Krzysztof M. „Fragles” był niewątpliwie jedną z bardziej nieobliczalnych postaci warszawskiego świata przestępczego. Ten były antyterrorysta, który doskonale odnalazł się po złej stronie mocy, zajmował się głównie wymuszaniem haraczy. Jednak w jego bandyckim cv nie brakuje bardziej okrutnych zbrodni.
Był związany z gangiem Andrzeja Cz. „Kikira” z podwarszawskich Marek. Potem, na polecenie „Kikira”, wszedł do grupy „Mutantów”. Mówi się, iż był również człowiekiem od specjalnych zadań w grupie wołomińskiej. Policja łączyła go również z działalnością grupy mokotowskiej.
21 stycznia 2003 roku „Fragles” został zastrzelony przez policjantów podczas zasadzki na Ursynowie. Rzekomo Krzysztofa M. wystawił, po zatrzymaniu 20 stycznia 2003 roku, Marek K. „Muł”. Był to wspólnik „Fraglesa” z gangu „Mutantów”.
Policja wyręczyła kilera
– Tylko on wiedział, gdzie się spotykają „Mutanci”, bo byli wtedy bardzo poszukiwani po strzelaninie w Parolach. Ta zdrada, której się dopuścił „Muł”, była w kryminale znana wszystkim zainteresowanym. „Mutanci” tego nie ukrywali – wyjaśnia mi były znajomy „Fraglesa”. – „Muł” doniósł psom, iż tego dnia Krzysiek spotka się z „Grubym”. Wiedział, iż będą robić jakiś dil.
Był wtorek, 21 stycznia 2003 roku, kilka minut po godzinie 16.00 Piotr R. „Gruby”, członek gangu „Mutantów” z podwarszawskiego Piastowa, oraz „Fragles” wracali zadowoleni toyotą celicą po zrobionym interesie. Gdy wjeżdżali na skrzyżowanie ulic Rosoła i Ciszewskiego, zajechał im drogę biały fiat z policyjnym kogutem na dachu. W chwilę później rozpoczęła się dość chaotyczna strzelanina. „Gruby” zginął na miejscu. Natomiast ciężko ranny „Fragles” zmarł na stole operacyjnym.
– Gdyby wtedy „Fraglesa” nie odstrzeliły psy, to zrobiliby to złodzieje. Oni już na niego wynajęli kilera, za to, jak ich traktował – twierdzi „Pajda” z „Mokotowa”. – „Korek” śmiał się, iż trzeba tę kasę za „Fraglesa” dać psom, bo robota została wykonana, a kasa, która była przeznaczona na kilera, leży.
„Fragles” i jego kumpel Antoni K. „Hrumek” mieli na koncie wiele podłych czynów. Jak choćby pozbycie się Zdziśka z Warszawy, który był z nimi zatrzymany do wspólnej sprawy napadu na tira. Mieli się z nim rozliczyć z pieniędzy, ale wybrali oszczędniejsze rozwiązanie.
– Zdzichu umówił się z „Hrumkiem” i „Fraglesem” na spotkanie biznesowe w knajpie w Markach. Oni byli mu winni pieniądze – relacjonuje mój informator. – Nie dogadali się jednak. Bo „Fragles” miał do niego żal, iż Zdzichu w kryminale mówił, iż Krzysiek to frajer, i kto mu pozwolił grypsować, skoro to były pies. Także „Hrumka” nazwał frajerem. To bardzo go zabolało. Pokłócili się na ostro. Zdzisiek wybiegł wściekły z tej restauracji, a „Fragles” pobiegł za nim. Postrzelił go na ulicy. Po czym z „Hrumkiem” wrzucili Zdzicha do kufra samochodu i przewieźli do Serocka, do domu „Fraglesa”.
Tam zaczęła się gehenna uprowadzonego mężczyzny. „Hrumek” wprost eksplodował z wściekłości:
– Skoro nazywasz mnie frajerem, to zobaczysz, jak taki frajer jak ja, traktuje takiego git człowieka jak ty – zakomunikował i zaczął na wszelkie sposoby znęcać się nad swoją ofiarą.
– On go gwałcił, kazał mu lachę robić, i jak już się na nim wyżył, to go rozczłonkowali i spalili w piecu, u „Fraglesa” w domu – relacjonuje chłodno „Pajda”, zerkając co chwila, czy notuję to, co mówi.
– Całą sytuację, jak postrzelili i wrzucili Zdziśka do kufra przy knajpie „Ptyś”, widziała żona Grzegorza D., który latał z mokotowskimi. Ona znała „Fraglesa” i „Hrumka”. Mieszkała po drugiej stronie, naprzeciwko restauracji. Gdy zobaczyła, co się dzieje, zadzwoniła do Sylwka D., bo Grzesiek akurat siedział w areszcie, i mu wszystko opowiedziała. Sylwek kazał jej stamtąd uciekać, aby jej nie zobaczyli, ponieważ mogła być zagrożona. Po tym zajściu na czujnym uchu był „Bobek”, który latał z „Fraglesem”, „Hrumkiem” i „Kikirem”. On „Daksowi” donosił, co oni robią. Stąd „Daks” poznał całą sprawę. W końcu zresztą „Fragles” sam mu opowiedział, jak postąpili ze Zdziśkiem. Był przekonany, iż to doskonały wyczyn. Nie zdawał sobie sprawy, jak to ocenią złodzieje ze starej szkoły. „Korek” i „Daks” znali tego Zdziśka, on też pochodził z Warszawy. To, co zrobili z nim „Frangles” i „Hrumek”, nie było do zaakceptowania – podkreśla „Pajda”.
– Jak, taka kurwa, były policjant, może się panoszyć i wymierzać karę z takim zezwierzęceniem dobremu złodziejowi! – wściekali się bossowie „Mokotowa”, myśląc o „Fraglesie”.
– On sądził, iż jeżeli zwierzy się z tego „Daksowi”, to mu tym zaimponuje. Nie rozumiał, iż „Daks”, „Korek” i jego chłopaki nie żyją takimi wartościami – mój rozmówca nie precyzuje jednak katalogu bandyckich zasad.
Płakał jak dziecko
W tym czasie Krzysztof M. „Fragles” mieszkał samotnie. I robił co chciał. Wcześniej musiał się nieco liczyć z żoną. Ale ta od niego odeszła. Co nadmiernie nikogo nie zdziwiło.
– Zostawiła go, gdy siedział w areszcie na Rakowieckiej, właśnie z „Hrumkiem” i Zdziśkiem. Gdy „Fragles” wrócił do chałupy, to zorientował się, iż żona zabrała mu wszystko. Zostały tylko krany w łazience i przy zlewie w kuchni. To było główną przyczyną jego frustracji i chęci mszczenia się na wszystkich wokoło. Mówił, iż teraz liczą się tylko pieniądze, skoro nie ma żony i dziecka. Odejście żony spowodowało w nim ogromne zezwierzęcenie. Stało się to w momencie, gdy poczuł się opuszczony przez osobę, którą kochał. O tym, iż ją kochał, świadczyły listy, które pisał do niej z aresztu. Były wylewne i uczuciowe, jak u nastolatka – objaśnia z lekką ironią w głosie „Pajda”.
– Ale gdy żona wyczuła, iż „Fragles” może wyjść z aresztu, to też napisała do niego list, iż odchodzi, i żeby nie szukał jej oraz dziecka. Bo syn się go boi. Wyznała mu, iż kochała go, gdy jeździł zbierać jagody do Szwecji. Był dla niej facetem, którego kochała, gdy chodził w gumiakach. A gdy przesiadł się do mercedesa i udawał gangstera, to ona już nie chce mieć z nim nic wspólnego. W trakcie czytania tego listu, z twardziela, którego grał, stał się bezbronnym chłopaczkiem. Rozpłakał się jak dziecko i przez parę dni chodził jak cyborg. Nie kojarzył, co się wkoło niego dzieje. Gangsterem to on nigdy nie był, jedynie bandytą – uważa mój rozmówca.
Naoglądał się filmów
Krzysztof M., znany jako „Fragles”, do świata przestępczego trafił za sprawą Andrzeja Cz. „Kikira”. Poznali się, gdy M. był ochroniarzem i miał zezwolenie na broń. Dzięki temu sprzedawał „Kikirowi” amunicję 9 mm. Gangster z Marek zaproponował, aby „Fragles” jeździł z nim jako jego człowiek.
– „Kikir” nikomu nie mówił, iż on ma legalnie broń; tylko świrowali gangsterów, którzy za paskiem mają gnata. Przy różnych spotkaniach obnosili się z tą klamką, pokazując ją włożoną za pasek. Czuli się z tym pewnie, a inni gangsterzy im zazdrościli odwagi, iż to takie urki. Tak ich postrzegano, co było dla nich powodem do dumy – „Pajda” demaskuje po latach tę maskaradę.
Ponoć czuli się do tego stopnia bezkarni, iż potrafili urządzać strzelaniny, jadąc ulicą Radzymińską w stronę Marek. Zdarzało się, iż „Fragles” przez szyberdach strzelał w powietrze, gdy przejeżdżali obok innych samochodów.
– Takie zachowanie czerpali z filmów gangsterskich, które godzinami oglądali na wideo. Pili, ćpali i snuli, iż będą mieć taką ekipę, jak rodzina Corleone. A wtedy Warszawa będzie ich. Trochę im się udało w Warszawie. Z „Pruszkowem” też walczyli o wpływy. Bywało tak, iż podjeżdżali z bronią do lokali w centrum stolicy. Wchodzili na dyskoteki bez płacenia za wejście. Pokazując jedynie broń za paskiem, co powodowało, iż ochroniarze ich wpuszczali do środka. Nie wiedząc, iż to gangsterzy. Myśleli, iż to policjanci po cywilnemu – tłumaczy „Golden” z „Wołomina”.
Takie zachowanie „Fraglesa” spowodowało, iż także „Hrumek” poczuł się niczym rasowy gangster i pokazał swoją wyższość nad innymi.
Kilerów dwóch
– Zaczął naliczać [pobierać haracz – przyp. aut.] złodziei samochodów. A jak się nie wywiązywali, albo nie chcieli mu płacić, to zwijał jednego z nich i reszta musiała go wykupić. Przy uprowadzeniu jednego z samochodziarzy doszło do sytuacji, iż „Hrumek” zgwałcił go i okrutnie upodlił. Zakomunikował wówczas, iż jeżeli złodzieje nie będą mu płacić, to będzie wszystkich zwijał i ruchał. – słyszę tę odrażającą historię od „Obucha”, byłego mokotowskiego gangstera. – To przytrafiło się złodziejom z grupy braci Krzyśka i Romka B. z Powiśla, bo oni byli dobrze zarobieni [mieli duży obrót – przyp. aut.]. Jako pierwsi kradli metodą na przebite koło lub rzucali kamieniem w bok samochodu. Gdy kierowca zatrzymał się, żeby zobaczyć, co się stało, zostawiając kluczyki w stacyjce, to któryś wskakiwał do auta i odjeżdżał. Zdarzało się też zastraszanie kierowców bronią. Zarabiali po kilka tysięcy dolarów tygodniowo, co powodowało kompleksy i zazdrość u takich gangsterów, jak „Hrumek” czy „Kikir”. Dlatego postanowili ich naliczać. Jednak zapomnieli, iż gdy ktoś ma duże pieniądze, to nie musi być kilerem, żeby kogoś zabić, ale może wynająć płatnego mordercę. Gdy „Hrumek” zaatakował złodziei samochodów, to Romek P. wyłożył 50 tysięcy dolarów za jego głowę – ujawnia mój informator.
To zlecenie dotarło do mokotowskich, którzy rzekomo w tamtym czasie brali zamówienia na większość egzekucji w stolicy.
– „Mokotów” miał wtedy najlepszych kilerów – stwierdza „Obuch” i wskazuje, iż „Hrumek” zawdzięcza śmierć dwóm legendarnym mokotowskim gangsterom, którzy w tej chwili spędzają czas za kratami. Jednak za inne dokonania.
– Ci dwaj byli cenieni najbardziej ze wszystkich chłopaków. Oni we dwóch wykonali niejeden wyrok – dodaje mój informator i utrzymuje, iż nie tylko pieniądze motywowały egzekutorów. – Mokotowscy dobrze wiedzieli, co parszywego robił „Hrumek”, iż to nie jest legenda tylko fakty. Mieli tę wiedzę od człowieka, który był w grupie „Kikira”, Roberta P. „Bobka”, szwagra „Daksa”. Dla mokotowskich było szokiem, iż „Hrumek” tak zaczął się zachowywać.
15 sierpnia 2000 roku do Antoniego K. pseudonim „Hrumek” podszedł duet kilerów. „Hrumek” był wtedy w towarzystwie dwóch małolatów, którzy usłyszeli od mafijnych cyngli krótką komendę: – Spierdalajcie stąd!
Zanim bandyci oddali strzały, zachowali się niczym egzekutorzy państwa podziemnego wykonujący wyroki na zdrajcach w czasie okupacji. Przerażony „Hrumek” usłyszał: – W imieniu braci P. zostajesz skazany na karę śmierci z natychmiastowym jej wykonaniem.
– To było warunkiem Krzyśka i Romka, żeby „Hrumek” przed śmiercią usłyszał, od kogo ten wyrok i za co jest wyczapowany [zastrzelony – przyp. aut.] – objaśnia były mokotowski gangster.
Bracia P. zostali potem skazani za kradzieże aut na duże wyroki, powyżej 10 lat.
Zastanawiające w tej sprawie jest jednak to, iż złodzieje samochodów, którzy zrzucili się na zabójców „Hrumka”, obciążają zabójstwem generała Marka Papały innego złodzieja aut, Igora Ł. „Patyka”. Dlaczego? Być może w ten sposób chronią zabójców „Hrumka”?
– Oni także odpalili Papałę – przekonuje mnie mój rozmówca. Tę sprawę szerzej opisałem w książce „Komando śmierci”.
Za „Hrumkiem” nikt nie rozpaczał, podobnie jak za „Fraglesem”, który za życia niejednemu dał się we znaki.
Ponoć to także „Fragles” stał za porwaniem Cezarego L. „Ślepego” we wrześniu 1998 roku: – Jego dla Mańka „Klepaka” zawinął „Fragles”, bo „Ślepy” był świadkiem incognito do sprawy zabójstwa „Malowanego” w Poznaniu – wyjawia mi Ryszard, były współpracownik „Klepaka”.
3 września 1998 roku w Wołominie Cezarego L. zapakowano do białej hondy i wywieziono w kierunku dla ogółu nieznanym.
– Przesłuchiwał go „Fragles” z „Mutantami”, polewali Czarka ukropem, zanim go zabili. W podobny sposób był torturowany w 1999 roku Jacek M. „Matyś”, pruszkowiak, którego zawinęli „Mutanci’ i chcieli wydobyć informację o „Bryndziakach” i „Masie” – dodaje mój rozmówca.
Zarówno „Ślepy”, jak i „Matyś” nigdy się nie odnaleźli. Ten drugi do dziś figuruje na policyjnych stronach jako zaginiony. „Ślepego”, na wniosek jego żony, Sąd Rejonowy w Wołominie uznał 1 lutego 2010 roku za zmarłego.
Janusz Szostak