- Była to jedna z najbardziej wstrząsających spraw, które działy się na Śląsku. Gdy w marcu 2010 roku znaleziono zwłoki małego chłopczyka w stawie w Cieszynie, od razu było wiadomo, iż jego śmierć to nie nieszczęśliwy wypadek. Nikt z bliskich chłopca nie szukał, nikt nie zgłosił zaginięcia. To dawało do myślenia. Dopiero po dwóch latach dzięki sąsiadce tajemnica śmierci została rozwiązana - wspomina relacjonująca tę sprawę dziennikarka "Faktu" Aleksandra Ratajczak-Mańka. By poznać początek tej historii, musimy cofnąć się o klilka lat.
REKLAMA
Zobacz wideo To właśnie te osoby wspierały Magdę Stępień w żałobie. "Mówili, iż wyjdzie jeszcze słońce. Nie pozwolili mi się załamać"
Sprawa śmierci dwulatka została umorzona
Kiedy znaleziono ciało dwuletniego chłopca, nie spodziewano się, iż najtrudniejszym zadaniem będzie odnalezienie jego rodziny. Nikt nie interesował się bowiem jego losem, a kiedy został pochowany w bezimiennym grobie, nikt nie płakał nad jego trumienką. Dobrzy ludzie postawili mu nagrobek, na którym wyryto: "Chłopczyk. Żył około 2 lat". Poruszeni jego śmiercią mieszkańcy miasta stawiali tam znicze i przynosili zabawki.
Gdzie byli jego rodzice? Tropów było wiele. Od podrzucenia ciała dziecka przez obywatelkę Czech, która w Cieszynie mieszkała przez ostatnie kilka miesięcy, po malucha, którego mogła zostawić jedna z bułgarskich prostytutek. Sprawdzano wszystkie możliwe zgłoszenia, badano każdą możliwą poszlakę. Po kilku miesiącach bezowocnych poszukiwań, sprawa została umorzona. Trafiła na półki policyjnych archiwów, chociaż po cichu liczono, iż jeszcze kiedyś uda się poznać tożsamość dziecka. Tu jednak potrzeba było cudu, a ten zdarzył się blisko dwa lata później.
Przełom w śledztwie: telefon od sąsiadki
Do sprawy tajemniczego zabójstwa dwuletniego chłopca wrócono po telefonie jednej z mieszkanek Bytomia. Kobieta, jak sama przyznała, była bardzo zafrasowana sytuacją rodzinną swoich sąsiadów. Mieli oni trójkę dzieci, jednak tego najmłodszego, Szymona, nie widziała już bardzo długo. Chłopczyk miał ponoć przebywać u dziadka, ale według jej zeznań, był on bardzo podobny do tego znalezionego nad stawem "Jasia" (takie imię nadali mu śledczy, by nie musieć ciągle posługiwać się zwrotem NN - "Nomen nescio" to łaciński zwrot, który oznacza "nie znam imienia").
Kilka dni później na komisariat policji w Będzinie zgłosiła się inna kobieta, która podawała się za babcię dwuletniego Szymka. Mówiła o tym, iż nie widziała go od prawie dwóch lat - chociaż dostawała zdjęcia jakiegoś chłopca. Wmawiano jej, iż to wnuk. Babcia twierdziła jednak, iż ma złe przeczucia. Uważała, iż stało się coś niedobrego, a rodzice Szymona coś przed nią ukrywają.
"Jaś" okazał się być Szymonem. Chłopiec trzy dni konał w męczarniach
Chłopiec, który został znaleziony na brzegu cieszyńskiego stawu, został zidentyfikowany. To syn Beaty Ch. i Jarosława R. - pary z Będzina. Rodzice, którzy mieli go kochać, opiekować się nim, dbać o niego, skazali go na śmierć w męczarniach. Chłopiec na ich oczach konał przez trzy dni, a kiedy odszedł, postanowili zatrzeć wszelkie ślady, podrzucając jego zwłoki do innego miasta.
- Byliśmy w szoku. To nie była przypadkowa śmierć, dziecko zostało zabite w bestialski sposób. Pamiętam, iż wtedy towarzyszyło mi wiele emocji: złość i gniew z bezsilności - opowiadał po latach Łukasz Komoniewski, pełniący funkcję prezydenta tego śląskiego miasta. Co zatem się stało w domu małego Szymona? Jak ustalili śledczy, chłopiec głośno płakał. Ojciec postanowił go "zdyscyplinować". Uderzał mocno i bił na oślep. "Jeden cios trafił półtorarocznego Szymka w wargę, rozcinając ją. Od innego uderzenia chłopcu pękło jelito cienkie. Pozostałe razy także były dotkliwe, o czym świadczyły liczne siniaki na ciele dziecka" - czytamy na portalu glos24.pl. Dziecko zaczęło mocno gorączkować, wymiotowało i miało biegunkę. Jego rodzie, bojąc się reakcji lekarzy na pobite dziecko, postanowili poczekać, aż "znikną siniaki". Ich dwuletni syn nie otrzymał pomocy. Zmarł po trzech dniach.
Rodzice podrzucają zwłoki nad staw
Kiedy okazało się, iż mały Szymon nie żyje - Beata Ch. i Jarosław R. spanikowali. Rozważali kilka opcji na "pozbycie się ciała". Ponoć wpadli na to, by zamurować chłopca w piwnicy. Na to jednak potrzeba było czasu. Postanowili wywieźć ciało z miasta. Zapakowali je w reklamówkę i włożyli do bagażnika. Ruszyli w kierunku Cieszyna, a razem z nimi w aucie były jeszcze ich dwie starsze córki. Postanowili upozorować wypadek. Ubrali malucha stosownie do pogody - założyli mu czapkę, kurteczkę i rękawiczki z misiem. Ciało pozostawili na brzegu jednego z cieszyńskich stawów i wrócili do domu. Od tej pory wmawiali wszystkim, iż ich syn ma się dobrze i przebywa w innym mieście pod opieką dziadka.
Kara więzienia. Dla matki i ojca chciano dożywocia
1 czerwca 2017 r. sąd w Katowicach skazał matkę dwuletniego Szymonka na 10 lat więzienia, ojca na 12 lat. Apelację złożyła prokuratura, żądając dożywocia. Tak się jednak nie stało, chociaż otrzymali oni wyższy wymiar kary. Ojciec Szymona został skazany na 15 lat więzienia, a matka na 13 lat. Czemu kara została podwyższona?
- Świadczy to o tym, iż działanie oskarżonego, akceptowane przecież przez oskarżoną – bo ona to widziała i temu nie przeciwdziałała – świadczy o znacznym nasileniu złej woli, niewłaściwym stosunku do dziecka, o rażącym naruszeniu podstawowych obowiązków rodzicielskich, o karceniu dziecka, które jest chore, które zwraca się do jedynych osób, którym ufa, od których oczekuje pomocy (...), a w odpowiedzi na to jest bite - podkreślił sędzia Gwidon Jaworski, uzasadniając zaostrzenie rodzicom Szymona kar.
"Tak bardzo bić chciało twe maleńkie serce"
Szymon, który spoczął w bezimiennym grobie, dopiero po 9 latach od pogrzebu doczekał się adekwatnego upamiętnienia. Na cieszyńskim cmentarzu stanął nagrobek z imieniem i nazwiskiem dwulatka, a na nim została wyryta sentencja, która łamie serce: "Tak bardzo bić chciało twe maleńkie serce, do życia się rwało, zgasło w poniewierce. Śpij mały syneczku na cieszyńskiej ziemi, ona cię przytuli, matczynym ramieniem".