Poniżej prezentujemy fragment książki Janusza Palikota „Dziennik z więzienia”
Coś mnie budzi. Jakby walenie w drzwi. W futrynę. Podnoszę głowę, ale jeszcze nie dociera do mnie, co się dzieje, więc znów się kładę. Przysypiam. Śpię w domu na Archidiakońskiej w Lublinie, na trzecim piętrze. Bardziej — na drugim i pół. Piętra są wysokie, mury grube, a ja jestem zmęczony po długiej podróży do Gdańska i Lęborka. Spałem wczoraj nad Motławą, na Wyspie Spichrzów, a w środę wróciłem na noc do Lublina.
Hałas nie ustaje — znów pewnie jakiś pijak chce wódki od „Janusza”, przebiega mi przez myśl, ale zaraz pojawia się druga myśl, aby się nie wywyższać. Nie podnoszę się jednak. Po chwili ktoś jakby coś krzyczy… niewyraźnie… nic nie rozumiem. Wstaję więc. Idę do garderoby, bo to chyba z tamtej strony i widzę, iż jakieś zielone światełka biegają po szybach obok sypialni. Wsłuchuję się głębiej. I dociera do mnie głośne: „Wyjdź, CENTRALNE BIURO ANTYKORUPCYJNE! Wyjdź, CENTRALNE BIURO…” Więc wychodzę, z telefonem, ale na piętrze niżej nikogo nie ma, wciąż ktoś przez megafon powtarza „CENTRALNE BIURO ANTYKORUPCYJNE, wyjdź…”, więc schodzę schody niżej, na parter. Widzę zielone światełka, biegnące z piwnicy, więc wołam: „Schodzę!”
Mam wrażenie, iż oni są w panice. Idę jednak powoli i powtarzam:
— Schodzę, z telefonem!
— Ręce do przodu! — ktoś krzyczy i jest jakby nieprzytomny z emocji, wyciągam ręce.
— Zejdź na dół, na korytarz! Połóż się na ziemi, twarzą do ziemi, ręce do tyłu.
Robię to. Ktoś podbiega, obracają mnie, skuwają w kajdanki. Co za ulga! Czuję, iż oni przestają się bać. Jest bezpiecznie.
Patrzę na lufy skierowane w moja stronę, jacyś żołnierze jakby, część z nich biegnie na górę. To grupa interwencyjna, teraz kojarzę, kilka osób. Biegają nerwowo, jakby w panice, szybkie oddechy, pokrzykiwanie. „Jaki kraj, takie FBI”, myślę, ale wcale nie jest mi do śmiechu. Pomieszczenie, w którym jestem zapełnia się dziesiątkami funkcjonariuszy. Tłum ludzi. Ktoś mnie podnosi i sadza na ławce, przy drewnie do kominka. Dwie osoby podchodzą do mnie i mówią, iż są agentami CBA.
Pokazują odznaki, ale nie widzę bez okularów.
— Gdzie są okulary? — pyta jeden z nich.
— W sypialni — odpowiadam.
Idziemy tam. Wkładam okulary, schodzimy na dół, teraz widzę. Pokazują nakaz zatrzymania. Pismo od prokuratora z Dolnego Śląska, do którego pisałem wiele miesięcy temu z prośbą o przesłuchanie, aby uniknąć tej hecy, ale widocznie o tę hecę mu chodziło. W pomieszczeniu jest około piętnaście osób.
***
Wczoraj udało mi się porozmawiać z Zosią i Frankiem. Złożyliśmy sobie życzenia. Są w Toruniu, mieście Kopernika. Cały dzień też walczyłem jeszcze z przeziębieniem. Infekcja trwa.
Więzienie jest takim odkurzaczem relacji. Wszystkie brudy i paprochy zostają wessane i sprzątnięte. Czyszczenie do podstaw. Zostaje to, co w relacjach najtrwalsze i najcięższe.
Zosia wczoraj jeszcze spała, gdy rozmawiałem z Frankiem. Dziś nowy tydzień i mam dwa połączenia. Zadzwonię do nich jeszcze. Napiszę do dyrektora w sprawie dodatkowego połączenia.
***
Straty w L.A. ocenia się już na ponad 100 mld dolarów, a pożary wciąż trwają. To wycena kosztów odbudowy około 10 tys. domów. Ile będzie kosztowała odbudowa Ukrainy? Jakie byłyby według dzisiejszych cen koszty odbudowy Warszawy?

Dziennik z więzienia. Okładka książkiWydawnictwo Eperons-Ostrogi
***
Ludzie mówią: „Dzienniki to, dzienniki tamto!” A przecież pisze się dziennik, nie dzienniki. Piszę i czytam na taborecie, bez oparć i podłokietników. Przez cały czas boli mnie kręgosłup.
Od stu dni nie jadłem rzodkiewki, ogórka, pomidora, cebuli, sałaty, kalafiora, brokułu, cukinii, bakłażana. Do żadnego dania nie są używane sól ani pieprz. Nie dostaję masła, tylko margarynę, której nie jem. Nie mam oleju ani oliwy w żadnym daniu. Zero pietruszki, szczypiorku, czegokolwiek zielonego. Nie jem ryb, sera, śmietany, majonezu. Jedzenie wygląda jak pomyje. Cela ma 5m2 i opuszczam ją raz dziennie na godzinę. Aby spacerować w klatce o długości 10 metrów i szerokości 3 metry. Przez dach klatki zbudowany z wielu krat widzę niebo w postaci kwadratów o centymetrowej szerokości. W mojej celi jest okienko o rozmiarach 40×30 cm, też zasłonięte zasłoną z pięciu krat.
Jest mi codziennie zimno. W celi są bezustanne przeciągi. Jestem non stop głodny. Opuściła mnie żona, nie mam już domu ani żadnego majątku. Przy życiu trzyma mnie tylko poezja. Tak, poezja właśnie. Czy to nie jest żałosne?