Jaka szkoda, iż Kalibabka nie trafił do Piszczaca

1 rok temu

Ojcem medialnego rozgłosu Tulipana był Leszek Konarski, młody reporter „Przeglądu Tygodniowego”

NARODZINY GWIAZDY

Sukces ma wielu ojców. I chociaż poniekąd można uznać Kalibabkę za self-made mana, niesprawiedliwością byłoby pominięcie faktu, iż ojcem medialnego rozgłosu Tulipana – o ile w tym przypadku wypada używać takich słów – był przede wszystkim dziennikarz Leszek Konarski. Młody reporter „Przeglądu Tygodniowego” na trop PRL-owskiego uwodziciela wpadł przez zupełny przypadek, gdy pewnego wiosennego dnia 1982 r. natknął się na wzmiankę o tym, iż milicji w Nowym Sączu udało się „zatrzymać Jerzego K.”, poszukiwanego w całej Polsce listem gończym. Nikt wtedy nie sądził, iż za tą niepozorną informacją stoi historia, która stanie się medialnym hitem.

LESZEK KONARSKI: Pojechałem do Nowego Sącza i dotarłem do inspektora wydziału dochodzeniowo-śledczego komendy wojewódzkiej Andrzeja Zbróga, świeżo upieczonego absolwenta Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, któremu przydzielono prowadzenie tej sprawy. Dowiedziałem się, iż w restauracji w Szczawnicy zatrzymano przestępcę uwodziciela, który był poszukiwany w całym kraju, już kilka razy go aresztowano, ale skuty kajdankami uciekał z konwojów lub z komend milicji. Podróżując po Polsce, rozkochiwał w sobie bogate kobiety, zdobywał ich zaufanie, a w końcu ograbiał z kosztowności, futer, kożuchów…

Żeby wkupić się w łaski oszusta, Konarski przyniósł na widzenie kilka paczek papierosów. Kalibabka spojrzał tylko na niego z pogardą i wyciągnął z kieszeni paczkę własnych, amerykańskich. Pachniał Old Spice’em. Luksus jak na tamte czasy. Czy Tulipan już wtedy doskonale wiedział, iż jeżeli przedstawi historię swojego życia w odpowiedni sposób, stanie się ucieleśnieniem tego, o czym mężczyźni marzą za dnia, a kobiety śnią nocami?

Pierwszy reportaż o Kalibabce opublikowany w „Przeglądzie Tygodniowym” wywieszono w gablotce na Dworcu Głównym w Krakowie i nie sposób było się dopchać, żeby go przeczytać. Czytelnicy domagali się informacji o dalszych losach mężczyzny, więc redakcja tygodnika ogłosiła, iż co kilka numerów będzie drukować teksty Konarskiego na temat uwodziciela. Kolejne materiały zapowiadała prowokująco: „Uwodziciel, oszust, brutal? A może więcej: męski mit nieujarzmionego zdobywcy? Reakcja Czytelników na głośny i kontrowersyjny reportaż o Jerzym Kalibabce (Leszek Konarski »Kochał, bił i kradł«, nr 21, »P.T.«) jest niesłychanie żywa. W jednym z najbliższych numerów naszego pisma powrócimy do sprawy J. Kalibabki w obszerniejszej publikacji”. Poniżej zamieściła listy od czytelników, które doskonale pokazują cały przekrój reakcji na fenomen Kalibabki:

OSZUST I NAIWNE

Zdumiewa głupota i naiwność naszych dziewcząt i kobiet. Przecież to nie do wiary, aby taki prymityw i brutal jak ów Kalibabka mógł tak grasować i ograbiać płeć piękną. Czyżby nasze kobiety nie miały oczu? Co z ich rozumem? Co z uczuciami? Przecież godziły się na coś płaskiego, niskiego. (…)

Adam Z. Szymczak, Kraków

Obojętnie, jaki wyrok otrzyma Kalibabka, nic nie zmieni faktu, iż to fenomen. Oczywiście fenomen przestępca. Z pewnością nader utalentowany, skoro zdołał uwieść i ograbić aż tyle dziewcząt i kobiet. Uważam, iż to także samorodny talent literacki. Kalibabka powinien pisać, sądząc z próbki zamieszczonej w „Kochał, bił i kradł”

– nie krył ekscytacji inny czytelnik, niejaki Wacław Michleda z Wrocławia, i sugerował przy tym, aby któryś ze współczesnych polskich literatów wziął Tulipana pod swoje skrzydła i zrobił z niego prawdziwego pisarza. Pojawiły się także głosy zaniepokojonych rodziców, iż popularność Kalibabki to wina niedostatecznej edukacji seksualnej młodzieży, i ogólne narzekania na zepsucie młodego pokolenia oraz łatwowierność dziewcząt, które same się proszą o podobne traktowanie. (…)

Z kolei Leopold C. w swoim liście zwierzył się, iż jako mężczyźnie zdarzało mu się trafić na kobiety uwodzicielki, kilka lepsze od słynnego Tulipana:

Idąc do przystanku trolejbusowego, po drodze spotkałem kobietę, która mi się bardzo spodobała i zrobiła wstrząsające wrażenie. Podszedłem do niej i zaproponowałem jej spotkanie przy kinie Przyjaźń o godzinie 18-tej. […] Po kinie odprowadziłem ją do domu. Kiedy stałem, trzymając jej rękę na pożegnanie, ona przewróciła mnie na ziemię i położyła się na mnie, w niedwuznacznych zamiarach. Energicznie zrzuciłem ją z siebie i poszedłem na drugą stronę ulicy. Nie takiej kobiety pragnąłem. A takie są.

Nie zabrakło też głosów niezadowolenia, iż poważny tygodnik zajmuje się tematyką godną brukowca, ale większość czytelników nie kryła fascynacji historią Kalibabki. Do redakcji spływały choćby próby poetyckie kobiet zachwyconych bohaterem reportażu Leszka Konarskiego. (…) Całe to szaleństwo najlepiej jednak wyjaśniał list przesłany do redakcji „Przeglądu Tygodniowego” przez grupę dziewcząt z małej wsi w województwie lubelskim – znudzonych życiem na prowincji i żyjących marzeniami o wielkiej, romantycznej miłości rozpalającej ciało i duszę.

A W PISZCZACU NIC SIĘ NIE DZIEJE…

W naszej mieścinie Piszczacu zionie nudą. Od lat nic tutaj się nie wydarzyło, o czym byłoby głośno. A my po prostu marzymy o czymś takim. Źle czy dobrze, ale niech coś się dzieje, bo najgorsza jest martwota, całkowity letarg. […] Jaka szkoda, iż Kalibabka nie trafił do Piszczaca! Przecież w końcu zaczęłoby się tutaj coś dziać. Ileż byłoby do opowiadania… […]

Numer „PT” z opowiadaniem „Kochał, bił i kradł” krąży potajemnie wśród piszczackich dziewcząt. Czytamy i wciąż dyskutujemy. Lekturze towarzyszy tęsknota za Kalibabką. Niejedna z nas powtarza z zawodem – dlaczego Kalibabka ominął nasz Piszczac. Przykro, iż nie zdawał sobie sprawy, jak wielką rolę mógłby spełnić w naszym miasteczku, gdzie naprawdę nic się nie dzieje. Na pewno wybaczyłybyśmy mu, iż kradł i bił, skoro tak wspaniale kochał. U nas, jeżeli się tylko słyszy, to o tym, iż mąż pobił żonę, a nie o podbojach serc, o zdobywaniu miłosnym dziewcząt i kobiet, w czym niezrównanym mistrzem musiał być opisany przez Was syn rybaka, polski Casanowa [pis. oryg.].

Na koniec mamy propozycję – czy redakcja „PT” nie mogłaby nam przesłać za opłatą fotek Kalibabki? Czy nie mogłaby umożliwić nam kontaktu listownego z aresztowanym? Chcemy nawiązać z Kalibabką korespondencję, gdyż z zamieszczonego opowiadania „Kochał, bił i kradł” możemy się domyślać, jak piękne listy miłosne pisał Jurek. Redakcjo, nam się aż marzy, aby ktoś do nas w Piszczacu takie listy nadsyłał.

Siedem nazwisk i adresów podanych do wiadomości redakcji.

Piszczac, woj. bialskopodlaskie

Redakcja tygodnika zamieściła pod materiałem krótki tekst, w którym sprostowała, iż pierwsza publikacja na temat Tulipana stworzona została zgodnie z faktami: „Tekst Leszka Konarskiego »Kochał, bił i kradł« jest reportażem, a nie opowiadaniem, jak go określają nasze korespondentki w nadesłanym liście. Niebawem w Piszczacu zjawi się ktoś z naszych reporterów i postara się przerwać milczenie wokół miasteczka”. Lawina listów od czytelników z mniejszych i większych ośrodków, napływająca do redakcji po ukazaniu się każdego numeru, w którym pojawiał się artykuł o Tulipanie, pokazała, iż publika spragniona jest romantycznego antybohatera, porywów namiętności i powiewu wielkiego świata. Wszystko to mógł jej zaoferować właśnie on: Jerzy Julian Kalibabka.

Z czasem Konarski stał się jedynym dziennikarzem, którego Kalibabka traktował z szacunkiem. Chętnie z nim rozmawiał, zwierzał mu się, czynił śmiałe wyznania. Między znanym oszustem a reporterem wytworzyła się więź szczególnego rodzaju.

LESZEK KONARSKI: A ja w tym czasie odwiedzałem w areszcie Jerzego Kalibabkę i tak jak przypuszczałem, już podczas pierwszego widzenia wyjaśnił mi, iż nie jest żadnym przestępcą, złodziejem czy gwałcicielem. […] On tylko wstawiał dziewczynom „chmury i bajer”, wychodził naprzeciw ich marzeniom, opowiadał o tym, co chciały usłyszeć, same za nim szły. „Pukanie”, bo tak to nazywał, szło mu dobrze, bo bardzo dbał o własny wygląd, zawsze był wykąpany, wyperfumowany, w czystej koszuli. Wszystko kupował w pewexach, białe buty zamawiał u szewca w Warszawie. Mnie pouczał: „Pamiętaj, 60% twojego powodzenia to ubranie”. Długo opowiadał, jak na dyskotekach i na ulicach bezbłędnie selekcjonował dziewczyny, biednej nigdy nie „puknął”. Musiała mieć złoty łańcuszek i co najmniej trzy pierścionki. Z daleka potrafił odróżnić prawdziwe złoto od imitacji, nie mylił się. Jego peweksowska garderoba wzbudzała zainteresowanie, szczególnie w małych miasteczkach, przedstawiał się jako osoba na stanowisku, dobrze zarabiająca.

Konarski zdawał sobie jednak sprawę, iż Kalibabka bardzo zręcznie tworzył własną legendę, żeby podtrzymać zainteresowanie swoimi podbojami. Często z premedytacją mijał się z prawdą i większość jego historii przytaczanych przez prasę stanowiła wyłącznie dowód na bujną wyobraźnię oszusta. A mimo to wydawało się, iż cokolwiek powie, czytelnicy będą piali z zachwytu.

LESZEK KONARSKI: Pamiętam te wielogodzinne odwiedziny w więzieniu w Nowym Sączu, kiedy opowiadał mi o podbojach miłosnych. Tylko czasem, gdy np. twierdził, iż w miesiącu miał 1000 kobiet, hamowałem go: „Jurek, czy ty nie przesadzasz? Więcej niż trzy dziewczyny dziennie?”. Chwilę pomyślał: „Dobrze, napisz 500”.

Początkowo Konarski płynął na fali reporterskiego uniesienia, poświęcał podrywaczowi i jego ofiarom wiele publikacji. Ale z czasem w dziennikarzu zrodziły się wątpliwości, czy na pewno dobrze zrobił, iż oddał głos Kalibabce i uczynił go bohaterem zbiorowej wyobraźni. Czytelnicy zbyt chętnie chłonęli każde słowo człowieka, który w kryzysie i beznadziei szaroburej rzeczywistości lat 80. był kimś wyjątkowym. Kolorowym rajskim ptakiem. Kimś, kto tę rzeczywistość przekształcał według własnych zachcianek i fantazji.

LESZEK KONARSKI: Po kilku latach doszedłem do wniosku, iż muszę przestać pisać o „Tulipanie” lub „Delonie” (tak go nazywano w więzieniu), bo zupełnie straciłem nad nim panowanie. A on zaczął wierzyć we wszystko, co mi opowiadał. Nie było żadnych kradzieży, gwałtów, oszustw, tylko jedna wielka miłość.

JERZY KALIBABKA: Urodziłem się, by kochać. Jak chyba nikt inny poznałem psychikę kobiet. Wystarczy, iż przez okno popatrzę na przechodzącą kobietę, i zaraz wiem, czego potrzebuje. Po ubiorze, po chodzie wyczuwam jej charakter, temperament. Żeby dojść do tych umiejętności, trzeba najpierw samemu kochać, i to nie tylko w słowach, ale tak naprawdę głęboko.

Historia Jerzego Kalibabki jest złożona i wielowątkowa, a jego skłonność do konfabulacji i megalomania znacznie zaciemniają obraz tego, co naprawdę się zdarzyło. Gdy jednak z ubarwionych historii wyłuska się to, co z dużym prawdopodobieństwem można by uznać za fakt, łatwo dostrzec pewne schematy zachowań i kobiece archetypy, które regularnie powracają w wyznaniach najpopularniejszego uwodziciela i oszusta matrymonialnego w Polsce. W jednym z artykułów w „Przeglądzie Tygodniowym” Konarski nakreślił szczegółowy profil dziewcząt, które najczęściej padały ofiarą Jerzego.

LESZEK KONARSKI: 90% dziewcząt, które stały się ofiarami Kalibabki, było w wieku 16-17 lat. A więc uczennice szkół średnich, przeważnie z dobrze sytuowanych rodzin oraz te po zasadniczych szkołach, dopiero zaczynające pracę ekspedientki, kelnerki. Wiele z nich to jedynaczki. Dużo dziewcząt pochodziło z rodzin rozbitych. Wychowywały je wyłącznie matki. […] Złoto, które Jerzy Kalibabka zakopał w różnych częściach Polski – to biżuteria zakupiona córeczkom przez kochających je rodziców. Z tych 16-letnich uczennic „ściągnął” też sporo kożuchów, płaszczy skórzanych, kurtek. […] Te pozostałe 10% dziewczyn niemieszczących się w granicach „głupiego wieku” to takie po 14 i 15 lat oraz od 20 do 23 lat. O tych, które ukończyły 20 lat, Kalibabka mówi, iż jest to „szaber”. Takie „stare” go nie interesowały, chyba iż zauważył trzy pierścionki na palcach…

Kalibabka nie ukrywał, iż często wcale nie kupował dziewczynom podarunków, a rzeczy, które dawał swoim wybrankom, pochodziły z kradzieży i nierzadko poprzednimi właścicielkami tych przedmiotów były kobiety oszukane wcześniej. Kierował się dość pokrętną logiką, gdy tłumaczył, iż – niczym Robin Hood – „żeby jednym dać, musiał zabrać innym”. I do końca swoich dni był święcie przekonany, iż w jego zachowaniu nie ma nic złego, iż społeczny ostracyzm, który go spotyka, jest wysoce niesprawiedliwy. W rozmowach z dziennikarzami otwarcie zarzucał im, iż wyolbrzymiają liczbę uwiedzionych kobiet i skradzionych rzeczy. Uważał także, iż tak poważny temat, jakim są uczucia, nie powinien być traktowany jak materiał na tanią sensację, ponieważ w ten sposób obniżana jest powaga dramatu, który rozgrywa się w jego życiu i sercu. Raz choćby zapytał Konarskiego wprost: „Dlaczego pan nie napisze, jakim jestem człowiekiem?”. Gdy redaktor poprosił, żeby Kalibabka powiedział otwarcie, co kłębi się w jego umyśle i jaki sekret skrywa, ten z pogardą odburknął: „I tak pan nie zrozumie”.

Ja nie jestem przestępcą.

Chciałem tylko mieć

wszystkie kobiety świata.

Wszystkie naraz.

JERZY KALIBABKA: Mam pretensje, iż z mojej miłosnej tragedii zrobiliście sprawę kryminalną. Ja nie jestem przestępcą. Chciałem tylko mieć wszystkie kobiety świata. Wszystkie naraz. Każde następne przeżycie, każda nowa miłostka była smaczniejsza. Dlatego musiałem uwalniać się od poprzedniczki. Musicie więc jako dziennikarz wniknąć w moją psychikę i wtedy zrozumiecie, iż nie powinienem być ukarany. Potrafiłem pójść na Bazar Różyckiego w Warszawie i kupić dziewczynie prezenty za 130 tys. zł. Mogę powiedzieć, która z nich nosi dzisiaj moją kurtkę z lisów, która otrzymała w prezencie futro z norek. Nie mówię już o pierścionkach, które rozdawałem. Dlaczego dzisiaj żadna z nich nie przyjdzie do prokuratury i nie powie, iż ma futro od Kalibabki? A ile razy wprowadzałem je do pewexu i pozwalałem wybierać, co tylko chciały. Teraz żadna się do tego nie przyzna. Zgłaszają się tylko te, którym coś wziąłem.

Nie zgłaszają się te, które się wstydzą. Ofiar jest ponad 2 tys., ale na rozprawie zeznaje tylko 200 dziewcząt. Wszystkie za zamkniętymi drzwiami. Sąd rozpoznaje sprawę na posiedzeniu niejawnym, a jedna z gazet nazywa ją dość kpiąco „ogólnopolskim zjazdem łatwych i naiwnych dziewcząt”. Żaden z dziennikarzy nie może wejść na salę rozpraw. Wiadomo jednak, iż Kalibabka, usłyszawszy o 15 latach odsiadki, płacze. Po raz pierwszy widać jego emocje. Do końca był pewien, iż uda mu się uniknąć kary.

MIŁOŚĆ MI WSZYSTKO WYBACZY

Milicja podczas aresztowania zabezpiecza rzeczy, które Jurek i Niusia zostawili w szatni restauracji Halka. Nie ma tego za wiele. Uwagę funkcjonariuszy przykuwają: zeszyt z tekstem opowiadania i notes, samochodowy atlas Polski oraz aparat fotograficzny. Wszystkie przedmioty posłużą w śledztwie jako dowody przestępstw, których dopuścił się Kalibabka. O zeszycie i notesie (oraz ich zawartości) opowiem nieco później, teraz skupmy się na dwóch pozostałych przedmiotach. Atlas samochodowy okazał się skarbnicą wiedzy na temat wojaży Kalibabki i miejsc, w które udawał się na łowy.

LESZEK KONARSKI: Kółko zamalowane oznaczało miejsce, gdzie już był, puste, gdzie można jechać, krzyżyki to miejsca ucieczek. Stawiał też trójkąty i to znaczyło, iż tam są domy wczasowe, a więc łatwo można wynająć kwaterę, no i jest tam dużo nudzących się młodych dziewcząt obwieszonych złotem.

Małgorzata Zawadzka – w zamian za wcześniejsze wyjście z aresztu i złagodzenie kary – bierze czynny udział w kompletowaniu poszlak. Wraz z Andrzejem Zbrógiem, milicjantem prowadzącym sprawę Kalibabki, wsiadają do czarnej wołgi i ruszają w Polskę. Jeżdżą od miasteczka do miasteczka w poszukiwaniu dziewczyn, które padły ofiarą Jurka.

Nie jest to wcale łatwe zadanie. Tulipan spędził w areszcie śledczym w Nowym Sączu prawie dwa lata – najpierw przez niemal rok czekał tam na rozprawę, a potem na wyrok. Tyle czasu zajęło dotarcie do ofiar. Dziewczyny i kobiety, rozsiane po całej Polsce, nie chcą opowiadać o swoich upokorzeniach. Nic dziwnego, zwłaszcza gdy przypomnimy sobie treść listów, które spłynęły do redakcji „Przeglądu Tygodniowego” po publikacji pierwszego artykułu o Kalibabce. To one – głupie i naiwne – zasługiwały przecież na społeczne napiętnowanie.

Ale w końcu ofiary zaczynają mówić. Śledczy gromadzą wystarczająco dużo dowodów i zeznań świadków, by 31 marca 1983 r. do Sądu Rejonowego w Nowym Targu złożyć akt oskarżenia, w którym wyliczyli aż 160 przestępstw.

Jednymi z najważniejszych dowodów w sprawie są sprzęt fotograficzny zabezpieczony na miejscu zatrzymania Kalibabki i Zawadzkiej oraz zdjęcia, które uwodziciel robił ofiarom w ostatnich miesiącach swojej działalności.

LESZEK KONARSKI: Fotografowanie zaczął w Chełmży. Pierwsza dziewczyna, której wykonał serię zdjęć, miała na imię Zuza. Po krótkich – jak zawsze – zalotach Kalibabka pojechał z Zuzą oraz Niusią i „Grzałką” do pobliskiego lasu. Kiedy weszli między drzewa, poprosił Zuzę, aby usiadła na pniu i uśmiechnęła się do aparatu, bo chce jej zrobić pamiątkowe zdjęcie. Gdy dziewczyna myślała, iż to już koniec fotografowania, Tulipan kazał jej się rozebrać i zagroził, iż o ile go nie posłucha, to zrobią jej zastrzyk i zostawią nieprzytomną w lesie. Po skończonej „sesji” pozostawili rozebraną dziewczynę tam, gdzie stała, i zagrozili, iż gdyby komuś o tym powiedziała, to jej zdjęcia porno zawisną na każdym słupie w Chełmży.

Kolejną ofiarą, której Kalibabka robi kompromitujące zdjęcia, jest Barbara. Tulipan razem z Niusią również tę dziewczynę wywożą do lasu. Gdy Basia słyszy, iż ma się rozebrać, stawia opór. Kalibabka grozi jej, iż jeżeli nie pozbędzie się ubrań, on pojedzie do jej ojca i poważnie sobie z nim „porozmawia”. Dopiero wtedy przestraszona dziewczyna ze łzami w oczach zdejmuje z siebie bluzkę, spodnie i bieliznę. Stoi przed nimi zupełnie naga. Niusia podaje Kalibabce sprzęt. Dźwięk migawki aż świdruje w uszach Basi. W przerwach między odgłosami dziewczyna odlicza sekundy upokorzeń. Gubi się po trzecim strzale. (…)

Jola, którą Kalibabka i Niusia poznają w Giżycku, też nie ma dużo szczęścia. adekwatnie jej los zostaje przesądzony w momencie, gdy dziewczyna przyznaje, czym zajmują się jej rodzice. Ojciec piastuje wysokie stanowisko w miejscowym urzędzie, więc od razu wiadomo, iż nowo poznana dziewczyna jest z dobrze sytuowanej rodziny. Kalibabka bez wahania zaciąga Jolę do łóżka.

LESZEK KONARSKI: Nazajutrz poszedł z nią do lasu już z aparatem fotograficznym oraz Niusią. Gdy Jola nie chciała się rozebrać, powiedział, iż tam dalej stoją chłopcy, których on w każdej chwili może zawołać. Niusia była tu fotografką dokumentalistką. (…)

W Komendzie Wojewódzkiej MO w Nowym Sączu oglądałem kilka takich serii fotograficznych wykonanych przez Kalibabkę i Niusię. Na pierwszym zdjęciu dziewczyna zawsze uśmiecha się do obiektywu, potem ten uśmiech graniczy z płaczem przy zdejmowaniu kolejnych części garderoby. Wreszcie całkiem naga znowu musi robić do obiektywu przyjemną minę (…). Ten uśmiech miał być dowodem, iż dziewczyna rozebrała się z własnej, nieprzymuszonej woli.

Fragmenty książki Wiktora Krajewskiego Kalibabka. Historia największego uwodziciela PRL, Znak Literanova, Kraków 2023

Fot. PAP

Idź do oryginalnego materiału