Obecna polityka migracyjna rządu może nie podobać się części jego wyborców, ale podoba się większości społeczeństwa.
Przeciętnemu wyborcy trudno zrozumieć, co dzieje się wokół imigracji w Polsce, otrzymuje bowiem sporą dawkę sprzecznych informacji. Ewidentnie jest to skutek tego, iż imigracja jest stałym tematem, który emocjonalnie rozgrzewa wyborców, a więc jest wykorzystywany do ich mobilizacji politycznej. Warto to wszystko rozjaśnić.
Przede wszystkim Koalicja Obywatelska uchodziła do tej pory za zwolennika rozwiązań unijnych, które prowadzą do relokacji, a Prawo i Sprawiedliwość za przeciwników tego podejścia. Tymczasem słyszymy teraz, iż rząd zamierza głosować przeciwko całemu pakietowi reform, a do tego strona rządząca dodaje, iż poprzednicy nie blokowali innych niekorzystnych dla Polski rozwiązań.
Prawdą jest – i podkreślałem to w trakcie kampanii wyborczej, która z powodu referendum dotyczyła między innymi relokacji – iż to nie są największe problemy z paktem. Procedura graniczna, uproszczenie procedur zawracania imigrantów do pierwszego kraju wejścia, mogą spowodować, iż w Polsce utkną większe grupy imigrantów niż teoretycznie miałyby być relokowane, zwłaszcza, iż w tym drugim przypadku można się od tego „wykupić”. „Wykupić” jest wzięte w cudzysłów, bo uważam, iż dopóki solidarność europejska ma prowadzić do rozwiązania problemu, a takim narzędziem jest wsparcie finansowe, należy państwa unijne wspierać. Natomiast relokacja jest pogłębianiem problemu.
Niestety nie wiemy czy w obecnej sytuacji protest naszego rządu i skłonienie UE do uwzględnienia perspektywy Polski nie będą tylko symboliczne. Chociaż mamy silny argument, iż nasz szlak migracyjny nie jest naturalną konsekwencją procesów przemieszczania się ludności, ale sterowanym przez wrogie państwa atakiem poniżej progu konfliktu, to jednak w połowie roku kończy się kadencja Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej, więc presja na sukces w postaci gotowego dokumentu będzie duża.
Będzie to w Polsce test dla formacji, która szczyciła się tym, iż ma dobre relacje z Brukselą i potrafi uprawiać dyplomację, zwłaszcza, iż temat jest trudny do uzgodnienia. o ile uda się zawrzeć zapisy uwzględniające perspektywę państw atakowanych sterowaną imigracją, to będzie to niewątpliwie potwierdzenie tych zapowiedzi zmiany stylu uprawiania dyplomacji.
Drugą zaskakującą obserwatorów polityki sprawą jest płot graniczny, który to właśnie Koalicja Obywatelska postanawia wzmocnić dodatkową perymetrią elektroniczną. Tyle słyszeliśmy ze środowisk KO i od polityków, iż mur jest barbarzyństwem, iż jest niepotrzebny; widzieliśmy też zaangażowanie polityków w akcje bezpośrednie na granicy. Można było więc spodziewać się rozbiórki płotu, a nie jego wzmocnienia.
Trzecia kwestia to pushbacki, które wciąż praktykowane są na granicy. Posłowie KO zarzucali rządowi PiS, iż stosuje niehumanitarne i sprzeczne z prawem praktyki. Teraz co poniektórzy zwolennicy prawicy z przekąsem mówią, iż pushbacki to już teraz nie jest „wyrzucanie do lasu” ale „odprowadzanie do granicy”.
Najbardziej zaskoczone wydają się być organizacje humanitarne, które otwarcie krytykują kontynuację przez obecny rząd działań poprzedników. A jednocześnie obecność nadgranicznych aktywistów w dyskusji o Straży Granicznej, w Sejmie, na spotkaniu w Ministerstwie Sprawiedliwości, budzi podejrzenia, iż mają jednak wpływ na obecną politykę.
Wreszcie jest sprawa afery wizowej, która bada jedynie korupcję w nielicznych przypadkach z setek tysięcy wydanych wiz. Oznacza to, iż skala zjawiska nie była tak dramatyczna jak straszono wyborców, a jest jedynie karygodną, ale nieistotną aferą z tych, jakie mogą, choć nie powinny, przydarzyć się w każdym rządzie.
Można by to skwitować tak, iż PiS miał rację protestując przeciwko paktowi imigracyjnemu, budując płot, stosując operacje zawracania imigrantów do granicy, a także, iż wcale nie wpuścił setek tysięcy imigrantów za sprawą skorumpowanej procedury. Dlaczego więc poniósł wyborczą porażkę z tego powodu i kto może czuć się zawiedziony polityką rządu premiera Donalda Tuska?
Zacznijmy od pierwszego problemu. Jedną z zasad marketingu politycznego jest uderzanie w sprawę, którą przeciwnik wziął na sztandary, a nie do końca wywiązuje się z obietnic. Tak było w przypadku imigracji. PiS wiele zrobił, żeby powstrzymać nielegalną imigrację i tak naprawdę po 2015 roku to między innymi obstrukcja rządu polskiego wywróciła dotychczasową procedurę obowiązkowej relokacji, doprowadzając do zastąpienia jej obowiązkowym mechanizmem solidarności, realizowanym na trzy różne sposoby.
W swojej komunikacji PiS podkreślał, jakie zagrożenia związane są z imigracją obcych kulturowo osób. Do spotów wyborczych były wykorzystywane najdrastyczniejsze przykłady zamieszek w Europie. W momencie, kiedy w Polsce zaczęło pojawiać się coraz więcej imigrantów, a za czasów końcówki rządów PiS legalna imigracja wzrosła za sprawą nacisków środowisk biznesowych, wyborcy zaczęli czuć się oszukiwani.
PiS podkreślał, iż chodziło mu przede wszystkim o „zero nielegalnych migrantów”, ale przekaz płynący z telewizyjnej propagandy nie rozdzielał zamieszek i problemów Europy na powodowane przez legalnych i nielegalnych, czy też ich dzieci. I słusznie, bo takiego podziału nie ma. Wdając się w retorykę, kto jest legalny, a kto nielegalny, rząd przegrał u tych wyborców, którzy nie uważali, iż ma to istotne znaczenie, ale obawiali się narastającej masowości zjawiska.
Osobną kwestią była afera wizowa, która, chociaż mniej istotna w skali, znakomicie nadawała się jednak do uderzenia w narrację PiS o ochronie granicy przed nielegalną imigracją. Oto w łonie organizacji, która dokłada, jak twierdzi, wszelkich starań, by zabezpieczyć Polskę przed nielegalnym dostawaniem się ludzi na jej terytorium, pojawiła się grupa, która czerpie korzyści z wpuszczania imigrantów na lewo, za opłatą.
Narracji bezpiecznej granicy zadali dodatkowo cios Niemcy wprowadzając kontrole na wewnętrznych granicach strefy Schengen z Polską ze względu na zbyt dużą liczbę nielegalnych migrantów, przemieszczających sie przez nasz kraj.
Jednakże to, iż w niektórych przypadkach PiS zawiódł wyborców, a Donald Tusk postanowił wykorzystać to do uderzenia w przeciwnika, nie musiało wcale oznaczać, iż Koalicja taką politykę właśnie zrealizuje. Premier jednak nie jest politycznym samobójcą i zauważył zmianę nastrojów w Europie, gdzie partie z jego rodziny politycznej walczą z rosnącą konkurencją ze strony tzw. populistów, którzy zarzucają im zbyt miękką politykę imigracyjną. Tusk wie, iż brak jej zaostrzenia będzie oznaczał skręcanie polityki coraz bardziej w prawo.
Po drugie widzi również, iż w Polsce nie zmieniły się poglądy na imigrację i liberalizacja polityki migracyjnej byłaby także działaniem wbrew większości społeczeństwa, mogącym prowadzić do utraty chwiejnej większości. To właśnie dało się wywnioskować w okresie przedwyborczym i chociaż trudno mieć tu pewność, to wygląda na to, iż polityka migracyjna zmierza w kierunku jej zaostrzania.
Czy zatem organizacje pozarządowe i proimigracyjni politycy w tej dość szerokiej pod względem ideologicznym koalicji mogą czuć się wystrychnięci na dudka? Tak, i mam nadzieję, iż posłanki i posłowie Jachira, Ochojska, Sterczewski, czy Wiśniewska będą zawiedzeni polityką swojego rządu. Tak samo jak wszelkiej maści zwolennicy swobodnego przemieszczania się, którzy swoje utopijne idee skrywali pod maską przestrzegania prawa.
Zawiedziona kaprysem wyborców, którzy nie docenili jej starań w zakresie powstrzymywania imigracji, może być też Zjednoczona Prawica. Ale trudno, wyborców bardziej powinno interesować, co będzie realizowane, a nie kto to będzie robił.