Kiedy o tym mówiłem, przerwał mi mężczyzna w średnim wieku i poinformował, iż przed chwilą dowiedział się, iż mieszka w domu, w którym dokonano tej zbrodni. Skonfundowany stwierdził, iż gdyby wiedział o tym wcześniej, nigdy nie kupiłby tej nieruchomości…
Ofiara tej zbrodni – 56-letni Marian Ch. – mieszkał w Chociwelu od lat, w domku jednorodzinnym przy ulicy Armii Krajowej. Od wielu lat był samotny, ale prowadził dość intensywne życie towarzyskie. Przez jego dom przewijało się wielu gości, głównie kobiety. Jak ustaliła policja, pan Marian był znaną i lubianą postacią w tym miasteczku. Nie miał wrogów ani konfliktów. Oficjalnie utrzymywał się z renty, ale ta, nader skromna, zmusiła go do szukania dodatkowych źródeł dochodów. Dorabiał, świadcząc różne usługi przewozowe. Ponieważ był człowiekiem wolnym, nikogo nie dziwiło, iż spotykał się z różnymi kobietami, najczęściej goszcząc je u siebie w domu. Głównie były to samotne panie, gdyż pan Marian unikał kłopotów. Ta wielość kontaktów utrudniła jednak nieco prowadzone później śledztwo.
2 lutego 1997 roku znaleziono go martwego we własnym domu. Miał związane ręce i nogi. Stwierdzono u niego rany cięte twarzy i szyi. Na miejscu zabezpieczono krwawe ślady obuwia sprawcy tej zbrodni. Nie było śladów włamania, ale przyjęto, iż drzwi wejściowe mogły być otwarte, ponieważ gospodarz nigdy ich nie zamykał, będąc w mieszkaniu. Wstępnie ustalono, iż zbrodni dokonano późnym wieczorem poprzedniego dnia. Obrażenia denata wskazywały na to, iż pan Marian walczył o życie z napastnikami, których najprawdopodobniej było dwóch. Oprawcy związali go i długo katowali. Mieszkanie było mocno splądrowane, z zeznań członków rodziny wynikało jednak, iż niczego nie skradziono.
Upływały miesiące, a śledczy, choć mieli spore grono podejrzewanych, nikomu nie postawili zarzutów. Blisko rok po tych tragicznych zdarzeniach przedstawiłem tę sprawę w telewizyjnym „997”. Po emisji programu nadeszło kilkanaście informacji od widzów. Żadna, tak przynajmniej mi się wydawało, nie doprowadziła do rozwikłania okoliczności tej zbrodni. Jednak kilka miesięcy później policjanci ze Szczecina przyznali się, iż jeden z telewidzów przekazał im cenny trop. Ustalenie sprawców trwało co prawda kilka miesięcy, ale najważniejszy był efekt – areszt dla trójki młodych ludzi oskarżonych o to zabójstwo.
Jak wyjaśniali, nie mieli zamiaru nikogo mordować. Miał być to skok, jak twierdzili, na dom dość bogatego mieszkańca Chociwela. Tak przynajmniej mówiła o Marianie Ch. inicjatorka tego „przedsięwzięcia”, młoda kumpela sprawców, która, jak się okazało, znała pana Mariana. Twierdziła, iż mężczyzna ma w domu schowaną „forsę i złotą biżuterię”. Ponoć była w jego mieszkaniu niejeden raz i wie, gdzie gospodarz przechowuje złoto i pieniądze. Wiedziała, gdzie chowa klucze i w jaki sposób wejść do jego mieszkania. Planowali okraść go 1 lutego 1997, bo ponoć miał wyjechać. Przed skokiem podzielili się rolami. Dziewczyna miała stać na tzw. lipku przed domem, natomiast jej dwaj kompani mieli spenetrować mieszkanie. Kiedy pojawili się w nim przed północą, byli totalnie zaskoczeni, gdy zapaliło się światło i w drzwiach do sypialni stanął zaspany właściciel. Zagroził młodym bandytom, iż jeżeli natychmiast nie wyjdą, zadzwoni po policję. Intruzi rzucili się na mężczyznę i w bestialski sposób go zaatakowali. Wywiązała się walka, ale rencista nie miał szans z młodymi mężczyznami. Oprawcy związali mu ręce i nogi. Ponieważ nie mogli znaleźć nic cennego, katowali aż do momentu, kiedy wskazał, gdzie są ukryte pieniądze i kosztowności. Oprócz pięści używali też noża – zamordowany miał obrażenia kłute i cięte na klatce piersiowej i na twarzy. Zwyrodnialcy wybili mu ząb i ucięli jeden palec. Skradli sporą ilość biżuterii.
Policjanci poznali szczegóły tych tragicznych zdarzeń z ust samych sprawców. Tuż po aresztowaniu cała trójka przyznała się do zbrodni i przedstawiła jej przebieg w czasie wizji lokalnej. Później wszystkiego się wypierali, taką przyjęli linię obrony. Cała trójka została skazana na 25 lat więzienia. Dziś prawdopodobnie są już na wolności.