Zawzięte dziecięce urazy
Zosia rozłożyła owsiankę na talerzach, a w misce syna zrobiła z konfiturą śmieszną buźkę.
— Panowie! Śniadanie! — zawołała, nalewając do kubków świeżo zaparzoną herbatę.
Kuba usiadł przy stole i niechętnie spojrzał na talerz.
— Nie lubię owsianki — mruknął.
— Co to za rewelacje? Płatki są zdrowe. Jak chcesz iść na lodowisko, musisz najpierw porządnie zjeść. — Tomek zasiadł naprzeciw syna, nabrał łyżkę i włożył do ust. — Mmm… Pycha. Nasza mama to czarodziejka. Uwierz mi, nikt nie robi takiej owsianki jak ona.
Kuba spojrzał na ojca z niedowierzaniem, ale też sięgnął po łyżkę. Gdy skończył, Zosia zabrała pusty talerz i przysunęła mu kubek z herbatą.
— Coś się stało? — spytała męża. — Jesteś jakiś zamyślony od kilku dni. Problemy w pracy?
— Zjadłem wszystko. Kiedy idziemy na lód? — zapytał radośnie Kuba.
— Idź, pobaw się. Muszę porozmawiać z mamą. — Tomek złapał niezadowolone spojrzenie syna. — Za chwilę. Idź.
Zosi przez chwilę wydawało się, iż czyta myśli Kuby. Chłopiec zastanawiał się, czy ma się rozpłakać, bo lodowisko może przepaść po rozmowie rodziców, czy pójść do pokoju i tam się męczyć. Uśmiechnęła się do niego i skinęła głową, potwierdzając, iż lodowisko będzie, tylko później.
Kuba zsunął się z krzesła i z obrażoną miną wyszedł z kuchni.
— Więc co cię gryzie? — Zosia usiadła na jego miejscu.
— Nie wiem, od czego zacząć. Sam nie ogarniam — powiedział Tomek, kręcąc kubkiem po stole.
— Masz kochankę? Chcesz odejść? — spytała Zosia wprost.
— Zosia, co ty? Jak ci to w ogóle przyszło do głowy? — Tomek zapłonął oburzeniem.
— A co miałam myśleć? Skoro w pracy wszystko gra, to co cię tak męczy? — Zosia zaczęła tracić cierpliwość. — Wczoraj prosiłam, żebyś wyniósł śmieci. Kiwnąłeś głową, ale zapomniałeś. Jesteś roztargniony. Mów, tylko nie kłam — ostrzegła.
Tomek uważnie spojrzał na żonę.
— Przyszła do mnie matka — w końcu wykrztusił.
Zosia widziała, iż słowa przychodzą mu z trudem.
— We śnie? I co ci przekazała z tamtego świata, iż od kilku dni jesteś nieobecny? — zażartowała.
— Nie, nie we śnie. Żywa. — Tomek gwałtownie odsunął kubek. Herbata wylała się na stół. Zosia zerwała się, złapała gąbkę i wytrzeła kałużę.
— Przecież nie żyje. Czy przez cały czas mnie okłamywałeś? — Zosia rzuciła gąbkę do zlewu i znów usiadła.
— Nie okłamywałem. Jak możesz nie rozumieć? Dla mnie naprawdę umarła — odparł Tomek, irytując się niezrozumieniem żony.
— Dobra, po kolei. Umarła, żywa… Wyjaśnij. Słucham.
— Co tu wyjaśniać? Miałem wtedy chyba dziesięć lat. Ojciec pił. Często się z mamą kłócili. Była piękna, a on strasznie ją zazdrościł. Czasem choćby podnosił na nią rękę. Zamalowywała siniaki, ale ja widziałem.
Tamtego dnia ojciec wrócił pijany. Zaczął oskarżać mamę, iż pije przez nią. Mama początkowo milczała, ale to chyba go wkurzało. Poszedłem do swojego pokoju, słyszałem, jak się darli. Nagle coś ciężkiego upadło i zrobiło się cicho. Poczekałem chwilę i wyszedłem. Ojciec leżał na podłodze, wyciągnięty. Z głowy ciekła mu strużka krwi. A mama… Stała nad nim, zasłaniając usta dłońmi.
Zauważyła mnie i wypchnęła z kuchni. Powiedziała, iż ojciec tylko się przewrócił, iż zaraz wezwie karetkę. Ale przyjechała policja. Mama wyszła z nimi, mówiąc, iż wróci niedługo, żebym czekał na ciocię Irenę. To była starsza siostra ojca. Siedziałem w przedpokoju, aż przyjechała.
Płakała nad ojcem, nazywała mamę morderczynią, mówiła, iż jej miejsce w więzieniu. Potem kazała mi się spakować, powiedziała, iż będę mieszkał u niej. Co mogłem zrobić?
Mówiła mi wiele złego o mamie. Nie wierzyłem, krzyczałem, iż mama jest dobra, iż kocha ojca, iż nie ma żadnych kochanków. Ale nikt mnie nie słuchał. A wujek Jan, mąż cioci Ireny, poradził, żebym nikomu nie mówił, co się stało. Niech wszyscy myślą, iż moi rodzice zginęli w wypadku. Bo w szkole by mi dokuczali przez matkę-morderczynię.
Mama nigdy po mnie nie przyszła, nie pisała, nie dzwoniła. Przestałem na nią czekać. Karmili mnie, ubierali, ale nie kochali. Czułem, iż jestem cioci tylko kulą u nogi.
Pewnego dnia wziąłem z jej portfela dziesięć złotych. Nie pamiętam, na co. Pieniędzy mi nie dawała. Zauważyła i uderzyła mnie. Powiedziała, iż jeżeli jeszcze raz coś ukradnę, wyśle mnie do domu dziecka.
Nie mogłem się doczekać, aż dorosnę i od nich ucieknę. Nie wiem, jak nie skończyłem jako chuligan albo ćpun. Po szkole przyjechałem tutaj, poszedłem na politechnikę, spotkałem ciebie.
Tak przywykłem do kłamstwa, iż rodzice zginęli, iż choćby tobie nie powiedziałem prawdy. Bałem się, iż przestaniesz mnie kochać, jeżeli dowiesz się, iż jestem synem morderczyni.
— Boże, ile ty przeszedłeś. — Zosia położyła dłoń na ręce męża. — Nigdy więcej jej nie widziałeś? Matki?
— Nie. Gdy trzy dni temu przyszła do mojej pracy, nie poznałem jej, ale od razu wiedziałem, iż to ona. Poczułem. Wiesz, początkowo nie chciałem z nią rozmawiać. Miażdżyła mnie myśl, iż mnie zostawiła, nie pisała, nie dzwoniła, iż zabiła ojca, zrujnowała mi życie.
Ale patrzyła na mnie tak, iż zgodziłem się jej wysłuchać. Poszliśmy do kawiarni niedaleko pracy… Zosia, sam boję się to przyznać, ale cieszę się, iż się pojawiła.
— I co ci powiedziała? Naprawdę zabiła twojego ojca? — Zosia wpatrywała się w męża.
Tomek skinąTomek uśmiechnął się przez łzy i powiedział: „Wiesz co, Zosia? Chyba czas przestać uciekać od przeszłości i nauczyć się na nowo być synem.”