Na konferencji prasowej pod koniec lutego (www.nationalreview.com) podano opinię Białego Domu na temat dyskusyjnych badań nad tzw. „wzmacnianiem funkcji” patogenów. Werdykt? Należy kontynuować takie badania. Jest to “ważne, aby pomóc w zapobieganiu przyszłym pandemiom”, mówi rzecznik prasowy John Kirby.
Ostatniej jesieni naukowcy z Bostonu publicznie opowiedzieli o tworzeniu nowych wariantów COVID-19 (journals.asm.org), a w ostatnim liście ponad 150 wybitnych wirusologów połączyło swoje obawy, iż nowe przepisy mogą “poważnie ograniczyć zdolność naukowców do generowania wiedzy potrzebnej do skutecznej ochrony przed tymi patogenami”. (www.forbes.com)
W tej chwili większość poważnych ludzi jest zgodna co do tego, iż koronawirus pochodzi z laboratorium w Wuhan. choćby agencje federalne, takie jak FBI, stoją na tym stanowisku. Dowody na to jak to wszystko przebiegało są przytłaczające.
Po pierwsze, nietoperze, które są nosicielami najbliższego krewnego SARS-Cov-2, nie żyją w pobliżu samego Wuhan ale 1100 mil dalej, wzdłuż granicy między Chinami a Laosem. Dokładnie w miejscu do którego badacze z Wuhan wielokrotnie się udawali, aby pobierać wirusy dzikich nietoperzy do swoich eksperymentów związanych z wzmacnianiem funkcji. Następnie należy uwzględnić fakt, iż krótko po pierwszej epidemii władze chińskie usunęły swoje archiwa genomów wirusowych. Po co to robić jeżeli nie ma się niczego do ukrycia? Nie powinniśmy też zapominać o fatalnym stanie procedur bezpieczeństwa w chińskich laboratoriach. I tak dalej i tak dalej.
Przez pierwszy rok po pojawieniu się COVID-a, mainstreamowe punkty informacyjne, takie jak CNN i Twitter, cenzurowały pewne informacje z powodów politycznych. Z końcem kadencji Trumpa tabu zostało rozluźnione (tego samego Trumpa, który na samym początku tego bajzlu osobiście twierdził, iż wirus wydostał się z chińskiego labu??? – www.theguardian.com – przyp. MR), a teraz choćby opiniotwórcze media głównego nurtu skupiają się wokół teorii o wycieku z laboratorium.
Chiny oczywiście ponoszą główną odpowiedzialność, ale Stany Zjednoczone też nie są bez winy. To amerykański rząd finansował te badania, a jedynym powodem dla którego chińscy naukowcy w ogóle je prowadzili było to, iż tak wielu amerykańskich naukowców – których Chińczycy uważali za swoich przełożonych – poświęciło swoje kariery, by badania nad „wzmocnieniem funkcji” wyglądały na potrzebne, ważne i bezpieczne.
Jak rozwijają swoje kariery ludzie pracujący w naukach teoretycznych i stosowanych? Po prostu, robią rzeczy które ci wyżsi rangą uważają za konieczne, ważne i bezpieczne.
A kiedy wystarczająco wiele osób o wystarczająco wysokim statusie skupia się wokół zestawu wystarczająco prestiżowych idei, rzadko zdarza się, aby coś tak prozaicznego jak jakieś dowody czy wyniki badań były w stanie obniżyć prestiż tych idei. Stąd też bierze się fakt, iż choćby po trzech latach buszowania koronawirusa po planecie, prawie wszystkie wiodące autorytety w dziedzinie badań nad wzmocnieniem funkcji – przez cały czas popierają badania nad wzmocnieniem funkcji.
W kraju jakim kiedyś była Ameryka, byłoby nie do pomyślenia aby człowiek taki jak Anthony Fauci był w stanie uniknąć poważnych oskarżeń za wielokrotne okłamywanie Kongresu na temat tych badań i własnej roli w ich promowaniu i finansowaniu. Ale obecnie, Fauci nie tylko spędził resztę swojej kariery jako autorytet nr 1 w dziedzinie kryzysu który sam pomógł stworzyć, ale także przeszedł na emeryturę jako prawdopodobnie najbardziej podziwiany pracownik służby zdrowia w kraju.
Bycie ekspertem naukowym to bycie samozachowawczym stróżem. Zbyt wielu ludzi będzie ci ufać bez względu na to, co zdecydujesz się zrobić z tym zaufaniem. Nie ma tutaj odpowiedzialności.
Ponadto, mało kto zdaje sobie sprawę z tego, iż ludzie, którzy robią karierę w danej dziedzinie badań, są często emocjonalnie niezdolni do przetwarzania dowodów na to, iż to co robią nie jest ani konieczne, ani ważne, ani bezpieczne – i iż w rzeczywistości może być nie tyle bezużyteczne, co wręcz szkodliwe.
Oczywiście problem stronniczej ekspertyzy nie jest niczym nowym. Istniał on już w latach pięćdziesiątych XX wieku, kiedy powszechne były lobotomie, w końcówce wieku XVIII, kiedy normą było umieszczanie kobiet w odosobnieniu z powodu “nimfomanii”, a choćby w późnym średniowieczu, kiedy domyślną reakcją na niewyjaśnione choroby (czy to fizyczne, czy psychiczne) było znalezienie jakiejś podejrzanie wyglądającej osoby w wiosce i osądzenie jej o czary.
Ludzie którzy zarabiali na życie wykonując lobotomię, mieli o niej znacznie wyższe mniemanie niż ogół społeczeństwa. Ludzie którzy prowadzili pod koniec XIX wieku specjalne azyle, trzeźwo upierali się, iż wszystkie te kobiety które zamykano za odczuwanie pożądania seksualnego w takim samym stopniu jak mężczyźni, tak naprawdę mają zaburzenia psychiczne i rzeczywiście potrzebują leczenia.
I oczywiście Heinrich Kramer, autor Malleus Maleficarum (zdecydowanie najważniejszego poradnika dla polujących na czarownice w dziejach) mógł podać wszystkie rodzaje dowodów na poparcie swoich twierdzeń, iż czary są największym zagrożeniem dla pokoju i porządku w Europie, a także, iż gdyby sędziowie w procesach o czary starannie stosowali się do napisanego przez niego podręcznika, ryzyko przypadkowej egzekucji niewinnych ludzi byłoby prawie żadne.
W końcu dzieło życia tych wszystkich ludzi trafiło na śmietnik historii, a stało się tak ponieważ nie wszyscy ufali ekspertom.
Dzisiaj wiadomo już, iż nie należy bezkrytycznie słuchać, gdy człowiek który spędził życie na polowaniu na czarownice, mówi jak polować na czarownice, albo gdy lekarz, który zdobył sławę wykonując lobotomię, mówi o tym, iż lobotomia jest zwykle korzystna, a tylko rzadko szkodliwa. I tak dalej i tak dalej.
Można sobie jedynie życzyć tego rodzaju poziomego myślenia we współczesnych dysputach nad medycznymi kontrowersjami.
Rozważmy debatę na temat dziecięcego ADHD i leków (głównie stymulantów, takich jak Ritalin, Adderall, itp.), które są używane do jego leczenia. Przeważająca opinia w branży psychiatrycznej jest taka, iż diagnoza ADHD jest naukowo uzasadniona, a leki (które oczywiście zostały bardzo dobrze przebadane) są skuteczne i bezpieczne.
Poza branżą istnieje jednak dużo więcej podejrzeń. Ludzie o zdrowym rozsądku wiedzą, iż dzieci są z natury bardziej hałaśliwe i roztargnione niż dorośli, a połowa z nich ma te cechy uwydatnione bardziej niż przeciętne dziecko. Wiedzą, iż cechy te (mimo iż są uciążliwe w funkcjonującym w tej chwili systemie edukacyjnym) nie są zaburzeniem psychicznym. I podejrzewają również, iż rozpoczynanie życia dziecka od uzależnienia go od twardych narkotyków w celu poprawienia jego wyników w szkole podstawowej może być złym pomysłem.
Co ciekawe, istnieje wiele badań naukowych które wspierają ten punkt widzenia. Wiemy, na przykład, iż korzyści akademickie z leczenia ADHD zwykle realizowane są tylko rok lub dwa (w przeciwieństwie do złych skutków uzależnienia od narkotyków, które zostają z człowiekiem na całe życie). Wiemy, iż stymulanty tłumią wzrost fizyczny dzieci. I wiemy, iż długotrwałe uzależnienie od leków w dzieciństwie, prowadzi do anomalii w rozwoju mózgu. W tym do trwałych niedoborach neuroprzekaźników, tych samych które są krótkookresowo wzmacniane przez leki.
Wiemy również, iż narkotyki uszkadzają układ dopaminergiczny który reguluje ośrodek nagrody/przyjemności, tak iż odurzane dzieci mogą wyrosnąć na osoby cierpiące na niską motywację, zmienne nastroje i depresję.
Ponadto, wiemy, iż kryteria diagnostyczne dla ADHD są pobieżne (na przykład, jedno z kanadyjskich badań wykazało, iż dzieci urodzone w grudniu, które są stale porównywane do trochę starszych kolegów z klasy, są o 47 procent bardziej narażone na konieczność leczenia na ADHD niż dzieci urodzone w styczniu następnego roku – www.ncbi.nlm.nih.gov).
Czy większość psychiatrów (i pediatrów, itd.) podejmuje jakieś poważne próby zmierzenia się z tymi odkryciami?
Nie. Oni po prostu produkują jeszcze więcej podręczników o tym jak używać leków “prawidłowo” i więcej badań wykazujących, iż leki na ADHD osiągają swój krótkoterminowy cel, produkując spokojne i dobrze wychowane dzieci. Ale oczywiście unikają poważnych przemyśleń natury etycznej, dotyczących tego, czy wszystkie poboczne szkody związane z propagowanymi przez nich procesami medycznymi, są ceną którą warto za to zapłacić.
Nie różni się to wielce od tego, gdy choćby po trzech latach życia w świecie COVID, prawie każdy zaangażowany w badania gain-of-function, niezłomnie odmawia zmiany zdania na temat badań gain-of-function.
A do tego dochodzi jeszcze kłamstwo. Powszechnie wiadomo, iż dr Fauci okłamał Kongres, próbując ukryć amerykańskie finansowanie prowadzonych w Chinach badań nad wzmacnianiem funkcji wirusów. Podobnie, wielu kluczowych badaczy zaangażowanych w promowanie leków na ADHD skłamało, iż nie wzięło od producentów leków kilku milionów dolarów w ramach “zapłaty za konsultacje”.
Do winnych należy dr Joseph Biederman, przewodniczący psychofarmakologii dziecięcej na Harvardzie, którego prestiż prawdopodobnie zdziałał więcej niż cokolwiek innego aby spopularyzować recepty na Ritalin dla małych dzieci. choćby po tym, jak ujawnione zostało przyjęcie przez niego 1,6 miliona dolarów w nieujawnionych wpływach, nic mu się nie stało. Nie został zdyscyplinowany przez swoją instytucję, a jego zawodowe zaszczyty wciąż się piętrzyły.
Jednak przez cały czas wielu zwykłych ludzi, którym przedstawia się te wszystkie informacje – o ADHD czy o COVID – poburka tylko pod nosem, aby na końcu powiedzieć coś w rodzaju “ufam ekspertom.”
W przypadku ADHD, będą oni budować swoją wiarę na tym, iż leczenie które zostało zbadane i jest stosowane przez tak wiele tysięcy wiarygodnych ludzi przez tak długi czas, nie może być w jakikolwiek sposób szkodliwe.
Mój własny punkt widzenia jest nieco inny. Myślę, iż kiedy tak wiele tysięcy wiarygodnych ludzi stawia na szali całą swoją karierę, to staje się bardzo mało prawdopodobne iż jakakolwiek ilość dostarczonych dowodów przekona ich, iż dana rzecz może być szkodliwa.
A kiedy widzę długi ciąg wiadomości o kolejnych wybitnych ludziach mówiących, iż badania nad wzmocnieniem funkcji powinny być kontynuowane, to tylko potwierdza moją hipotezę.
Jest już za późno aby uratować około siedmiu milionów ludzi, którzy zmarli na całym świecie z powodu COVID-19. I jest już za późno aby uratować mniej więcej taką samą liczbę amerykańskich dzieci, które spędzą resztę swojego życia zmagając się z wywołanym przez leki zniekształceniem psychicznym, ponieważ w podstawówce za bardzo się wierciły lub miały brzydkie pismo.
Ale jeżeli Amerykanie nie chcą, aby tego typu rzeczy działy się dalej, to teraz jest czas aby się obudzić i przestać bezkrytycznie “ufać ekspertom”, w ten sam naiwny sposób w jaki robili to do tej pory.
Twilight Patriot (www.americanthinker.com)
tłumaczył MR