Minęła kolejna rocznica zamachu wojskowego w Chile (11 września 1973 r.). Niezauważona, a szkoda. Zamach warto przypominać, a losem Chile się interesować. W wyniku zamachu na prawowite, wybrane demokratycznie władze tego kraju, z prezydentem Salvadorem Allende na czele (zginął w czasie zamachu, najprawdopodobniej popełniwszy samobójstwo), władzę przejęła junta. Przypomnijmy, iż Allende był umiarkowanym politykiem lewicowym, żadnym ekstremistą; pragnął wprowadzić w Chile reformy socjaldemokratyczne, stosując zresztą bardzo nowoczesne środki (cybernetyka). Zamach został przygotowany przy współudziale CIA. Tyle fakty. Co było potem? Wieloletnie rządy gen. Augusta Pinocheta, zbrodniarza i złodzieja, który wymordował zwolenników starego porządku, a przy okazji nakradł ile wlezie, co wyszło na jaw wiele lat potem.
Dwie rzeczy są dla mnie najciekawsze. Pierwsza to rola Stanów Zjednoczonych. Zamach w Chile był kolejnym przejawem ich błędnej, fatalnej w skutkach polityki wobec Ameryki Południowej. Trudno się dziwić, iż Amerykanie są tam znienawidzeni, a ich dzisiejsza słuszna postawa wobec wojny w Ukrainie nie znajduje poklasku z prostego powodu: jeżeli coś lub kogoś popierają Amerykanie, musi to być z definicji złe. Nawiasem mówiąc, na podobną opinię zasłużyli sobie Amerykanie także w Azji i Afryce. Dziś cynicznie wykorzystuje ten fakt Rosja Putina, mianując się obrońcą interesów skrzywdzonego przez USA (i generalnie Zachód) tzw. Trzeciego Świata. I niestety jej skuteczność w tym względzie to nic innego jak rewers niemądrej polityki Amerykanów, którzy dla realizacji swoich wątpliwych interesów (obrony przed wyimaginowanym komunizmem lub po prostu korzyści materialnych najbardziej nieetycznych i bezwzględnych korporacji) zepsuli sobie stosunki z wieloma krajami na świecie. Trudno tutaj się spodziewać jakiejś rychłej zmiany, tym bardziej iż interwencja w Iraku jedynie utrwaliła ten fatalny obraz Ameryki w sporej części świata.
Druga sprawa, nader symptomatyczna, to rola Chile we wprowadzeniu wieloletniej hegemonii neoliberalizmu ekonomicznego. Pinochet dał wolną rękę swoim ekonomistom, którzy, wykształceni w kuźni neoliberalnych kadr – University of Chicago (stąd ich późniejsza nazwa – Chicago boys), wprowadzili w życie jego zasady. Warto skądinąd przypomnieć, iż główny przedstawiciel owej szkoły, Milton Friedman, okrył się hańbą, otwarcie wspierając Pinocheta, co stawia w kiepskim świetle jego licznych polskich wyznawców (został słusznie wygwizdany, gdy w 1976 r. odbierał Nagrodę Nobla z ekonomii). I to nie tylko ekonomistów. Warto przypomnieć (nie)sławną wyprawę trzech polskich prawicowców, którzy wręczyli zatrzymanemu przez Brytyjczyków Pinochetowi ryngraf z Matką Boską. Litościwie spuśćmy zasłonę milczenia na ich nazwiska (zwłaszcza iż jeden z nich właśnie zmarł).
Z przeklętym dziedzictwem neoliberalizmu, dla którego Chile okazało się swoistym laboratorium, kraj ten walczy do dzisiaj, co wziąwszy pod uwagę upływ czasu od upadku Pinocheta (ponad 30 lat), jest czymś niezwykłym. Pokazuje to, jak trudno się pozbyć widma neoliberalizmu, jak długo może straszyć jego truchło. choćby bowiem wtedy, gdy nieomal wszyscy – jak dziś – zgadzają się, iż był on ślepą uliczką, jego wątpliwe dziedzictwo trwa. Przykładem jest chilijska reforma emerytalna, która okazała się społeczną katastrofą, a której pomimo wieloletnich wysiłków nie udało się unieważnić. Tu przypomnijmy, iż nasza reforma emerytalna była wzorowana na chilijskiej. Co więcej, Polska stała się obok Chile krajem, w którym zasady neoliberalnej filozofii ekonomii próbowano wprowadzić w życie najbardziej konsekwentnie. Na szczęście, inaczej niż w Chile, sukces polskich neoliberałów okazał się połowiczny. Gdyby było inaczej, mielibyśmy pewnie, tak jak tam, powtarzające się wybuchy niezadowolenia społecznego z całkowicie sprywatyzowanej służby zdrowia, edukacji czy transportu (w Chile wszystko jest w prywatnych rękach). Chwalić trzeba siły najwyższe, iż nie dopuściły do tego, aby główny projektant naszych reform i wielki wyznawca neoliberalizmu Jeffrey Sachs zrealizował wszystkie swoje szalone pomysły z lat 80. XX w., np. prywatyzację usług komunalnych takich jak dostarczanie wody (za jego poduszczeniem zrobił tak rząd Boliwii, z opłakanymi rzecz jasna skutkami). Wystarczy przypomnieć, iż jego doradzanie rządom Rosji skończyło się katastrofą ekonomiczną i społeczną tego kraju w latach 90., której niewątpliwym skutkiem ubocznym jest dzisiejsze przyzwolenie na zbyt wielką rolę państwa w ekonomii i życiu społecznym (abstrahując od historii Rosji, która takiemu biegowi rzeczy zawsze sprzyjała). W tej perspektywie na ironię zakrawa fakt, iż dziś Sachs chce uchodzić za socjaldemokratę, troszczącego się o los ubogich w USA i o walkę z nędzą na świecie. Bezwstydnik.n