Bratowa uważa, iż to my powinniśmy rozpieszczać jej dzieci

4 dni temu

Siostra mojego męża zawsze uważa, iż to my powinniśmy rozpieszczać jej dzieci.

Zwykle posługuje się bardzo mglistymi sformułowaniami. Gdy mówi: „Warto by było zabrać dzieci na ten nowy film animowany”, to znaczy, iż mój mąż natychmiast ma rzucić wszystko i zawieźć siostrzeńców do kina. A jeżeli rzuci: „To świetna pogoda, a wy siedzicie w domu”, to w rzeczywistości prosi, żebyśmy zabrali jej dzieci do parku rozrywki. Oczywiście na nasz koszt.

Ja nigdy nie łapię takich aluzji. A gdy stają się zbyt oczywiste, udaję, iż nie rozumiem. jeżeli chcesz o coś poprosić – mów wprost. I nie kombinuj. Natomiast mój mąż zawsze od razu reaguje na życzenia siostry.

Kocha swoich siostrzeńców. I, moim zdaniem, przesadza z ich rozpieszczaniem. Emocje Marianny są zrozumiałe – chce, żeby jej dzieci miały urozmaicony czas. Ale ja uważam, iż to z rodziców spoczywa obowiązek organizowania dzieciom rozrywki. Babcie, dziadkowie, wujkowie czy ciotki nie powinni tego robić.

Oczywiście, czasem można sprawić przyjemność cudzym dzieciom. W końcu to rodzina. Ale to nie jest nasz obowiązek! Niedawno obchodziliśmy imieniny naszego siostrzeńca, Dominika. Jego urodziny już minęły, a my podarowaliśmy mu całkiem niezły prezent. Ale Marianna i tak się pojawiła z kolejnymi aluzjami. Najwyraźniej uznała, iż porządny rower to kiepski podarunek. Choć kosztował nas niemało. Siostra męża uważała, iż chłopiec powinien pojechać na weekend do Włoch. I oczywiście z nią, bo przecież małe dziecko nie może podróżować samo.

W języku półsłówek brzmiało to tak: „Domiś zawsze marzył o zwiedzaniu Włoch.” Dopiero podczas imienin brat męża wręczył Mariannie tort, a nie bilety. Mnie tam nie było – pracowałam. Mąż pojechał sam. Podarował Dominikowi kilka poduszek, które układały się w jego imię. Długo szukaliśmy w internecie odpowiedniego prezentu na tę okazję. Zwykle u Dominika takie święta nie były hucznie obchodzone.

Z każdym rokiem wymagania Marianny rosną. Mnie to już zaczyna irytować. Ale mąż zbyt kocha swoich siostrzeńców i nie mogłam nic na to poradzić. Zawsze chciał mieć własne dzieci, ale jakoś nie wyszło. Więc przelał całą miłość na dzieci siostry. Ich matce wystarczyło ich poprosić, a oni robili słodkie miny i błagalnym tonem coś wyciągali. A mój mąż od razu spełniał ich zachcianki. Ja to widziałam, ale on nie wierzył, iż jego siostra jest zdolna do takiego wykorzystywania dzieci. Aż pewnego dnia zaszłam w ciążę.

Od razu powiedziałam mężowi. Wpadł w prawdziwą euforię i niemal tańczył wokół mojego brzucha. Gdy Marianna znów przyszła z prośbą o wyjazd, mąż odmówił i oznajmił, iż niedługo będzie miał własne dziecko. Wtedy jego siostra obraziła się i kazała mu wyjść. Potem zadzwoniła do mnie i zaczęła krzyczeć. Pytała, jak śmiałam zajść w ciążę. Oskarżała mnie, iż zrobiłam to specjalnie, żeby jej dzieci cierpiały. Nie słuchałam tych bredni i po prostu odłożyłam słuchawkę.

Niedługo potem przyszli siostrzeńcy z manualnie zrobionymi kartkami. Było na nich napisane: „Wujku, nie zostawiaj nas” oraz „Po co ci własne dzieci, skoro masz nas?”. Zaczaili się na męża pod jego pracą. Ciekawe, kto podsunął im ten pomysł. Raczej sami by na to nie wpadli. Nie mam pojęcia, kto za tym stoi. Ale Marianna się przeliczyła – efekt był odwrotny od zamierzonego.

Mąż wrócił do domu z tymi kartkami i nagle uświadomił sobie, jak bardzo dał się omamić.

— Jestem kompletnym idiotą! — wykrzyknął. — „Wujku, nasza mikrofala się zepsuła, nie mamy jak podgrzać obiadu po szkole, boimy się gazu. A mamusia nie ma pieniędzy na nową, kup nam, prosimy” — przedrzeźniał dzieci. — Ona zawsze tak robiła! Podpowiadała im, a one żebrały. A ja brałem to za dobrą monetę. Największy z mnie głupiec!

Mężowi w jednej chwili otworzyły się oczy. Wcześniej pomagał Mariannie na wszelkie sposoby, oddając ostatnie złotówki, żeby siostrzeńcom żyło się lepiej. Teraz jednak usiadł i spisał w notesie wszystkie wydatki związane z dziećmi siostry.

Marianna, zamiast się zawstydzić, przyszła do naszego domu z kolejną prośbą.

— Skoro niedługo będzie mieć własne dziecko, to może po raz ostatni coś nam podarujesz? Nigdy więcej nie przyjdę. Potrzebuję samochodu, żeby wozić dzieci — oznajmiła od progu.

Zamiast odpowiedzi, mąż wręczył jej wypełniony notes i zażądał zwrotu wszystkich wydanych pieniędzy. Dał jej pół roku. A potem wyprowadził za drzwi.

— Idź już. Masz jeszcze czas, żeby znaleźć pracę — rzucił za nią.

Od tamtej pory koleżanki Marianny zalewają mnie wiadomościami w mediach społecznościowych. Oskarżają, iż przez mnie dzieci cierpią głód i brakują im męskiej opieki. Mam ich gdzieś. Marianna i tak żyje wygodnie – mój mąż zrzekł się rodzinnego spadku, więc ona dostała wszystko, w tym mieszkanie. A jej były mąż zostawił jej jeszcze jedno, żeby dzieci miały gdzie mieszkać. Więc żyje w jednym, drugie wynajmuje, a do tego dostaje alimenty.

Nie sądzę, żeby zginęła. A u nas też wszystko się ułożyło.

**I dobrze— czasem trzeba postawić granice, choćby rodzinie. Bo miłość nie powinna być instrumentem manipulacji.**

Idź do oryginalnego materiału