Kuźnica Białostocka, graniczna stacja na linii kolejowej do Grodna. Białoruś tuż-tuż. Miasteczko wita przyjezdnych Golgotą Wschodu. Na fasadzie urzędu gminy wielki mural ku czci bohaterów wojny 1920 roku. Naprzeciwko pomnik ofiar drugiej wojny światowej, która najwyraźniej była przede wszystkim wojną z ZSRR, bo okupacja niemiecka pojawia się tylko raz, w otoczeniu „zamordowanych na terenie Związku Radzieckiego”, „represji sowieckiego okupanta”, „żołnierzy antykomunistycznego podziemia niepodległościowego” oraz ofiar „ustalania wschodniej granicy”. Nad tym wszystkim motto ze Stefana Wyszyńskiego: „Naród, który odcina się od historii, skazuje się dobrowolnie na śmierć”.
Słuchaj podcastu „O książkach”:
Gmina Kuźnica dba o patriotyczny krajobraz. Wystarczy mały spacer po okolicy, żeby się o tym przekonać: tu upamiętnienie powstania styczniowego, tam mieszkańca zabitego na granicy.
Książka Anety Prymaki-Oniszk Kamienie musiały polecieć pokazuje podszewkę tego patriotycznego pakietu. To historia dziadka autorki, Aleksandra Kuryły, ale nie tylko. Kuryło zginął 28 maja 1945 roku we wsi Łosośna pod Kuźnicą. Uzbrojony oddział zamordował wtedy jeszcze 3 osoby: małżeństwo Czeremchów i ich syna. Mordercy kazali rodzinie zabitego wynosić się z dziećmi na radziecką Białoruś. Wszystkie ofiary były prawosławne.
Zbrodnia w Łosośnie nie była odosobniona. Fala przemocy wobec ludności białoruskiej objęła tereny, które układają się w kształt rogala otaczającego Białystok od północy, zachodu i południa. Polskie podziemie biło, rabowało, gwałciło i zabijało. W białoruskich wsiach rozrzucano ulotki nakazujące emigrację. „Białorusy na wschód! – do Rosji. Do dnia 1 marca 1946 r. opuścić ziemie polskie. Nie wykonanie zarządzenia – skutki jak wiecie”.
W Buchwałowie niedaleko Sokółki 25 listopada 1944 roku do domu Aleksandra Chlabicza przyszli uzbrojeni ludzie w mundurach. Zginęły wtedy dwie rodziny: czwórka dorosłych i sześcioro dzieci. Na południu, a więc patrząc z Łosośny po drugiej stronie rogala nie było inaczej. W Czarnej Średniej w gminie Grodzisk zabito w marcu rodzinę Aleksandra Maksymiuka. Po morderstwach w Sypniach – w tej samej gminie – uciekli wszyscy prawosławni mieszkańcy oprócz jednej rodziny. To tylko wybrane przykłady.
Jeszcze we wrześniu 1944 roku, a więc tuż po przejściu frontu, PKWN podpisała z Białoruską Socjalistyczną Republiką Radziecką umowę o „wymianie ludności”. Bez fizycznego przymusu nie miała ona szans na realizację. Przemoc wzięło na siebie antykomunistyczne podziemie. Nacjonalistyczny projekt jednonarodowego państwa łączył najwyraźniej ponad podziałami. W ramach „wymiany ludności” wyjechało ponad 36 tysięcy polskich Białorusinów. Wiele prawosławnych parafii przestało istnieć.
Książka opisuje de facto czystkę etniczną. Mordowanie przypadkowych ludzi, systematyczne nękanie, rabunki i szykany tworzyły presję, która miała zmusić do ucieczki całą prawosławną ludność. To nie jedyna czystka etniczna w Polsce tuż po wojnie. Andrzej Żbikowski nazwał w ten sposób powojenne morderstwa na ocalałych Żydach, Joanna Tokarska-Bakir pokazała ten proces w szczegółach na przykładzie Kielecczyzny w książce Bracia miesiące. Na południowym wschodzie akcja „Wisła”, na ziemiach zachodnich wysiedlenia ludności niemieckiej.
Mimo to idę o zakład, iż prawie nikt w Polsce nie zdaje sobie sprawy ani ze skali przemocy, ani z jej charakteru. Czystka etniczna? Może w Rwandzie, ale nie u nas!
Polskie władze nigdy nie zajęły się na poważnie zbrodnią w Łosośnie. W 1945 roku milicja sporządziła rutynową notatkę i na tym się skończyło. Także bezpieka się nią nie zainteresowała. W protokołach przesłuchań członków podziemia nie udało się znaleźć ani jednego pytania dotyczącego tych wydarzeń. Nikt nie chciał powrócić do sprawy po 1989 roku, podobnie zresztą jak w innych przypadkach morderstw na prawosławnych na Podlasiu.
Jedynym dokumentem, który objaśnia śmierć Aleksandra Kuryły i rodziny Czeremchów, są notatki zdeponowane w białostockim IPN przez kuźnickiego miłośnika historii Bogdana Garkowskiego. Mowa tam o „likwidacji w Łosośnie działaczy komunistycznych z pierwszego sowieta”, którą autor przypisuje miejscowemu oddziałowi podziemia.
Po zajęciu Kuźnicy przez ZSRR w 1939 roku ofiary rzeczywiście były członkami sielsowietu, a więc rodzaju rady gminnej obejmującej kilkanaście wiosek. Rzecz w tym, iż nie tylko one. Prymaka-Oniszk znalazła w archiwum w Grodnie dokumenty z 1940 roku, z których wynika, iż w sielsowietach zasiadali także katolicy, którym jednak po wojnie nie spadł włos z głowy. Jak na ironię, także ojciec Bogdana Garkowskiego, o czym jednak autor notatki nie wspomina.
Ważniejszy od tych smakowitych skądinąd szczegółów jest sam mechanizm oskarżenia, które automatycznie eliminuje z narodowej i obywatelskiej wspólnoty. Eliminuje, ale – jak już powiedzieliśmy – tylko niektórych. Aleksander Kuryło był „działaczem komunistycznym”, a ojciec Bogdana Garkowskiego nie, choć obaj zasiadali w sielsowietach.
Znaczy to tyle, iż rzeczywistość nie ma tu większego znaczenia. Antykomunizm i związane z nim opowieści nie mówią nic o swoich bohaterach ani o wydarzeniach, wokół których są osnute. Dają wiedzę o tych, którzy się nimi posługują. Należy je traktować przede wszystkim, a może wyłącznie, jako element polskiego nacjonalizmu.
Zmuszają do milczenia i w ten sposób pełnią funkcję zabezpieczającą. Kuryłę i Czeremchów zabito, bo byli Białorusinami? Nie, to byli komuniści. Na tym rozmowa się kończy. Nie było czystki etnicznej, a stosunki Polaków z mniejszościami układały się jak najlepiej. Mówimy o walce politycznej, a adekwatnie o walce o wolną Polskę.
Presja jest znacznie silniejsza i nie dotyczy tylko uzasadnienia zbrodni. Chroni przed próbami nazwania i przemyślenia tego, co się stało. Ktoś, kto upomni się o ofiary, stawia się tym samym po stronie komunistów, a więc zła niedającego się porównać z niczym innym. Okazuje się niepolski. Wystarczą zresztą same wątpliwości co do patriotycznego pakietu, żeby się narazić. Każdy, kto próbuje podważyć nacjonalistyczne oczywistości, jest podejrzany.
W cieniu opowieści o „walce o wolną Polskę” giną ofiary polskiego nacjonalizmu. Gra toczy się właśnie o nie: o ukrycie przemocy związanej z wizją Polski, jakiej hołdujemy. O z gruntu niesprawiedliwy i nieetyczny projekt państwa i społeczeństwa, który wciąż pozostaje założeniem naszego spojrzenia na historię i teraźniejszość.
Wpisane weń arbitralne wykluczenie przyjmuje postać winy ofiar. Okazują się winne z założenia: winne, bo uznano je za winne. Z prawosławnych zrobiono obcych wcześniej, sielsowiet posłużył tylko za uzasadnienie ex post wrogości, która płynęła z innego źródła. Z wyobrażenia o Polsce dla Polaków i dla nikogo innego.
Antykomunizm pozwala dyskryminować i stosować przemoc w poczuciu niewinności. Dzięki niemu błędne koło oddzielające od realiów działa bez zarzutu. Wciąż pytamy o wierność Polsce tych, którym Polska zgotowała piekło. Z książki Prymaki-Oniszk można się o tym wiele dowiedzieć. Na przykład o białoruskich nauczycielkach i szkołach, o ruchu społecznym zniszczonym zaraz po tym, co nazywamy „odzyskaniem niepodległości”.
Ale pragnienie życia bez „wyklętych” i Polski, która wyklucza, to już zdrada, a zdrajcy zasługują na to, żeby ich zlikwidować. Skoro uzna się ich za komunistów, Polska, czyli my, nie mamy już wobec nich żadnych obowiązków. Pytanie o obowiązki Polski wobec jej obywateli, szczególnie tych w mniejszości, to właśnie podważanie nacjonalistycznych założeń naszego życia społecznego.
Przekaz o obcości stanowi może najważniejszą treść Kuźnickich upamiętnień i związanego z nim modelu patriotyzmu.
Mity wiążą prawosławnych z Rosją. Komunizm jest z tego punktu widzenia jedynie wariantem rosyjskości. Nazywa się ich pogardliwie „kacapami” albo „ruskimi”. Wedle powszechnych w okolicy przekonań sprowadził ich car po klęsce powstania styczniowego. Cała ta historia jest od początku do końca zmyślona, ale działa i konsekwentnie spycha polskich Białorusinów na pozycję obcych. Miejscowi wierzą, iż w okolicy Kuźnicy rozegrała się wielka bitwa powstańcza. Po przegranej konfiskowano majątki i oddawano je prawosławnym z głębi Rosji. Mają o tym świadczyć choćby ich cechy fizyczne i język.
Tak się składa, iż historycy, którzy przez lata skrupulatnie badali temat, nie odnotowali tu żadnej bitwy ani potyczki. Dwory licytowano, ale w wyniku bankructw po zniesieniu pańszczyzny. Co do języka, jeszcze po drugiej wojnie światowej miejscowa katolicka ludność mówiła tak samo jak prawosławni – po prostu, jak to się tutaj określa, czyli po białorusku.
Dlatego upamiętnienia krzywd doznanych ze strony Rosji i komunizmu są w istocie rzeczy agresywne. Wskazują winnego, którym jest nie tylko zewnętrzny wróg, ale i jego wyobrażeni miejscowi pomocnicy.
Nie chodzi tylko o to, iż tablice ku czci „podziemia antykomunistycznego” stawiają na piedestale morderców w społeczności, w której żyją wciąż dzieci ich ofiar. Mówią także, kto tu rządzi i kto rozdaje karty. Idea Polski dla Polaków i czystki etnicznej zyskuje oficjalne potwierdzenie i sankcję. Jej zwolennicy i wykonawcy to męczennicy oraz bohaterowie, a ofiary to komunistyczni zdrajcy.
Przemoc wciąż wisi w powietrzu. Kto ukrzyżował naród-Chrystusa z Golgoty Wschodu? Nie ma wątpliwości: „działacze komunistyczni”, wszyscy, także ci z „pierwszego sowieta”. Ale na pewno nie ojciec Bogdana Garkowskiego, tylko Aleksander Kuryło.
Tak wygląda magiczne Podlasie i cała wielokulturowa Polska.
**
Tomasz Żukowski – historyk literatury, profesor w Instytucie Badań Literackich PAN. Autor książek Wielki retusz. Jak zapomnieliśmy, iż Polacy zabijali Żydów (2018) i Pod presją. Co mówią o Zagładzie ci, którym odbieramy głos (2021).