
Poniżej prezentujemy fragment książki za zgodą wydawnictwa:
Źródłem potęgi finansowej czarnych mafii, wbrew popularnym mitom, nie są narkotyki, ale prostytucja. Kobiety bywają porywane, przemycane do Europy, ale coraz częściej padają ofiarami oszustwa. Płacą kilkanaście, często kilkadziesiąt tysięcy euro za obietnicę przerzutu przez Morze Śródziemne i załatwienia im tam legalnej pracy. Kończy się na przemocy seksualnej, niewolnictwie i latach spędzonych jako własność grup kryminalnych, dopóki kobieta nie odpracuje długu – często arbitralnie ustalanej kwoty, którą musi zarobić, prostytuując się.
Wśród badaczy nie ma zgodności, czy nigeryjskie mafie przyjmują w swoje szeregi tylko mężczyzn. Wiadomo, iż nie ograniczają się do narodowości, bo włoskie organy ścigania zidentyfikowały należących do Czarnego Topora i Vikings obywateli Sierra Leone, Sudanu, Ghany i Liberii. Lojalność jest ważniejsza niż pochodzenie. Istnieje wiedza o pojedynczych przypadkach kobiet, które doszły choćby do średniego szczebla w strukturach mafii, ale trudno na tej podstawie generalizować.
Ponad wszelką wątpliwość pewne jest, iż niejako w równoległym do mafijnego silosie odbywa się administracja prostytucją – i to robią już wyłącznie kobiety. Tak zwane maman, stręczycielki, identyfikują młode dziewczyny, prowadzą burdele, rozliczają się z zapewniającą im ochronę mafią. Same przy tym czerpią z tego spore korzyści finansowe i potrafią być wobec własnych niewolnic – bo trudno tu użyć innego słowa – niewyobrażalnie brutalne.
Zabierane do Europy młode dziewczyny też poddaje się rytuałom przejścia, ale nie można ich mylić z tym, przez co przechodzą mężczyźni. U chłopców to moment zmiany, porzucenie starego życia, wejście w nowe. W pewnym sensie rodzi się wtedy inny człowiek, choćby całkiem literalnie, bo w niektórych z tych grup nowy członek dostaje na wejściu zmienioną tożsamość – nie przydomek, ale nowe imię, nazwisko, lewe dokumenty, zwłaszcza paszport.
U kobiet chodzi o złamanie ich, całkowite poddanie działaniom maman. Stręczycielki znajdują wtedy gangsterów, których proszą o dokonanie zbiorowych gwałtów na nowych dziewczynach, poddawanie ich seksualnym torturom, czasem choćby przez kilka dni. Z psychologicznego punktu widzenia to po prostu wywoływanie traumy, niszczenie człowieka od środka, tak żeby nie był w stanie wrócić do normalnego życia, choćby gdyby chciał.
– Tak naprawdę większość z tego, co wiemy o Nigeryjczykach, wywodzi się z operacji Restore Freedom z 2000 roku – tłumaczy Sergio (Nazzaro — jeden z najbardziej utytułowanych włoskich reporterów śledczych zajmujących się przestępczością zorganizowaną), odpalając, nie wiem już którego, skręconego manualnie papierosa. – Nikt wtedy nie wiedział, z czym mamy do czynienia, ale z Castel Volturno zaczęły płynąć alarmujące sygnały, iż dochodzi tam do aktów przemocy i iż na głównych ulicach jest cała masa afrykańskich prostytutek. Zaczęto więc patrzeć na to jak na problem socjalny, a odkryto kryminalną czarną dziurę – kończy, wydychając dym.
– Ale skąd Nigeryjczycy we Włoszech? Przecież to nie jest oczywiste. Anglojęzyczny kraj, bez związków kolonialnych, poza tym jak już przemycasz dragi i kobiety, to masz większe rynki zbytu w Europie – dopytuję, bo Sergio skacze po wnioskach, a mnie ta opowieść jeszcze się nie skleja w całość.
– To nie jest tak, iż oni się wzięli znikąd, nagle. W latach osiemdziesiątych było mnóstwo programów i wymian studenckich między Włochami a Nigerią, sporo ludzi mieszkało tu w młodości, potem wracało na swoje uniwersytety, wchodziło w te bractwa, a iż znali świat mafijny tutaj, to szli w tym kierunku. Poza tym ja pochodzę z Kampanii, pamiętam te czasy. Dzisiaj się mówi, iż kryzys migracyjny się zaczął w 2015 roku, może parę lat wcześniej, jak pierwsze łódki wylądowały na Lampedusie. Ale migranci tu byli zawsze. Libijczycy, Tunezyjczycy, Marokańczycy. I wiesz co, cholera? Kiedyś nam w ogóle nie przeszkadzali. W czasach mojego dzieciństwa, a to jest może trzydzieści, czterdzieści lat temu, lato zaczynało się, kiedy szedłeś na plażę i widziałeś Tunezyjczyka, który sprzedawał lody i oferował masaż. To był pierwszy sygnał, iż nadchodzą wakacje, można olać szkołę. I myśmy wszyscy jak jeden mąż do tego Tunezyjczyka po te lody biegali, bo się nam dobrze kojarzył. Rasizm? Jaki rasizm, człowieku. Nas interesowało, iż miał niższe ceny, a rodziców nie obchodziło w ogóle, iż to jest migrant z Afryki.
– To co się zmieniło?
– Wiele rzeczy, ale pamiętaj, żeby na to patrzeć globalnie. Najpierw masz lata dziewięćdziesiąte, otwarcie się wszystkich na wszystko, przekonanie, iż już będzie tylko lepiej. Ale w Afryce to jest czas głodu, konfliktów zbrojnych, terroryzmu. Ludzie zaczynają migrować. Dodatkowo nigeryjskie mafie się uczą, zbierają doświadczenie, pośredniczą też w handlu latynoamerykańskim koksem. Zarabiają pieniądze, po czym wchodzą z nimi do Europy. Lepsza pozycja negocjacyjna.
Zdaniem Nazzara trzeba rozgraniczać to, co Nigeryjczycy robią u siebie, od tego, czym zajmują się we Włoszech. W ojczyźnie są bossami, choćby stręczycielki mają często ogromne fortuny, cieszą się jakąś skrzywioną formą szacunku społecznego. Najłatwiej, sugeruje Sergio i inni badacze, zobaczyć to w kościołach, co jest jednak dość paradoksalne w obliczu całej tej ezoteryki, okultyzmu i prewspółczesnych wierzeń. Otóż żadna to sprzeczność, po prostu synkretyzm i zwyczajna polityka.
Na nabożeństwach u zielonoświątkowców, których obecność w Nigerii dynamicznie się rozwinęła w tych samych latach, w których nastąpiła ekspansja mafii, kobiety zajmujące się handlem ludźmi bardzo często siedzą w pierwszych rzędach, również dlatego, iż wspierają te kościoły hojnymi datkami finansowymi. Znane są przypadki stręczycielek zaangażowanych w życie swoich chrześcijańskich wspólnot, blisko współpracujących z pastorami, które później identyfikowane są przez Interpol czy Europol jako najważniejsze postaci siatki przemytniczej. Brzmi to na pierwszy rzut oka kuriozalnie, ale nie byłby to pierwszy proceder, który łączy finansowo ołtarz i łóżko.
– My się zaczynamy nimi interesować tak na poważnie po 11 września – kontynuuje Sergio – bo wtedy zmienia się sposób działania służb, także wywiadu. Wchodzimy we współpracę z Interpolem, widzimy, iż te same nazwiska pojawiają się w Niemczech, w Rumunii, w Holandii. Spoko, pisz o nich jako o mafiach czarnych czy afrykańskich, ale to nie ma większego znaczenia. Oni są elementem globalnego łańcucha dostaw, w którym uczestniczą adekwatnie wszystkie państwa. Polska też.
– Polska?
– Jasne, Polska też. Przecież pieniądze z handlu narkotykami przechodzą przez tyle rąk, iż na pewnym poziomie nie jesteś w stanie dotrzeć do ich źródła.
Sergio powtarza manewr ze skręcaniem papierosa, poprawianiem oprawek i kręceniem się na krześle jak zwierzę w klatce. Po czym proponuje mi proste ćwiczenie intelektualne.
– Jesteś pół-Włochem, dziennikarzem. Łatwo do ciebie dotrzeć, domyślić się, iż znasz język. Wyobraź sobie, iż któregoś dnia dzwoni do ciebie jakiś mężczyzna, Włoch. Podaje choćby imię i nazwisko, przecież nie ma nic do ukrycia. Odbierasz?
– Odbieram. Dziennikarz zawsze odbiera.
– No właśnie. Więc on dzwoni z propozycją. Coś w stylu: „Nie znam tu nikogo, ale Warszawa wydaje się fajnym miejscem, gospodarka wam rośnie, a ja mam trochę kasy na boku, chciałbym otworzyć restaurację”. Włoch z restauracją w Warszawie to nie brzmi aż tak dziwnie, prawda?
– Sam znam kilkunastu, sami fajni ludzie.
– Ten też zabrzmi fajnie. Opowie ci o wizji interesu, iż taka fajna knajpa, ale będzie aż nadto przejrzysty.
– Tylko co ja mam z tym wspólnego?
– Na początku nic. On cię poprosi o pomoc. Nie o kasę, ale żebyś może go z kimś umówił, poznał, powiedział, kto o czym decyduje. W końcu jesteś dziennikarzem, wiesz takie rzeczy. To co, spotykasz się?
– Spotykam, ciekawość wygra.
– To już jesteś ugotowany. Idziesz na kawę, powiedzmy, iż zgadzasz się mu pomóc. Ktoś wam robi zdjęcia, stary sposób. Możesz się o tym nigdy nie dowiedzieć, ale gdybyś zaczął fikać albo odkrył, iż to hajs mafii, to mogą cię zacząć szantażować. Ale na razie do tego jeszcze nie doszliśmy. Na razie jest bajera.
– Dobra, a poza bajerą?
– Nic. On może od ciebie nic nie chcieć na pierwszym etapie. Coś ci opowie, po czym rzeczywiście otworzy knajpę. Zwykła restauracja, będzie się kręcić. Pół roku później zadzwoni znowu. I powie, iż otwiera hotel. Ty się rozejrzysz, zobaczysz, iż za pierwszym razem nie blefował, zaczniesz mu wierzyć. On z każdą kolejną prośbą będzie sugerował, żebyś się do niego zbliżył. Coś załatwił, pomógł, w zamian będzie kasa. Zaczniecie rozmawiać o pieniądzach. On wzbudzi zaufanie. Za którymś razem wejdziesz w relację finansową. I w ten sposób staniesz się współudziałowcem w mafijnym biznesie.
Ta prowadzona trochę chaotycznie opowieść jest mimo wszystko bardzo dobrą ilustracją problemów, które z włoską mafią – kontrolującą przecież także działalność nigeryjskich organizacji na Półwyspie Apenińskim – mają inne kraje, a przez to cała Unia Europejska. Przewaga Włochów nie polega tylko na wspomnianej już, unikatowej definicji słowa „mafia” w kodeksie karnym, ale też na latach doświadczeń w śledzeniu operacji finansowych mafiosów.
Tu znów należy dokonać symbolicznego ukłonu w stronę sędziów Falconego i Borsellina, którzy dzięki swoim reformom instytucjonalnym i włączeniu do procesów śledczych także Guardia di Finanza pokazali światu, iż w gruncie rzeczy w całej tej mafijnej zawierusze chodzi po prostu o kasę.
Niemcy, Holendrzy, Belgowie, ale też Polacy nie mają odpowiednich komórek śledczych w strukturach policji ani adekwatnej legislacji pozwalającej choćby na sprawdzenie, skąd pochodzą inwestowane w tych krajach pieniądze, zwłaszcza jeżeli są chowane za dziesiątkami firm słupów i ostatecznie nie przynoszą żadnej szkody, a wręcz przeciwnie: dają zatrudnienie, generują przychody z podatków i można się nimi chwalić w mediach.
Analizowanie międzynarodowej przestępczości zorganizowanej przypomina jednak rzucanie kamieniami w taflę jeziora – im więcej czasu upływa od rzutu, tym więcej powstaje kół na wodzie i sięgają one coraz dalej. Tak samo jest z dragami czy przemytem ludzi. Na poziomie pojedynczych historii to zwykli ludzie, którzy cierpią tak jak młode dziewczyny z Nigerii zmuszane do prostytuowania się na ulicach Neapolu, Katanii czy Palermo.
Potem są ich stręczycielki, bogate kobiety żyjące w Lagos czy Abudży. Najwięcej pieniędzy z ich działalności trafia jednak do rezydujących we Włoszech szefów nigeryjskich mafii, ci z kolei płacą haracz bossom camorry czy cosa nostry. Żeby zlokalizować tych ostatnich, trzeba przeskoczyć do Hamburga czy Monachium, bo stamtąd prowadzą teraz swoje operacje największe włoskie klany. Na tym jednak nie koniec, bo skądś przecież mafie biorą towar, dlatego mapę trzeba poszerzyć o połowę Ameryki Łacińskiej, a specjalną, wielką i podświetloną kropkę spuścić na Kolumbię, największego zaopatrzeniowca Europy. Kolumbia stała się perłą w koronie włoskich grup, jest dla nich tym, czym Indie dla królowej Wiktorii.
Fragmenty pochodzą z książki „Włochy prawdziwe. Podróż śladami mafii, migracji i kryzysów”, która została wydana przez Wydawnictwo Szczeliny. Autorem jest Mateusz Mazzini.
