Gangsterskie pościgi na ulicach Krakowa. Jak w Chicago

2 lat temu

W międzywojniu w krakowskich kinach królowały filmy kryminalne, w których odwoływano się do autentycznych postaci słynnych amerykańskich gangsterów szerzących przemoc i strach na ulicach Chicago – Johna Dillingera czy Ala Capone. I choć podwawelski gród nie był wtedy miastem wolnym od przemocy, to wydarzenia z 31 sierpnia i 18 września 1937 roku wyjątkowo zbulwersowały media i zszokowały opinię społeczną. Ich świadkami były kolejno: Śródmieście, Krowodrza i Zwierzyniec…

Pierwszy akt iście filmowej opowieści rozegrał się w rejonie ulic Lubicz, Radziwiłłowskiej i Potockiego (obecnie ul. Westerplatte). W warsztacie parasolnika, 87-letniego Jana Kozierowskiego, tuż po godz. 19.00 zjawili się dwaj mężczyźni. Twierdzili, iż pragną jedynie naprawić parasol. Właściciel warsztatu spojrzał na nich i przypomniał sobie, iż ci sami panowie byli u niego również dzień wcześniej i prosili o podobną usługę. Jeden z mężczyzn poczęstował Kozierowskiego papierosem, a zaraz po tym drugi z nich zaczął dusić parasolnika paskiem od płaszcza.

Starszy pan wykazał się nie lada odwagą. Wyrywając się i wzywając pomocy, wystraszył bandytów, a oni rzucili się do ucieczki. Parasolnik wraz ze swym psem wybiegli za nimi na ulicę i wszczęli alarm. Za uciekinierami biegnącymi przez Planty w stronę dworca kolejowego rzucili się w pościg dwaj policjanci i kilku przechodniów. Bliski zatrzymania jednego ze sprawców był posterunkowy Karol Zakrzewski, ale kiedy złapał on rzezimieszka za rękę, ten wypalił doń dwa razy z pistoletu. Strzały okazały się śmiertelne.

Kule świstały w powietrzu, bo i drugi policjant zaczął strzelać, a do pościgu przyłączył się młody urzędnik Tadeusz Jaworski, którego dzielnej postawie policja może zawdzięczać zatrzymanie postrzelonego w stopę bandyty. Jaworski uderzył zbiega w głowę laską (przejętą uprzednio od innego przechodnia), powalił na ziemię, a następnie oddał w ręce stróżów prawa.

Komenda policji przy Siemiradzkiego.

Szybko okazało się, iż zatrzymanym jest 32-letni Stanisław Żelazny, pochodzący z Prądnika Czerwonego przestępca ścigany listem gończym za ucieczkę z więzienia w Rzeszowie 10 lipca 1937 roku. Oprócz niego poszukiwano czternastu innych osadzonych.

Policzono, iż tego wieczoru oddano razem aż 18 strzałów. Poza wspomnianym policjantem Zakrzewskim, śmiertelną ofiarą strzelaniny – do tego przypadkową – stał się Marcin Gądek, kelner z restauracji „Dworek”. Ponadto ranę w podudzie – na szczęście niegroźną – otrzymał drugi z mundurowych, Stefan Szczucki. Upadając, zdążył przekazać służbową broń Jaworskiemu, który kontynuował pościg.

Drugi z bandytów „rozpłynął się w powietrzu” i dopiero intensywne działania śledcze wykazały, iż w zamieszaniu wskoczył on na wóz jednej z hurtowni towarów kolonialnych, sterroryzował woźnicę rewolwerem i w ten sposób zbiegł w kierunku ulicy Kopernika. Poszukiwania kompana Żelaznego trwały ponad dwa tygodnie. Śledczym pomógł przypadek, a dalsza część mrożącej w żyłach krew historii rozegrała się na Krowodrzy.

W sobotę 18 września 1937 ro ku, o godz. 7.00 rano posterunkowi Stanisław Kopaczyński i Ludwik Hołda udali się do kamienicy przy ulicy Czarnowiejskiej 5 w celu zatrzymania pewnego oszusta. Poszukiwanego nie zastali, ale w mieszkaniu poza właścicielką i dwoma prostytutkami był jeszcze młody mężczyzna. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów i twierdził, iż nazywa się Ryszard Brenner, mieszka przy ulicy Wielickiej, trudni się handlem bydłem i przyszedł tu w odwiedziny. Policjantom wydało się to podejrzane, więc – aby potwierdzić tożsamość mężczyzny – postanowili zabrać rzekomego Brennera do gmachu Komendy Głównej przy ulicy Siemiradzkiego. Podejrzany osobnik dał się zrewidować i spokojnie wyszedł w asyście mundurowych na ulicę. Towarzyszył im tłum gapiów, który policjanci nieskutecznie próbowali rozgonić.

Kiedy byli już pod budynkiem komendy, mężczyzna gwałtownie odwrócił się i oddał kilka strzałów w kierunku eskortujących go mundurowych. Kopaczyński trafiony został w serce i zginął na miejscu. W przypadku Hołdy ucierpiały udo i podbrzusze. Na odgłos strzałów z dyżurki wypadli kolejni policjanci i ruszyli w pościg za uciekającym bandytą, który kierował się przez ulicę Lenartowicza w stronę alei Słowackiego. Na rogu wskoczył on na przejeżdżającą akurat konną platformę, zrzucił z kozła przerażonego woźnicę i pognał w ulicę Mazowiecką. Policjanci zatrzymali wtedy na skrzyżowaniu alei Słowackiego z ulicą Łobzowską osobową tatrę, wsiedli do niej i rozkazali kierowcy ścigać bandytę. Wspomagał ich Bronisław Demkowski z motocyklowej brygady policyjnej oraz dwa policyjne samochody.

Trasa pościgu przebiegała przez całą niemal Krowodrzę. Bandytę goniono ulicami: Mazowiecką, Racławicką, Kazimierza Wielkiego, Popiela (obecnie ul. Kronikarza Galla), Lea, Czarnowiejską, Miechowską i wzdłuż Błoń do Piastowskiej. Zaskoczeni mieszkańcy obserwowali niecodzienne wydarzenie: uciekający strzelał z dwóch pistoletów, a policjanci nie pozostawali dłużni.

Pierwszy dopadł zbiega motocyklista, ale został przezeń niegroźnie zraniony w rękę, co znacząco opóźniło ujęcie zbrodniarza. Finał miał miejsce w jednym z wąwozów w okolicach wzgórza Świętej Bronisławy. Otoczony ze wszystkich stron uciekinier (do obławy włączyli się bowiem żołnierze z koszar przy kopcu Kościuszki) nie poddał się. Dosięgły go dwa strzały: w plecy oraz w głowę (śmiertelny). Leżąc na dnie wąwozu, mężczyzna dzierżył jeszcze w dłoni pistolet marki Browning. Drugi – identyczny, z zapasem amunicji – miał w kieszeni.

Zabitym bandytą okazał się pochodzący z Tarnowa 28-latek żydowskiego pochodzenia Aron Schwarz. To on wraz z Żelaznym zorganizował ucieczkę z więzienia w Rzeszowie. Rozpoznał go również parasolnik Kozierowski. Nie ustalono jedynie, kto i jak podrzucił Schwarzowi broń. Przyjęto, iż musiało się to stać na ulicy, podczas eskortowania go do gmachu komendy. Gdyby miał przy sobie pistolety już w mieszkaniu przy Czarnowiejskiej, prawdopodobnie już tam zrobiłby z nich użytek…

19 listopada 1937 ro ku przed Trybunałem Przysięgłych przy Sądzie Okręgowym w Krakowie na ławie oskarżonych zasiadł samotnie Stanisław Żelazny. Składowi sędziowskiemu przewodniczył sędzia dr Józef Stępniowski, oskarżał prokurator dr Władysław Klimczyk, a obrońcą był dr Artur Kruh. On to wniósł o przeprowadzenie wizji lokalnej na ulicach Potockiego i Lubicz oraz ekspertyzę pocisków, które spowodowały śmierć Marcina Gądka. Istniała bowiem hipoteza, iż śmiertelne strzały mogły paść z pistoletu posterunkowego Szczuckiego. Badania biegłych ustaliły ponad wszelką wątpliwość, iż winnym śmierci młodego kelnera jest Żelazny.

Sąd wznowił proces 4 grudnia 1937 ro ku. Prokurator Klimczyk w akcie oskarżenia dowodził, iż Żelazny był groźnym przestępcą jeszcze przed osiągnięciem pełnoletniości, i iż nie widzi szans na jego powrót do normalnej społeczności. Sąd przychylił się do argumentów oskarżyciela i nakazał wykonanie kary śmierci.

Mecenas Kruh próbował jeszcze opóźniać sprawę i walczyć o życie Żelaznego. Obfita korespondencja między Kancelarią Cywilną Prezydenta Rzeczypospolitej i Sądem Okręgowym w Krakowie nie przyniosła spodziewanego rezultatu, a wobec faktu, iż Ignacy Mościcki nie skorzystał w przysługującego mu prawa do ułaskawienia skazanego, wyrok śmierci utrzymano. Stanisław Żelazny został powieszony w więzieniu przy ulicy Montelupich w marcu 1938 roku.

Janusz Mika

Tekst jest fragmentem książki “Sekrety Krowodrzy”. Można ją kupić TUTAJ.

Idź do oryginalnego materiału