Inicjatorem przestępczego przedsięwzięcia był młody pracownik Generalnej Dyrekcji Służby Celnej w Bonn. Ponieważ jest z wykształcenia ekonomistą, był odpowiedzialny za projektowanie i certyfikowanie pomieszczeń do przechowywania wartościowych depozytów w urzędach celnych w Niemczech.
Dawid L. miał informację, iż w Urzędzie Celnym w Emmerich am Rhein, nieopodal granicy z Holandią, przechowywane są znaczne ilości gotówki, ale tamtejsze pomieszczenie sejfowe nie pozostało zabezpieczone żadną instalacją alarmową i nie ma tam kamer monitoringu. Mężczyzna miał akurat kłopoty finansowe – głównie z powodu spłacania kredytu na samochód – więc wpadł na pomysł, iż można bez problemu ukraść sporo pieniędzy.
Na początku zdobył plany i zdjęcia słabo zabezpieczonych pomieszczeń i postanowił poszukać wspólników. O pomyśle opowiedział Karolinie K., która mieszkała w przygranicznym Görlitz, przy tej samej ulicy, co on. Mieli też wspólnych znajomych. Pojechał z nimi na wakacje do Włoch, ale wówczas nie poruszano tematu kradzieży. Dopiero po powrocie wróciła sprawa „zdobycia łatwych pieniędzy”. Dawid L. opowiedział o tym również partnerowi swojej koleżanki – Piotrowi Ch. Zapewniał, iż ma dokumenty i plany pomieszczeń, gdzie jest niezabezpieczony sejf i dużo gotówki. Od tego momentu zaczęto już planować „skok życia”. Dawid L. ponaglał jego realizację, bo niedługo – w ramach swoich obowiązków – musiał zająć się zabezpieczeniem pomieszczeń w Emmerich am Rhein.
Sejf obok pokoju naczelnika czy w piwnicy?
Jak ustalono później w śledztwie, Piotr Ch. pojechał na miejsce, żeby obejrzeć obiekt i ocenić szansę włamania się do środka. Wrócił zrezygnowany i powiedział, iż jest to nierealne. Opowiadał, iż to wszystko go przerasta, bo nie wystarczy włamać się do jakiegoś magazynu, tylko do budynku Urzędu Celnego. Zwłaszcza iż sejf miał się znajdować „obok pokoju jakiegoś naczelnika”. Ponownie zaczęto jednak analizować plany i zdjęcia.
Pomocna w tym była Karolina K., bo jako pracownica firmy budowlanej potrafiła czytać plany i projekty remontowe. To ona uznała – jak się okazało słusznie – iż pomieszczenie sejfowe znajduje się na pewno w piwnicy i można się tam dostać bocznym wejściem do budynku. To było przełomowe odkrycie i wówczas podjęto ostateczną decyzję w sprawie kradzieży. Zdaniem prokuratury tym razem Piotr Ch. jeździł do Niemiec, żeby wszystko zaplanować. Wiedział jednak, iż sam nie sprosta temu zadaniu i musi się tym zająć przynajmniej kilka osób. Ponadto wszystko powinno być wykonane perfekcyjnie i precyzyjnie. Zwłaszcza iż – jak się zorientował – obok budynku Urzędu Celnego co kilka godzin przechodzi patrol policyjny, który zmienia kolegów w pobliskim porcie. Dlatego postanowił poprosić o pomoc kogoś, kogo „dobrze zna, szanuje i podziwia”.
Był to znany i poważany w środowisku przestępczym Zgorzelca i okolic Rafał C., o którym Piotr Ch. wiedział, iż to człowiek bardzo operatywny i ostrożny w działaniach przestępczych. I to właśnie on – zdaniem śledczych – miał przejąć rolę przywódcy oraz poszukać kolejnych ludzi do pomocy. Zaplanował też odpowiednie środki techniczne do bezpiecznego komunikowania się oraz przemyślał bezpieczną ucieczkę i przewóz skradzionych pieniędzy do Polski. Ludzie, których poszukiwał do pomocy, nie mogli być przypadkowi, i szukał ich w środowisku przestępczym.
Z zakładu karnego wyszedł akurat Marcin M. – wielokrotnie karany m.in. za podrabianie dokumentów i kradzieże z włamaniem na terenie Polski i Niemiec. Mężczyzna bez wahania przyjął propozycję swojego kolegi. Podobnie jak jeszcze trzech innych. Razem było ich już pięciu…
Baza na holenderskim campingu
Początkowo zaplanowano napad w nocy z 24 na 25 października 2020 roku. Wynajęto domek campingowy nad jeziorem w Holandii, bo stamtąd było tylko 15 kilometrów do budynku Urzędu Celnego w Emmerich am Rhein. Wcześniej dostarczono tam dwa busy z narzędziami niezbędnymi do wyburzenia ściany. Rafał C. zabronił wszystkim zabierać swoje telefony komórkowe. Kupili zatem karty telefoniczne w Czechach, bo tam nie wymagały rejestracji. Samochody miały natomiast fałszywe tablice rejestracyjne. Mężczyźni wyposażeni też zostali w krótkofalówki.
Gdy dojechano późnym wieczorem na miejsce, okazało się, iż w jednym z okien urzędu pali się światło. Nie tak miało być i zmuszeni zostali do powrotu do Holandii, a później do Polski. Na polu namiotowym zostawiono jednak busy ze sprzętem, bo kolejna próba miała się odbyć w następny weekend. Tydzień później wszystko odbywało się tak samo jak poprzednio. Jeden z przygotowanych busów zatrzymał się przy bocznym wejściu do budynku. Właśnie tamtędy można było dostać się do pomieszczeń piwnicznych.
Zdaniem prokuratury Rafał C. miał za zadanie stać w pobliżu i obserwować budynek. Z kolei Piotr Ch. zajmował się obserwowaniem policjantów, którzy co cztery godziny przechodzili obok Urzędu Celnego. Ostrzegano o tym tych w środku dzięki krótkofalówki. W piwnicy zaś byli Marcin M., Sławomir K. oraz Lipko B., obywatel Bośni i Hercegowiny mieszkający od lat w Polsce. Mężczyźni najpierw przymocowali wiertarkę do ściany odgradzającej pomieszczenie piwniczne od pomieszczenia sejfowego. Zamontowano też urządzenie do odprowadzania pyłu na zewnątrz. Początkowo wierceniem zajmowali się wyłącznie Sławomir K. oraz Bośniak, Marcin M. przyjmował komunikaty przez krótkofalówkę. Dopiero później, gdy tamci byli zmęczeni, on również zaczął wiercić. W rezultacie przez kilka godzin wywiercono kilkanaście otworów, co pozwoliło dostać się do kolejnego pomieszczenia. Tam wszedł już tylko Marcin M. i podawał kolegom worki z gotówką. Były to banknoty o nominale od pięciu do pięciuset euro. Razem ponad 6,5 miliona.
Przed wyjściem, w celu zatarcia śladów, rozlano chlor. Akcja zakończyła się grubo po dziesiątej rano. Wszyscy pojechali na camping i podzielono pieniądze. Jedni wrócili od razu do Polski, inni zostali w Holandii u znajomych. Pomyślano też o bezpiecznym przetransportowaniu busów i w tym celu wynajęto wcześniej lawety. Marcin M. postanowił natomiast wrócić do kraju samolotem. Całonocne wiercenie słyszeli mieszkańcy okolicznych domów. Jeden z nich sfotografował mężczyznę, który przyjechał busem, i pokazał później zdjęcie policjantom. Dzięki temu ustalono jednego ze sprawców – Piotra Ch.
Tymczasem sprawcy zaczęli legalizować skradzione pieniądze i pozorowali powody, z jakich nagle podniósł się ich standard życiowy. Na przykład ojciec inspiratora Dawida L. darował synowi część gospodarstwa rolnego, a ten za jakiś czas sprzedał działkę obywatelowi Niemiec za 45 tys. euro. Planował też wzięcie prawie 300 tys. euro kredytu na nieruchomość. Nie obyło się bez niesnasek wśród sprawców. Dawid L. był niezadowolony ze swojej doli, bo dostał tylko pół miliona euro i było to – według niego – stanowczo za mało. Nasyłał jakichś ludzi na Piotra Ch. oraz planował uprowadzić swoją koleżankę Karolinę K. Pozostali mieli pretensję do Rafała C. o to, że… o sprawie zrobiło się bardzo głośno.
Ten z kolei pouczał wszystkich, jak mają się zachowywać, gdy zatrzyma ich policja. Twierdził, iż winę na siebie mają wziąć ci, którzy dotychczas nie byli karani, bo dostaną niewielkie wyroki. Zażądał też, żeby Karolina K. wraz z Piotrem Ch. uciekli na Dominikanę. Od Rafała C. oczekiwano natomiast, żeby przekazał im pieniądze, które miały być „żelazną kasą dla adwokatów”. Mężczyzna został zatrzymany w Kołobrzegu i postawiono mu zarzut kierowania zorganizowaną grupą przestępczą. Wyjaśniał, iż nie ma z tą sprawą nic wspólnego. Również obywatel Bośni i Hercegowiny był zdziwiony, iż prokuratura łączy go z tą zuchwałą kradzieżą.
Podobne stanowisko zajęli Dawid L., Sławomir K. i Piotr Ch. Wszyscy milczeli na przesłuchaniach. Do winy przyznała się tylko Karolina K. oraz Marcin M. To on złożył najobszerniejsze wyjaśnienia i opisał szczegółowo przebieg wydarzeń. – Wiem, jaka jest moja sytuacja i jaka grozi mi kara. Dlatego chciałbym pójść na współpracę z prokuraturą i mieć nadzieję na niski wyrok – tłumaczył.