Elity pod kluczem. Jak znoszą więzienie skazani w białych kołnierzykach?

10 miesięcy temu

Gdy sprawcami przestępstw są osoby z dołu drabiny społecznej, polskie sądy lekką ręką skazują ich na wieloletnie więzienie. Kiedy jednak na ławie oskarżonych stają polityczni aferzyści i skorumpowani biznesmeni, wymiar sprawiedliwości robi wiele, by uchronić ich od bolesnej przeprowadzki z biura do więziennej celi.

Sędziowie niechętnie wymierzają sprawcom w białych kołnierzykach karę pozbawienia wolności, a gdy tylko pozwala na to kodeks karny, wyroki są zawieszane. Spośród kilkuset urzędników skazywanych rocznie na przykład za przyjmowanie łapówek, jedynie kilkunastu zobaczy więzienie od środka.

Pobłażliwość dla wybranych

Pokutuje przekonanie, iż zakład karny nie jest miejscem dla ludzi z klasy średniej, przywykłych do wysokiego poziomu życia. Uważa się, iż niezaznajomieni z więzienną subkulturą i nieprzywykli do wszechobecnej przemocy nie przetrwaliby choćby jednego dnia w penitencjarnym półświatku.

Tymczasem statystyki pokazują coś innego. Białe kołnierzyki za kratami radzą sobie tak samo lub lepiej niż więźniowie ze społecznych nizin – mają więcej przyjaciół, rzadziej doświadczają przemocy, nie wchodzą w konflikty ze strażnikami. Czyżby więc w przetrwaniu bardziej niż znajomość przestępczego slangu pomagała sztuka obejścia z ludźmi, nieobca przecież przedstawicielom elit?

By lepiej zrozumieć ich doświadczenia, odbyłem serię wielogodzinnych rozmów z przedstawicielami polskiego biznesu, polityki i wolnych zawodów, którzy mieli w swoim niedawnym życiorysie epizod więzienny. Na wywiad zgodzili się pod warunkiem, iż ich wypowiedzi pozostaną ściśle anonimowe. Poniższe imiona oraz niektóre szczegóły zostały więc zmienione.

Do więzienia trafiają w oparach skandalu, często niespodziewanie. Szczególnym zaskoczeniem jest areszt śledczy, który każdy z rozmówców wspomina jako znacznie dotkliwszy od zakładu karnego, gdzie trafia się już po skazaniu. Pierwsze tygodnie naznaczone są strachem i dezorientacją – żaden nie był przygotowany na aresztowanie, nikomu nie powiedziano, ile czasu spędzi pod kluczem. „Ni stąd, ni zowąd znalazłem się w obcym świecie” – opowiada Maciej.

Z początku wielu dręczy niepokój i bezsenność, nie mówiąc o fatalnych warunkach sanitarnych. Podczas gdy zimą niegdyś wzięty prawnik marznie w niedogrzanej celi, jednemu z samorządowców pośród lipcowych upałów przysługuje pięć minut prysznica na tydzień. Stanisław, architekt, komentował stan budynku więzienia: „Nie zdawałem sobie sprawy, iż pomieszczenia w takim stanie są jeszcze w użytku”.

Kiedy mija pierwszy szok, skazani próbują stopniowo okiełznać więzienną rzeczywistość i nauczyć się w niej funkcjonować. W wolnym czasie odkrywają nowe hobby: grę na instrumencie, brydża, sport. Dla wiecznie zabieganych biznesmenów to okazja do nadgonienia zaległości czytelniczych; inni zabierają się do redakcji pamiętników.

„Bezczynność zabija – poucza Krzysztof – wtedy człowiek tylko leży i się zamartwia. Dlatego praca stanowiła dla mnie rodzaj ucieczki. Potrafiłem przez tydzień wypisać trzy wkłady do długopisu”. Jeszcze inni wczytują się w prasę, bacznie śledząc życie polityczne i gospodarcze, z którego zostali wyrwani – jak twierdzą: niesłusznie.

Zderzenie światów

Więzienie to dla białych kołnierzyków przede wszystkim zmiana otoczenia. „Na poziomie, na którym wcześniej funkcjonowałem, nie było okazji do kontaktu z takimi ludźmi” – wyznaje Michał. Wiedzę o społeczności więziennej czerpali dotychczas z zagranicznych seriali czy polskiej Symetrii.

Wbrew stereotypom we współczesnym polskim więzieniu jest znacznie mniej przemocy, niż wielu sobie wyobrażało. Członkowie dawnych grup mafijnych spokornieli i próbują spokojnie przeczekać ostatnie lata odsiadki. choćby sprawcy brutalnych przestępstw przy bliższym poznaniu okazują się też „zwykłymi ludźmi”. Przy dłuższych rozmowach nawiązują się niespodziewane przyjaźnie: „Otwierali się przy mnie, bo starałem się ich nie osądzać, tylko wysłuchać – wspomina Władysław. – Jeden powiedział mi, iż nikt z nim wcześniej nie rozmawiał tak jak ja”.

Białe kołnierzyki potrafią rozładować konfliktowe sytuacje, które wśród innych więźniów prowadziłyby do ryzykownych konfrontacji. W miarę możliwości pomagają też współosadzonym w tym, na czym się znają, np. formułowaniu pism do sądów i urzędów. To praktyczna, ale rzadka w więzieniu umiejętność, którą koledzy z celi gwałtownie doceniają.

Wieść o uwięzionych biznesmenach i politykach gwałtownie niesie się także poza celą. Wzbudzają zainteresowanie jako przedstawiciele obcego świata, w którym jest dobra praca, jeździ się drogimi samochodami i wysyła dzieci na zagraniczne wakacje. Padają niezręczne pytania o wysokość zarobków oraz o to, „co robić, żeby się dorobić”.

Zarazem szacunek budzi skala przestępstw zarzucanych białym kołnierzykom. Większość więźniów siedzi za drobne kradzieże i włamania, a tu nagle zjawia się ktoś, kto w akcie oskarżenia ma sześciocyfrowe sumy. Szum medialny wokół nowych przybyszów również przyciąga zainteresowanie (a czasami zazdrość) wielu więźniów, o których na wolności ledwo kto jeszcze pamięta.

Stefan: „Pierwsza rzecz, która jest rozkminiana przez współwięźniów, to rzeczywisty zakres działalności przestępczej osadzonego. Ja z tym nie miałem problemu, bo o sprawie było głośno, gazety wymieniały moje pełne imię i nazwisko”. A zatem to, co na wolności byłoby dla wielu wstydliwym upokorzeniem, w więzieniu staje się źródłem statusu i poważania.

Pomimo całego szumu więźniowie w białych kołnierzykach starają się nie wychylać. Na ile to możliwe, chcą wtopić się w tłum i spokojnie doczekać końca odsiadki. Według Andrzeja: „Ostatnie, czego by się tam chciało, to biegać z łatką byłego urzędnika”. Wolą więc nie prowokować zazdrości i bardzo ostrożnie korzystają z dostępnych przywilejów. „Inni widzieli przecież, iż mam lepiej, ale byłbym świnią, gdybym jeszcze się z tym obnosił. Jestem politykiem i wiem, jak się obchodzić z ludźmi” – chwali się Kazimierz.

A co z subkulturą więzienną, tzw. grypserką? „Była – mówi Stefan – a raczej chcieli, żeby była, więc próbowali tego nazewnictwa używać, ale większość z nich chyba nie za bardzo wiedziała, co jest grane, więc dość komicznie to wyglądało. Ale niech próbują, skoro ich to odciąga od problemów. Lepiej, żeby zajęli się tym zamiast ciągle myśleć, jak to nie mają żony i dzieci ich nie odwiedzają”.

Ludzie instytucji

Białe kołnierzyki trafiają do zakładu karnego po długich karierach w prywatnych przedsiębiorstwach, samorządach czy partiach politycznych. Otrzaskani w strukturach organizacyjnych, rozpoznają w więzieniu kolejną instytucję, gdzie znajomość reguł gry – oficjalnych i tych niepisanych – pozwala na szybką adaptację. „Przed wyrokiem pisałem regulaminy dla banków, więc w pierwszej kolejności zapoznałem się z więziennymi przepisami, żeby mieć pewność, a nie polegać na tym, co powie kolega z celi”.

Szybko okazuje się, iż wykształcony więzień to także cenny nabytek dla administracji zakładu. Skorumpowany adwokat nieformalnie doradza dyrektorom więzienia w sprawach natury prawnej, a jeden z polityków organizuje dla współosadzonych konkursy wiedzy o świecie. W zamian mogą liczyć na życzliwość administracji: „Miałem tam stale do dyspozycji telefon, czułem, iż jestem pod parasolem ochronnym, iż traktowano mnie inaczej pod każdym względem”. Poza takimi udogodnieniami, główną stawką w grze jest pozytywna opinia o więźniu. Pozwoli większości białych kołnierzyków na przedterminowe zwolnienie z zakładu.

Dzięki zaufaniu niektórzy otrzymują przydział do pracy poza zakładem. Strażnicy z zaskoczeniem patrzą, jak byli burmistrze pilnie kształcą się na spawaczy albo w pocie czoła kładą instalacje elektryczne. „Chcieli sprawdzić, czy można zrobić murarza z kogoś, kto ma doktorat i publikacje w zagranicznych czasopismach? I owszem, można!” – opowiada z zadowoleniem jeden z moich rozmówców.

Białe kołnierzyki unikają gierek z administracją zakładu, bo kilka mają w nich do wygrania, a bardzo dużo do stracenia. Pobyt w zakładzie to dla nich jedynie epizod – czas wyjęty z życiorysu, ale nic więcej. W przeciwieństwie do reszty osadzonych wiedzą dokładnie, czym chcą się zająć po wyjściu na wolność, gdzie czekają na nich rodzina i przyjaciele. Większość z nich po odbyciu wyroku podejmie dobrze płatną pracę w prywatnych spółkach.

Wysoko postawieni

O żadnym z moich rozmówców nie zapomniano na wolności. Krzysztof porównywał swoją stabilną sytuację rodzinną z rozpaczą pospolitych przestępców, których przelotne związki ulegały rozkładowi w pierwszych tygodniach aresztu. „Coś najgorszego, co może spotkać skazanego, to informacja o choćby hipotetycznej niewierności partnerki. Oni nie wytrzymywali psychicznie tej niepewności, byli gotowi odebrać sobie życie. Dlatego w każdym przypadku w stworzenie sobie dobrego kontaktu z rodziną było absolutnie najważniejsze”.

Rodziny zapewniają nie tylko wsparcie emocjonalne, ale także czym prędzej angażują doświadczonych prawników. Niekiedy obrońcą oskarżonego polityka okazuje się jego znajomy ze studiów lub przyjaciel rodziny. Tak jest w przypadku Andrzeja, którego adwokat wykorzystuje regularne widzenia do przyjaznych rozmów i wymiany plotek. Michał, który cierpiał z powodu wilgoci w celi, potajemnie otrzymywał od swojego adwokata suchą bieliznę. Trudno sobie wyobrazić, by słabo opłacani obrońcy z urzędu reprezentujący większość aresztantów podejmowali się dla swoich klientów podobnych wyzwań.

W ślad za krewnymi i obrońcami idą znajomi, współpracownicy i partyjni koledzy. Ci z kolei mobilizują ważne osobistości do podpisywania petycji lub wstawiennictwa za aresztowanymi. Jerzy jednym tchem wylicza prominentnych mieszkańców swojego miasta, którzy nie zawahali się świadczyć o jego niewinności: „zebrało się wielu tamtejszych notabli, żeby wstawić się za mną i ręczyć za mnie swoim całym dorobkiem” – opowiada z przekonaniem.

Dr. Monika Kotowska z Uniwersytetu w Białymstoku opisuje z kolei interwencje kościelnych hierarchów. Rektor zakonu kawalerów maltańskich wstawił się na przykład za byłym prezesem, który zdefraudował majątek spółdzielni mieszkaniowej, w obronie skorumpowanego senatora zaś angażował się sam arcybiskup. Obaj duchowni ślą listy do dyrekcji zakładu, zapewniając o przemianie moralnej skazanych i zasadności ich przedterminowego zwolnienia. Najwyraźniej wyrok sądu karnego nie pozostało w stanie zachwiać sojuszem tronu i ołtarza.

Pozbawienie wolności to nie wakacje, niezależnie od czyjejś pozycji społecznej. Polska więzi najwięcej osób w całej Unii Europejskiej i nie ma potrzeby dopychać już przepełnionych cel skazanymi politykami i przedsiębiorcami. Jednak przekonanie, iż osoby uprzywilejowane cechuje jakaś dodatkowa wrażliwość na więzienne niedogodności, zdaje się przeczyć faktom.

Mimo to sądy stosują podwójny standard dla klasy średniej. Niedawne analizy prawników z Uniwersytetu Jagiellońskiego pokazały, iż w identycznych sprawach oskarżony z wyższym wykształceniem ma znacznie większą szanse na umorzenie niż osoba gorzej wykształcona. Nie ma to nic wspólnego z równością wobec prawa; argument, iż dla osób z klasy średniej pobyt w więzieniu byłby bardziej dotkliwy, okazał się niczym więcej niż intuicją sędziów. Warto pamiętać o tym również w nadchodzącym czasie rozliczeń.

*

Raport z badań dostępny jest online w czasopiśmie „Crime, Law, and Social Change”, numer 79 zeszyt 2. W redakcji tekstu nieocenioną pomoc wyświadczył Marcel Mordarski z St John’s College.

**
Andrzej Uhl jest doktorantem w Instytucie Kryminologii na Uniwersytecie w Cambridge.

Idź do oryginalnego materiału