Nieoczekiwanie w takiej realizacji wzięła udział posłanka Barbara Nowacka (obecnie Ministra Edukacji). Kontynuując analogię filmową: tytuł na afiszu wyglądałby świetnie: „w imię Matki, Córki i Siostry". Brzmi jak oscarowa produkcja o odwadze, sprawiedliwości i miłości. Z tym iż zamiast kinowego happy endu, otrzymaliśmy polską codzienność, gdzie prawo ustępuje sile oraz głupocie. A gaz pieprzowy, jak się okazuje, może zastąpić argumenty. Na końcu tylko jedno się zgadza. Łzy w oczach.
REKLAMA
Po co wychodzić na ulice?
Wolność zgromadzeń to fundament demokracji. Bezpiecznik, który pozwala obywatelom krzyknąć: „dość!", zanim państwo zamieni się w korporację z nieczynnym działem skarg i wniosków. To właśnie na ulicy ludzie mogą najpełniej wyrazić swoje poglądy, sprzeciw wobec postępowania władzy czy domagać się zmian. Gdy organy państwa ograniczają tę wolność, to trochę jakby podcinano gałąź, na której wszyscy siedzimy. W systemie, w którym nie ma silnie rozwiniętych środków partycypacyjnych, a udział w demokracji polega na odwiedzeniu urny raz na kilka lat, demonstrowanie swojego niezadowolenia w przestrzeni publicznej jest niekiedy najsilniejszym i najskuteczniejszym środkiem wpływającym na refleksję rządzących. O ile ci chcą w ogóle taką podjąć.
W 2020 r. posłanka Nowacka wyszła na ulicę z ludźmi zjednoczonymi pod hasłem „W imię Matki, Córki i Siostry". Nie poszła tam po lajki czy na spacer, tylko aby wykonywać swoje poselskie obowiązki. Czyli patrzeć władzy na ręce. I wtedy wkroczył on - funkcjonariusz policji Dawid B., któremu służba pomyliła się najprawdopodobniej z castingiem do nowej części "Psów". Będąc aktorem drugiego planu, wystąpił z pierwszego szeregu tyraliery, przypuszczalnie marząc o własnym spin-offie. Następnie z odległości idealnej do zrobienia wspólnego selfie (ok. pół metra) prysnął Nowackiej trzy razy gazem pieprzowym w twarz. Parlamentarzystka wcześniej policjantowi pokazywała legitymację poselską. Nie zrobiło to jednak na nim wrażenia.
Środki przymusu a pokojowy protest
W najnowszym komunikacie Prokuratura Okręgowa w Warszawie podkreśliła, iż było to niezgodne z zasadami taktyki i techniki interwencji policyjnej. Nagle okazało się, iż prawdopodobnie naruszono zasadę proporcjonalności użycia sił i środków, a także zasadę niezbędności i celowości. Lepiej późno niż wcale, chociaż nie trzeba być geniuszem, aby zauważyć, z czego wynika zmiana podejścia organów ścigania.
Ustawa wylicza sytuacje, w których takiego środku przymusu można użyć. Są to m.in. wyegzekwowanie wymaganego prawem zachowania, pokonanie oporu lub przeciwdziałanie naruszenia porządku publicznego. Ani słowa o pokojowych protestach, choćby jeżeli na transparentach obraża się kota Jarosława.
Cofnijmy się o kilka lat: 1 kwietnia 2021 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie z okazji Prima Aprilis postanowiła odmówić wszczęcia śledztwa w przedmiotowej sprawie, gdyż jak uznano: nastąpił brak ustawowych znamion czynu zabronionego. Sąd Okręgowy w Warszawie nie podzielił poczucia humoru prokuratorów i postanowienie to uchylił. 24 kwietnia 2025 r. policjantowi zostały postawione zarzuty nadużycia uprawnień oraz czynnej napaści na funkcjonariusza publicznego, za co grozi mu od jednego roku do dziesięciu lat pozbawienia wolności. Refleks godny żółwia. Potrzeba było czterech lat, aby ktoś w prokuraturze odłożył sudoku, wyciągnął czerwony długopis i na aktach napisał "nieśmieszne". Podejrzany nie przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu oraz odmówił składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania. Słusznie, może lepiej spuścić na to zasłonę milczenia.
Zgodnie z art. 6 ust. 1 ustawy o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej gazu pieprzowego nie używa się wtedy, gdy ktoś funkcjonariusza wkurza. Choć jak widać, niektórzy nie mogą oprzeć się pokusie. To nie działa jak Tinder, nie wystarczy, iż ktoś ci "nie pasuje". Zastosowanie takiego pieprzowego sprayu musi być niezbędne do osiągnięcia celów oraz proporcjonalne do stopnia zagrożenia. Zaś policjant w tym wypadku był zobowiązany do wybrania środka o możliwie jak najmniejszej dolegliwości. Aż strach pomyśleć, co byłoby, gdyby wybrał bardziej restrykcyjną metodę. Co byłoby następne? Pałka, paralizator, oglądanie filmów Patryka Vegi?
Demokracja na ostro
Jednak zanim wbiegniemy furią na stadion osądu, trzeba przypomnieć: Dawid B. korzysta wciąż z konstytucyjnego domniemania niewinności do czasu wydania prawomocnego wyroku sądu. Na szczęście o sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości w Polsce wciąż nie decydują kciuki w górę dawane w mediach społecznościowych.
Być może funkcjonariusz źle zinterpretował słowa, iż kobiety walczące o swoje prawa podczas zgromadzenia będą "pieprzyć". Może uznał, iż chodzi o coś dosłownego i postanowił dorzucić coś od siebie – gazem. Choć przecież realizowały one swoją wolność słowa w najczystszej postaci, a iż używały przypraw – wychodzi na to, iż czasem demokracja najlepiej smakuje na ostro.
O ile nikt nie rzuca kostką brukową, nie demoluje witryn i nie krzyczy, aby "zlikwidować przerwy reklamowe w TVP", to żaden z demonstrantów nie powinien być traktowany gazem podczas legalnego protestu. Tyle w teorii. Pikanterii – nomen omen - dodaje fakt, iż ofiarą ataku stała się posłanka. Parlamentarzysta korzysta z immunitetu. I właśnie w takich sytuacjach jest on mu potrzebny, a nie wtedy, gdy jedzie po pijaku na rowerze. Zatem poseł nie może być podmiotem takich działań ograniczających wolność osobistą, o ile stosowane środki nie są związane z zatrzymaniem na gorącym uczynku i jednocześnie są niezbędne do zapewnienia prawidłowego toku postępowania. A i wtedy powinno to odbywać się z umiarem. Jeden z sędziów kiedyś powiedział, iż jego immunitet okazał się wątpliwy. Najwidoczniej jest to szersze zjawisko. Dawid B. dysponował nadmiarem zapału i niedoborem refleksji. A może inaczej – refleks był błyskawiczny, tylko rozsądek się spóźnił.
Konstytucja przypinką do munduru?
Sytuacja ta to nie tylko dramatyczny incydent z udziałem jednej posłanki, ale raczej sygnał ostrzegawczy, iż dzieje się coś niebezpiecznego z fundamentami naszego ustroju. Bo o ile można powiedzieć, iż działanie policjanta to jednostkowy wybryk, o tyle działanie prokuratury jest co najmniej zastanawiające. To daje nam pewne szersze pole do refleksji na temat poszanowania praw podstawowych. Państwo, które wolność słowa i wolność zgromadzeń traktuje jako zło konieczne i poprzez swoich funkcjonariuszy umożliwia ich ograniczanie dzięki pałki policyjnej i gazu pieprzowego staje się podmiotem, które traktuje konstytucję jedynie jako elegancką przypinkę do munduru. jeżeli wolność zgromadzeń ma mieścić się bowiem wyłącznie w granicach wygody władzy, a wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczyna się krytyka, to nie mówimy już o demokracji, ale o jej pozorach przybieranych na potrzeby kamer i protokołów. Jesteśmy w inscenizacji.
W tej całej historii nie chodzi o polityczkę, która dostała gazem po oczach, ani funkcjonariusza, który pomylił hasło policji. Zastosował: „pryskamy i skuwamy" zamiast "pomagamy i chronimy". To opowieść o państwie, które zamiast wsłuchiwać się w głos obywateli, stara się ich zagłuszyć. O władzy, która boi się haseł wypisanych na kartonach bardziej aniżeli niekompetencji własnych urzędników. Zatem gdy będziemy zastanawiali się kiedykolwiek, czy Polska jest państwem prawa, to warto zajrzeć nie tylko do rozdziału drugiego konstytucji czy ustaw, ale także do oczu tych, którzy są w mniejszości, albo ze strony państwa potrzebują pomocy i wsparcia. Tam zobaczymy konkretną realizację tego, co mamy zapisane w prawie. To w doświadczeniu tych najsłabszych okaże się, czy prawo jest realnym fundamentem wspólnoty, czy tylko ładną dekoracją i sloganem, gdzie wszyscy są równi, a pozostali są ważni.