Wybrałem się dziś na Komisję Sportu w Urzędzie Miasta Nowy Targ. Wszedłem tam z mieszanką zawodowego obowiązku i zwykłej ludzkiej ciekawości, która od lat nie pozwala mi przejść obojętnie obok tego, co dzieje się w sporcie — zwłaszcza jeżeli dotyczy to mojego miasta. A temat Komisji jakże istotny: Strategia Sportu na Najbliższe 10 lat!
Byłem przygotowany na różne rzeczy, wszak nie pierwszy raz miałem okazję uczestniczyć w Komisji. Nie byłem jednak przygotowany na to, iż zostanę uznany za… intruza.
Intruza — słowo rodem z taniego kryminału, a użyte w kontekście posiedzenia komisji, która (na moje naiwne wyobrażenie) działa w interesie publicznym. Jeden z radnych już na wstępie poczuł potrzebę ustawienia mnie do pionu. Oświadczył, iż to posiedzenie robocze, a ja nie jestem tu od tego, żeby „tak po prostu być”. Przez chwilę miałem wrażenie, iż zaraz poprosi o przepustkę, odciski palców albo chociaż zaświadczenie od proboszcza, iż moje zamiary są czyste.
Zabawne tylko, iż zanim zdążyłem rozważyć ewakuację z miejsca zbrodni, pozostali uczestnicy gwałtownie postawili tego pan do kąta. I wtedy poczułem coś zaskakująco miłego: iż nie jestem dla nich kimś przypadkowym, ale osobą, która od lat angażuje się w sportowe życie miasta. I iż jest różnica między kontrolowaniem wejścia na salę a rozumieniem, po co ta sala w ogóle istnieje.
Ale zostawmy ten wstęp, bo nie o tym chcę pisać.
Najbardziej uderzyło mnie bowiem coś zupełnie innego. Coś, co rzadko widuje się w murach samorządowych: zgodny, merytoryczny głos. Jedna, wspólna narracja. Jakby nagle – no może poza „trzykrotnym” wszyscy przypomnieli sobie, iż sport to nie polityczna gra w przeciąganie liny, tylko przestrzeń współpracy.
Przy jednym stole siedzieli przedstawiciele klubów (lub tacy którzy chcą nimi być, ale się im to utrudnia), urzędnicy, radni — i nikt nie próbował udawać, iż tylko jego dyscyplina zasługuje na miejskie światło. Mówiono o tych największych, ale i o tych, które od lat działają w ciszy, bez fleszy i fanfar. Padały konkretne propozycje i deklaracje wspólnego działania. A to, proszę Państwa, w lokalnej rzeczywistości jest zjawiskiem rzadkim.
Kierownik wydziału był przygotowany, dyrektor MCSiR-u otwarty, radni konstruktywni. Wreszcie ktoś powiedział na głos oczywistość: strategia jest dziesięcioletnia, ale efekty nie mają czekać do naszej emerytury. Działania krótkoterminowe nie tylko nie są wrogiem planowania — są jego naturalnym początkiem.
I tak siedziałem tam, słuchając tego wszystkiego, i myślałem: może pierwszy raz od dawna widzę w tym mieście spotkanie, które nie jest rytuałem, ale początkiem. Może to moment, w którym przestaniemy mylić debatę z celebracją pustych zdań. Może chwila, gdy sport przestaje być łupem, a staje się wspólnym projektem.
A jeżeli tak, to warto było przeżyć to krótkie przesłuchanie od pana „trzykrotnego”.
Bo w gruncie rzeczy nieważne, kto chciał mnie wyrzucić ze spotkania. Ważne, iż nikt nie zamierza wyrzucać sportu z miasta.
Maciej Zubek














English (US) ·
Polish (PL) ·
Russian (RU) ·