Zamiast dożywocia – 30 latProkuratura wnioskowała o dożywocie dla oskarżonego. Sąd uznał Bartłomieja B. winnym dokonanych czynów i skazał go na 30 lat więzienia, z możliwością ubiegania się o warunkowe zwolnienie po 20 latach.– Jest to niewątpliwie sukces, iż materiał dowodowy był na tyle kompletny, iż sąd już na dwóch terminach uznał bez żadnych wątpliwości winę oskarżonego i argumenty prokuratury. Co do wymiaru kary, jeżeli sąd nie stosował najwyższego wymiaru kary w postaci dożywocia, to 30 lat jest niewątpliwie następną chronologicznie karą, jaką sąd mógł orzec. Niemniej jednak ten wyrok jest poniżej naszych oczekiwań. Złożymy wniosek o jego uzasadnienie. Po zapoznaniu się z treścią tego uzasadnienia podejmiemy decyzję co do ewentualnego skierowania apelacji, przy czym jest duże prawdopodobieństwo, iż taka apelacja będzie – powiedział nam po rozprawie prok. Rafał Kawalec, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Zamościu.Z siekierą na brata i ojcaBartłomiej B. początkowo podczas wyjaśnień zasłaniał się niepamięcią. Jednak na pierwszej kwietniowej rozprawie odczytał przygotowane na piśmie oświadczenie, w którym zrelacjonował przebieg zbrodni. Opisał, iż nad ranem 3 lipca 2024 roku obudził się i poczuł wściekłość do brata, z którym dzielił pokój. Wstał, poszedł po siekierę i gdy z nią wrócił, uderzył nią 45-letniego brata. Potem wyszedł z pokoju. Zobaczył ojca, który klęczał, modląc się. Podniósł siekierę i uderzył go od tyłu kilka razy, po czym wyszedł.PRZECZYTAJ TEŻ: Zamość: Zarzuty za poluzowanie kajdanek. Przed sądem może stanąć 6 strażników więziennychPozostali domownicy (w domu na piętrze mieszkał drugi brat z żoną i dzieckiem, w pomieszczeniu obok kuchni spała też matka oskarżonego) zastali starszego mężczyznę jeszcze przytomnego. To jemu jako pierwszemu udzielono pomocy. Chwilę trwało, zanim zorientowali się, iż w pokoju obok drugi z domowników nie żyje. Ojciec Bartłomieja B. zmarł w szpitalu we wrześniu.– Po kilku godzinach, gdy Bartłomiej B. był już poszukiwany, sam skontaktował się z policją i wskazał miejsce, gdzie jest. Został w nim zatrzymany – przekazuje szczegóły prokurator Rafał Kawalec.Ucieczka ze szpitalaPodejrzany, gdy przebywał w zamojskim więzieniu, próbował targnąć się na życie. Po próbie samobójczej trafił do szpitala psychiatrycznego w Radecznicy. Stale miało go tam pilnować dwóch funkcjonariuszy. Bartłomiej B. musiał się tam zorientować, iż nie jest pilnowany tak, jak powinien. Wtedy pojawił się w jego głowie plan ucieczki.PRZECZYTAJ: Koszmar na terenie UW. Zabójstwo pracownicy i „czyny kanibalistyczne”Nocą z niedzieli na poniedziałek (6/7 października) położył się do łóżka. Ale nie spał. Zdjął z rąk kajdanki. Dłużej zajęło mu zdjęcie kajdanek z nóg (miał założone kajdanki zespolone – przyp. red.). Kajdanki zostawił na łóżku. Gdy nie słyszał żadnych rozmów na korytarzu, wziął buty i po cichu wyszedł ze swojej sali.– Przeszedł obok jednego z funkcjonariuszy, który spał na korytarzu, do toalety i tam rozpoczął walkę, żeby rozgiąć kraty zamontowane w oknie. To mu zajęło trochę czasu. Zwijał odzież i powoli rozginał kraty na tyle, iż w końcu udało mu się przez nie przejść, po czym zszedł po rynnie na dół i uciekł – mówi Rafał Kawalec.Zanim Służba Więzienna odkryła ucieczkę aresztowanego, minęło kilka godzin. Bartłomiej B. lasami dotarł do powiatu biłgorajskiego. Skorzystał z okazji i ukradł samochód, przejechał nim kawałek, po czym go porzucił. Pokonał trochę trasy pieszo, a potem wskoczył do pociągu. Gdy z niego wysiadł, kierował się w stronę Rzeszowa. Tam ukradł kolejne auto, ale gdy kończyło się w nim paliwo, musiał go porzucić i dalej szedł pieszo. Został zatrzymany po 10 dniach obławy w pustostanie w miejscowości Żarnowa.