Wówczas jednak proces został odroczony ze względu na chorobę jednego z oskarżonych.

Oskarżony czuł się oszukany

W lipcu przed sądem stanął Marcin M. Podobnie jak podczas śledztwa przyznał się do stawianych mu zarzutów. Oświadczył jednak, iż na tym etapie nie będzie składał wyjaśnień, tylko odpowiadał na pytania. Sędzia Elżbieta Jeżak-Juszko chciała się zatem dowiedzieć, czy rozpoznaje wszystkich siedzących na ławie oskarżonych.

– Rozpoznaję wszystkich i jestem tego pewien na sto procent. Nie mam żadnych wątpliwości. W zasadzie tylko Dawida L. poznałem dopiero w kryminale, bo wcześniej go nie widziałem. Teraz natomiast już wiem, iż jest tym celnikiem z Niemiec. Kojarzę też Sławomira K. jako współsprawcę tej kradzieży. To jest „Żółwik”, o którym już mówiłem w śledztwie. Znam też Rafała C. i co do tego też nie mam wątpliwości. Tylko Karolinę K. znam wyłącznie z akt sprawy, ale z tego, co mi wiadomo, była związana z oskarżonym Piotrem Ch. i to ona poznała go z tym celnikiem.

– Wyjaśniał pan w śledztwie, iż czuł się oszukany. Dlaczego? – pytał prokurator.

– Idąc do sądu po 48 godzinach aresztu, wszyscy byli obstawieni adwokatami, a dla mnie nie było przyzwoitej obrony. A przecież ponoć mieliśmy na to „żelazną kasę”. W sumie wiele rzeczy złożyło się na to, iż chciałem opowiedzieć o prawdziwym przebiegu tego zdarzenia. Złamane zostały wszelkie zasady…

Wykupiony domek na kempingu w Holandii

Sąd odczytał wyjaśnienia Marcina M. z postępowania przygotowawczego. Wyjaśniał wówczas tak:

– Jak wyszedłem z więzienia, po około dwóch tygodniach przyjechał do mojego domu w Zgorzelcu Piotr Ch. z propozycją udziału w poważnym włamaniu. Mówił, iż jest robota planowana już od kilku miesięcy. A także, iż to akcja w Niemczech. Odpowiedziałem mu, iż nie jestem zainteresowany, bo mam zakaz wjazdu do tego kraju. Powiedział, żebym się jednak poważnie zastanowił. Wymienił sumę, jaka jest do zabrania, i zrobiło to na mnie duże wrażenie. Obiecał też, iż za swój udział będę sobie mógł kupić nissana GTR, a on kosztuje od 50 tysięcy euro wzwyż. Tłumaczył, iż brakuje im tylko jeszcze jednej osoby i dlatego mi to proponuje. Propozycja była kusząca i trudno było jej nie przyjąć.

Marcin M. się zgodził. A później poznał skład całej ekipy, która miała wyjechać do Niemiec.

– Był tam też mężczyzna, na którego mówiliśmy „Jugol”, bo pochodził z któregoś z państw byłej Jugosławii. Kiedyś go już poznałem, bo mieszkał w Bogatyni i był znanym w środowisku złodziejem aut. Rafała C. z kolei bardzo dobrze znałem od dawna, to on załatwiał wtedy samochody na wyjazd. Do Niemiec jechaliśmy czarną toyotą avensis, która była zarejestrowana na jakąś nieznaną mi kobietę. Na kempingu w Holandii miał czekać na nas ten „Jugol”. Był tam wykupiony dla nas domek. Przenocowaliśmy i następnego dnia pojechaliśmy pod ten niemiecki urząd celny. Nic jednak nie wyszło z planowanej kradzieży, bo w oknie paliło się światło. Byliśmy trochę zawiedzeni, bo Piotr Ch. zapewniał nas wcześniej, iż miał cynki, iż w nocy nikogo tam nie będzie. Musieliśmy więc tego dnia odpuścić. Ustaliliśmy, iż robota będzie zrobiona za tydzień – opowiadał prokuratorowi Marcin M.

A także o roli, jaką każdy pełnił, o całonocnym wierceniu i staniu na czatach. Pytany przez prokuratora o rolę Rafała C. w tym przedsięwzięciu powiedział:

– On tym wszystkim zarządzał, można powiedzieć, iż dyrygował nami jako szef. Całą tę akcję zaplanował także Rafał, a później zabezpieczał przód budynku i zajmował się obserwacją. Można powiedzieć, iż grał pierwsze skrzypce, bo miał spory staż w środowisku przestępczym oraz silny charakter: wymagał, aby go wszyscy słuchali. Uważał się też, i chyba słusznie, za najmądrzejszego wśród nas.

Wiertnica rdzeniowa, szlifierki i lewarki…

Prokurator chciał się dowiedzieć, skąd było wiadomo, w której ścianie należało wiercić.

– Piotr Ch. wiedział to od tego celnika, czyli oskarżonego Dawida L. Słyszałem, iż on pracuje w jakimś głównym urzędzie celnym na całe Niemcy i zajmuje się między innymi zakładaniem alarmów. Mieliśmy też wydrukowane plany i rysunki techniczne. Były również zdjęcia tych pomieszczeń.

– Jaki sprzęt został zabrany z Polski?

– Była wiertnica rdzeniowa oraz młoty, szlifierki i lewarki. Posiadaliśmy także krótkofalówki do komunikowania się między sobą i informowania o zagrożeniach. Na miejscu okazało się, iż najlepiej na wierceniu zna się Sławomir K. Byłem trochę zdziwiony, bo zawsze myślałem, iż on był bardziej złodziejem samochodów niż budowlańcem.

Pytany, ile dostał pieniędzy za tę działalność, Marcin M. odpowiedział w prokuraturze:

– Dolę wręczał mi chyba osobiście Rafał C. Dostałem torbę sportową ze 100 tysiącami. To były banknoty od pięciu do pięćdziesięciu euro. Byłem trochę zdziwiony, bo spodziewałem się znacznie mniej, raczej równowartość mojego ukochanego i wymarzonego nissana. Tym bardziej iż dołączyłem do tej grupy ostatni.

– Ile miał dostać pieniędzy Dawid L. za przekazanie informacji i planów?

– Mówiło się, iż dostanie 1/3 z całej kradzieży, ale później się dowiedziałem, iż dostał znacznie mniej i miał pretensje.

Oskarżony potwierdził przed sądem swoje wcześniejsze wyjaśnienia.

Niewygodne fakty dla prokuratury?

Aż dwie z rzędu rozprawy zajęły wyjaśnienia Sławomira K., z wykształcenia technika energetyka, który również przed sądem nie przyznał się do stawianych mu zarzutów. Bardzo szczegółowo natomiast tłumaczył powody, z jakich nie mógł być w Niemczech w terminach podanych w akcie oskarżenia.

– Nie miałem nic wspólnego z tymi wyjazdami, cały czas pracowałem w Polsce, miałem odbiory instalacji fotowoltaicznej, bo tym się zajmowałem. Często też tankowałem paliwo do swojego samochodu i do koparki na terenie kraju. Na wszystko mam mnóstwo dokumentów.

Prokurator tymczasem opisuje wszystko wybiórczo i nie udostępnia niewygodnych dla niego faktów.

– Co pan ma na myśli? – pytał sąd.

– W uzasadnieniu aktu oskarżenia jest – na przykład – napisane, iż „po popełnieniu przestępstwa wszyscy zmienili używane do tej pory numery swoich telefonów”. A to jest nieprawda i nie wiem, czemu ma to służyć. Do momentu zatrzymania używałem tego samego firmowego numeru spółki, w której pracowałem.

Proces trwa. Oskarżonym grozi kara do 15 lat pozbawienia wolności.

Idź do oryginalnego materiału