Był postrachem poznańskiego podziemia lat 90. i jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi w kraju. Maciej B., znany jako „Baryła”, to nazwisko, które budziło respekt wśród przestępców i strach wśród zwykłych obywateli. Zasłynął brutalnością, bezwzględnością, a także niezwykłym pechem – wpadł, bo wysadził się… we własnym mieszkaniu, konstruując bombę. Dziś odsiaduje dożywocie w Zakładzie Karnym w Gębarzewie, należąc do grona najgroźniejszych więźniów w Polsce.
Początek kariery – od sali treningowej do Elektromisu
Maciej B. urodził się w Poznaniu. Już jako nastolatek imponował posturą i siłą. Trenował kick-boxing i judo, co w latach 90. otwierało drzwi do ochrony klubów i dyskotek. W wieku 17 lat znalazł się w Elektromisie – legendarnej firmie, która była nie tylko biznesowym imperium, ale i miejscem, gdzie krzyżowały się drogi świata biznesu i półświatka. Najpierw znany jako „Młody”, z czasem – gdy nabrał masy i postury – zyskał pseudonim, który miał mu towarzyszyć na zawsze: „Baryła”.
Z początku był tylko osiłkiem do brudnej roboty. Pilnował sklepów należących do rodziny, obstawiał dyskoteki, gdzie gwałtownie zdobył opinię człowieka, który potrafi uciszyć każdą awanturę. Ale apetyt rósł. niedługo zamienił pracę ochroniarza na świat wymuszeń, porachunków i napadów. Już jako 21-latek napadł na poznańską adwokatkę. niedługo w jego życiu pojawiły się zarzuty rozbojów, kradzieży i wymuszeń samochodów.
Sąd w Poznaniu wydał za nim list gończy. „Baryła” zniknął, ale w półświatku jego nazwisko nabierało ciężaru. Mówiono o nim, iż jest człowiekiem mafii wołomińskiej, iż ma na koncie krwawe porachunki. Kilkakrotnie próbowano go zlikwidować – strzelano do niego w Poznaniu, ale zawsze uchodził z życiem.
Sulechów – noc, która przesądziła o losie
Przełomowym momentem w jego biografii była noc z 25 na 26 marca 1999 roku w Sulechowie. W agencji towarzyskiej „Laguna”, prowadzonej przez Mariana G., pseudonim „Maniek”, bawił się sierżant Mariusz I. – funkcjonariusz elitarnej jednostki antyterrorystycznej. Policjant, znany w mieście jako „szeryf”, balansował na granicy dwóch światów. Bywał w szemranych lokalach, znał ludzi z półświatka, a jednocześnie miał opinię nieustępliwego gliniarza.
Tej nocy spotkały się dwa żywioły: policjant i gangster. Według ustaleń śledczych, gdy funkcjonariusz opuścił lokal, „Baryła” i „Maniek” ruszyli za nim. Doszło do pościgu i staranowania auta. Padły strzały. Kula wystrzelona z pistoletu CZ kaliber 9 mm przeszyła serce policjanta. Zginął na miejscu.
Do dziś nie ma jednej, spójnej wersji tego, co wydarzyło się w Sulechowie. Czy „Baryła” zabił świadomie? Czy policjant był przypadkową ofiarą gangsterskich porachunków? A może – jak sugerowali niektórzy – uczestniczył w nielegalnych interesach, m.in. w handlu narkotykami, i zapłacił najwyższą cenę za podwójną grę? Sam „Baryła” do końca twierdził:
Jestem gangsterem, ale nie mordercą.
Meta w Chorzowie i fatalny błąd
Po zabójstwie policjanta Maciej B. zniknął. Policja rozesłała za nim listy gończe, a media pisały o nim jako o najbardziej poszukiwanym bandycie w kraju. Przez kilka tygodni skutecznie się ukrywał. Schronienie znalazł na Śląsku, w wynajętym mieszkaniu w Chorzowie.
Wpadł nie dlatego, iż zawiodła go czujność, ale przez zwykłą głupotę – albo desperację. W połowie maja 1999 roku blokiem przy ul. Wrocławskiej wstrząsnęła eksplozja. „Baryła” majstrował przy granacie albo konstruował bombę. Ładunek wybuchł, rozrywając mu brzuch. Strażacy ewakuowali mieszkańców, a w jednym z lokali znaleźli ciężko rannego mężczyznę i jego partnerkę. To był koniec ucieczki.
Proces i dożywocie
Proces „Baryły” był jednym z najgłośniejszych w Polsce na przełomie wieków. Otoczony budynek sądu, antyterroryści w kamizelkach kuloodpornych, wykrywacze metalu, pogłoski o próbie odbicia więźnia. Prasa rozpisywała się o jego posturze, chłodnym spojrzeniu i pogardzie, z jaką odnosił się do oskarżeń.
W 2001 roku zapadł wyrok: dożywocie. Skazany może starać się o warunkowe zwolnienie dopiero po odsiedzeniu 30 lat. Jego wspólnik, „Maniek”, usłyszał 25 lat więzienia. Sąd nie miał wątpliwości, iż takich ludzi trzeba odizolować od społeczeństwa na jak najdłużej.
„Baryła” nigdy nie przyznał się do zastrzelenia policjanta. Do końca utrzymywał, iż padł ofiarą spisku, a cała sprawa była wynikiem gry interesów, w której został „kozłem ofiarnym”.
Legenda zza krat
Za kratami Maciej B. gwałtownie zyskał status lidera. Trafił najpierw do Wronek, później do Zakładu Karnego w Gębarzewie. Formalnie zaliczany jest do kategorii więźniów niebezpiecznych, ale – jak twierdzą strażnicy – zachowuje się wzorowo. Równocześnie mówi się, iż w „zamkniętym światku” odgrywa rolę nieformalnego przywódcy.
W 2011 roku jego nazwisko wróciło na łamy gazet. Policjanci CBŚ odnaleźli w Poznaniu pistolet, z którego prawdopodobnie padł śmiertelny strzał w Sulechowie. Zakonserwowany olejem, zawinięty w folie i zakopany w ziemi – przez dwanaście lat czekał na odkrycie.
W 2015 roku „Baryła” pojawił się przy okazji innego głośnego śledztwa – zabójstwa poznańskiego dziennikarza. Znów powróciły pytania: czy gangster zza krat wciąż odgrywa rolę w przestępczym półświatku?
Zasłonięty murem legendy
Dziś Maciej B. ma 50 lat. Połowę życia spędził za kratami. Dla jednych jest uosobieniem bezwzględnego bandyty, który odebrał życie policjantowi. Dla innych – mitem lat 90., czasów brutalnych porachunków i „szeryfów” w agencjach towarzyskich.
Był zaszczuty przez media, cała ta otoczka sprawiała, iż stawał się rozdrażniony – wspominała jego obrończyni, mecenas Anna Drobek. Nie potrafił wytyczyć sobie ścieżki w życiu, nie wiedział, jak ma żyć.
Jedno jest pewne: historia „Baryły” to jeden z najbardziej mrocznych i fascynujących rozdziałów polskiej kryminalnej rzeczywistości. Jego legenda nie umarła, choćby jeżeli on sam od dawna żyje w cieniu więziennych murów.