Sprawcą zabójstwa był najprawdopodobniej wściekły hazardzista, któremu nie szła gra. W tego rodzaju lokalach zdarzają się nierzadko rozboje czy też napady, ale zabójstwa należą do rzadkości. W ciągu ostatnich trzydziestu lat miały miejsce trzy takie zbrodnie, ale, niestety, nie wykryto ich sprawców, podobnie jak i w przypadku tej sosnowieckiej.
Po raz pierwszy tą sprawą zajmowałem się w 2011 roku w moim internetowym programie „997” w Onecie. Miejscem zbrodni był niewielki bar położony w centrum miasta przy ulicy Małachowskiego 5. Stało tam kilka maszyn do gry, tzw. jednorękich bandytów. Lokal był czynny przez całą dobę. Większość jego bywalców to stali goście. Wygrać można było tu niezbyt wielkie sumy, ale o wiele więcej stracić – choć nie takie fortuny jak w profesjonalnym kasynie.
Właściciel tego interesu zatrudniał dwóch mężczyzn, którzy pracowali na dwie zmiany – po 12 godzin. Jednym z nich był 57-letni Czesław C., który zatrudnił się tu w lipcu 2008 roku, a więc kilka miesięcy przed tragicznymi zdarzeniami. Od lat był rencistą i tu właśnie sobie dorabiał. Mieszkał niedaleko z żoną i dwoma dorosłymi synami w typowym dla lat 70. bloku z wielkiej płyty. Był bardzo przyjazny, nigdy nie miał poważniejszych konfliktów. Ze swym zmiennikiem panem Pawłem odpowiadali za jednorękich bandytów, pilnowali porządku, wypłacali także nagrody pieniężne.
14 stycznia 2009 roku pan Czesław przyszedł na zmianę, która rozpoczynała się od godziny 22. Przejął od kolegi kasę, telefon komórkowy i pilota antynapadowego. W kasetce na wypłaty było 2500 złotych, w szufladzie około 150 zł. Na regale za barem stały różnego rodzaju napoje. Był pokaźny wybór papierosów. Z relacji zmiennika wynikało, iż wtedy w salonie były dwie grające osoby. Poniżej cytuję fragmenty scenariusza do inscenizacji filmowej tych zdarzeń, ze wspomnianego Onetu:
Zmiennik: „Tu masz pilota, jakby ktoś mocno przegrał i się wkur… W kasetce jak zwykle 2500 dla szczęściarzy”. Żegnają się, a zmiennik wychodzi. C. podchodzi do mężczyzny, który od dłuższego czasu nie może wygrać. Tłucze ręką w maszynę.
C.: „Spokojnie, jeszcze raz, już mało brakowało, a trzy śliwy byłyby i biegłbym po kasę”.
Grający: „Panie, spier…, co ja suflera potrzebuję, spadaj!”.
Pan Czesław odszedł do bufetu. Pracownicy baru mieli obowiązek wpisywania do zeszytu wszystkich grających i czas, jaki spędzali przy maszynie. Z zapisów wynikało, iż przez następne cztery godziny na automatach szukało szczęścia 10 osób. Ostatni wpis informował o grającym o godzinie 3.20.
Rano przyszedł zmiennik i był zaskoczony faktem, iż automaty, które zwykle stoją pod ścianą, obok lady barowej, są przy oknie, zasłaniając z ulicy widok wnętrza. Zaciągnięta też była kotara drzwi wejściowych. Zmiennik wszedł na zaplecze. W toalecie w kałuży krwi leżał jego kolega. Nie żył od dłuższego czasu. Na ciele widoczne były rany zadane najprawdopodobniej nożem (w czasie sekcji zwłok naliczono ich trzydzieści). Ściany były całe we krwi. Drzwi wyłamane. Z kranu płynęła woda, co świadczyło o tym, iż morderca mył się po zbrodni. W kasie była gotówka, a na ladzie leżały dwa telefony komórkowe i pilot antynapadowy, którego nie zdążył użyć pan Czesław. Z szuflady zginęło 150 zł i papierosy. Nie stwierdzono próby włamań do jednorękich bandytów.
Teren wokół baru był monitorowany; niestety, samego wejścia kamery nie obejmowały. Automat do gry waży ok. 200 kg, dlatego też przyjęto hipotezę, iż sprawców mogło być dwóch, bowiem jeden raczej nie byłby w stanie ich przestawić. Policja w swych ustaleniach potwierdziła, iż pan Czesław bardzo często stał za plecami grających i komentował ich poczynania. Ktoś mógł się mocno zdenerwować jego uwagami. Doszło do szamotaniny. Pan Czesław próbował się ratować, uciekając do toalety i blokując drzwi. Jednak napastnik (napastnicy) wyłamał drzwi i w furii zasztyletował ofiarę.
Przypomnijmy! Czesława C. zamordowano w nocy z 14 na 15 stycznia 2009 roku w salonie gier w Sosnowcu przy ul. Małachowskiego.