Zastrzelił prezesa, ucieszył rodaków. Amerykańskie społeczeństwo ma dość

2 tygodni temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Mike Segar


O świcie 3 grudnia na ulicy Manhattanu zamaskowany sprawca zastrzelił prezesa firmy ubezpieczeniowej UnitedHealthcare. W niecały tydzień stał się bohaterem masowej wyobraźni, pogodził amerykańską lewicę z prawicą i napędził stracha sporej grupie milionerów. Co się adekwatnie stało w Nowym Jorku, co to nam mówi o Ameryce i jakie przyniesie polityczne skutki - pisze Marta Nowak z Gazeta.pl, współautorka podcastu "Co to będzie".
Środa, krótko przed siódmą rano, Manhattan. 50-letni Brian Thompson, prezes UnitedHealthcare – amerykańskiego giganta od ubezpieczeń zdrowotnych – idzie piechotą na spotkanie z inwestorami. Słychać strzały, Thompson pada. Niedługo później do opinii publicznej zaczynają się przesączać szczegóły zabójstwa. Dowiadujemy się, iż sprawca do Nowego Jorku przyjechał autokarem, iż zatrzymał się w hostelu, iż z miejsca zbrodni uciekał piechotą i na rowerze. Słyszymy, iż to chyba akt polityczny – na łuskach nabojów zabójca napisał "deny", "defend" i "depose" ("zaprzeczać", "bronić się", "likwidować"). Tak sparafrazował hasło "delay, deny, defend" ("opóźniać, odmawiać, bronić się"), nieoficjalne credo gigantów ubezpieczeniowych, którym mają się kierować, kiedy przychodzi do płacenia ze leczenie klientów. Policja publikuje zdjęcia z monitoringu, FBI ogłasza wielotysięczną nagrodę za pomoc w ujęciu sprawcy. W poniedziałek dochodzi do zatrzymania. Oskarżony ma 26 lat, nazywa się Luigi Mangione, uczęszczał do dobrych szkół dla bogatych chłopców, a na Twitterze szerował alt-prawicowych bonzów w rodzaju Petera Thiela. Dla części internetu – tej, która już zdążyła wziąć zabójcę na lewicowe sztandary – to pewien zawód. Ale tożsamość oskarżonego paradoksalnie jest w tym, co się wydarzyło, najmniej ważna.


REKLAMA


Zobacz wideo Problematyczne dziedzictwo Joe Bidena. Podsumowujemy kadencję prezydenta Demokratów


1. Pieniądze vs. zdrowie: jak to działa w Ameryce
Dwa słowa o UnitedHealthcare, żeby było wiadomo, na czym stoimy. Firma, której prezesował Brian Thompson, to nie jest jakiś tam biznes, jakich wiele, tylko prawdziwy lewiatan. Pod względem przychodów grupa UnitedHealth, do której należy UnitedHealthcare, jest największą spółką sektora zdrowotnego na świecie. Bez podziału na branże też mieści w globalnej pierwszej dziesiątce. Samo UnitedHealthcare to najpotężniejszy ubezpieczyciel w USA. Polisy mają tam dziesiątki milionów Amerykanów.
Opieka medyczna w USA jest bardzo droga. I sprywatyzowana w sposób trudno pojmowalny dla Europejczyka. Ludzie nierzadko muszą płacić dziesiątki czy setki tysięcy dolarów za terapie ratujące życie, zapożyczają się na lata, żeby odbyć nieskomplikowaną operację, albo – po prostu – umierają dlatego, iż nie stać ich na szpitale. Żeby zapewnić sobie dostęp do świadczeń, Amerykanie są zmuszeni polegać na prywatnych firmach ubezpieczeniowych. Na czym zarabiają tego typu firmy? Logiczne – na różnicy między tym, co dostaną od klientów, a tym, co im wypłacą. Jak pisze Jay Feinman, autor książki "Delay, Deny, Defend" o praktykach amerykańskich ubezpieczycieli: "Największą pozycję na liście wydatków firmy ubezpieczeniowej stanowi kwota wypłacona w ramach roszczeń. o ile firma wypłaci mniej, to notuje większe zyski". Ile wniosków o pokrycie kosztów leczenia odrzucają ubezpieczyciele, tego nie wie nikt. Ale dla wszystkich jest jasne, iż stosują najróżniejsze praktyki, żeby przyoszczędzić na pacjentach. W lipcu tego roku ponad sto osób protestowało przed siedzibą UnitedHealthcare przeciwko polityce "prior authorisation", która zakłada, iż firma może oceniać, jaką terapię proponują lekarze, nim zgodzi się ją opłacić. W październiku wyszedł raport senackiej podkomisji o tym, jak firmy ubezpieczeniowe – m.in. właśnie UnitedHealthcare – korzystają z narzędzi AI, żeby częściej odrzucać niektóre wnioski o pokrycie kosztów leczenia. Jak można się domyślić, kilka ubezpieczonych osób decyduje się w takich sytuacjach walczyć o swoje. Proces odwołań jest żmudny, a korporacyjni giganci mają nieporównanie więcej czasu i zasobów niż zwykły pacjent.


2. Lewica z prawicą w jednym stoją domu
Jak w tym ponurym kontekście Amerykanie reagują na śmierć prezesa? Powiedzieć, iż ciepło, to nic nie powiedzieć. Na internetowej łące kwitną tysiące memów, żartów, tweetów. Dominuje satysfakcja. Emocje dodatkowo podsyca fakt, iż strzelec jest wręcz absurdalnie przystojny – piękny uśmiech, mocna szczęka, kruczoczarne brwi i długie rzęsy. W nowojorskim Washington Square Park – gdzie miesiąc wcześniej wybierano najlepszego sobowtóra Timothée Chalameta – odbywa się konkurs na sobowtóra zabójcy. Wiralowo rozchodzi się post dziewczyny, która napisała, iż na taki konkurs to ona zaprasza do swojej sypialni. Pojawiają się porady w stylu "drodzy chłopcy, o ile chcecie mieć powodzenie, to już wiecie, jak to zrobić". Ale są też filozoficzne refleksje o tej internetowej euforii: iż jeżeli ktoś nie chce, żeby ludzie cieszyli się z jego śmierci, to może trzeba żyć tak, żeby nie mieli powodu.
Napisałam wcześniej, iż część lewicy wzięła sobie zabójcę na sztandary. Faktycznie, gwałtownie otoczył go nimb Robin Hooda wyrównującego rachunki z korporacjami. Ale sympatia dla zabójcy – i absolutny brak współczucia dla prezesa Thompsona – przekroczyły polityczne podziały. Kiedy prawicowy influencer Ben Shapiro oburzył się na YouTubie, iż jak to te złe lewaki mogą się tak cieszyć z ludzkiej śmierci, "złych lewaków" w sekcji komentarzy zaczęli bronić konserwatyści. Wspólnota doświadczeń okazała się silniejsza niż polityczne tożsamości i ideologiczne podziały. Cytuję komentarze z setkami i tysiącami polubień:


Sorry, jestem konserwatystą całe życie i nie mam dla tego prezesa grama współczucia. Ilu Amerykanów umarło przez chciwość jego firmy?
Ben, ja już nie kupuję tego pieprzenia o lewicy i prawicy, ja chcę, żeby moja rodzina miała opiekę zdrowotną.
Mój ojciec, który ciężko pracował przez całe życie, zbankrutował, bo kiedy zachorował na raka, ubezpieczyciel nie wypłacił mu pieniędzy. Odkleiło cię, typie.
Jako konserwatysta bardzo się cieszę, iż lewica i prawica w końcu się zjednoczyły przeciwko wspólnemu wrogowi. Oby tak dalej.
"Miał żonę i dzieci", tak, stary, setki tysięcy ludzi, którym się odmawia opieki zdrowotnej, też mają rodziny i też umierają.
Nikt się z tobą nie zgadza. Ani republikanie, ani demokraci.
Mylisz się, Ben. Ja jestem tą "złą lewaczką". Mam wujka, który jest hardkorowym konserwatystą, głosował na Trumpa i tak dalej. Mamy ze sobą bardzo mało wspólnego, na rodzinnych imprezach unikamy się wzajemnie. Ale oboje płakaliśmy, jak mój tata umierał na raka, bo ubezpieczyciel, KTÓREMU PŁACIŁ, nie chciał opłacić leczenia, które mogło go uratować. Oboje czuliśmy, jakie to niesprawiedliwe. Ten wujek teraz pisze na Facebooku, iż "w dupie ma jakiegoś prezesa".


3. Prezesów strach obleciał
Śmierć Thompsona ucieszyła jednych, przestraszyła drugich. Ze strony internetowej UnitedHealthcare po strzelaninie zniknęły zdjęcia członków kadry zarządzającej. Ze strony ich konkurenta, CVS Health, też. Jak mówił w czwartek dla CNBC Matthew Dumpert z firmy Kroll Enterprise Security Risk Management: "Od wczoraj prezesi, osoby z kadry zarządzającej czy członkowie zarządów kontaktują się z nami non stop, żeby zwiększyć ochronę i zadbać o osobiste bezpieczeństwo". Firmy takie jak Kroll liczą na boom na swoje usługi, co nie znaczy, iż wcześniej klepały biedę. Są w Ameryce szefowie, którzy na ochronę już dawno wydawali ciężkie pieniądze. W branży zdrowotnej: szczepionkowi giganci Moderna i Pfizer w roku 2023 na ochronę swoich prezesów wydały ponad milion dolarów każde. Sprawozdanie firmy ubezpieczeniowej CVS Health z tego samego roku wskazuje, iż ich ówczesna prezeska Karen Lynch latała firmowym samolotem właśnie "ze względów bezpieczeństwa". Tim Wentworth, prezes sieci aptek Walgreens, ma ochronę w domu. jeżeli chodzi o poziom wydatków, prym wiodą giganci technologiczni. W 2023 r. Amazon wydał na ochronę swojej kadry zarządzającej blisko 2,7 mln dolarów (w tym 1,6 mln na Jeffa Bezosa). Alphabet, czyli spółka-matka Google, za bezpieczeństwo prezesa Sundara Pichaia zapłaciła 6,8 mln dolarów. A ochrona Marka Zuckerberga i jego rodziny w ubiegłym roku kosztowała spółkę Meta ponad 24 mln dolarów.
Wróćmy jeszcze do branży ubezpieczeniowej. Jakiś czas temu jeden z największych amerykańskich ubezpieczycieli, Anthem, ogłosił, iż planuje nie płacić za znieczulenie, jeżeli zabieg przeciągnie się poza arbitralnie wyznaczony limit czasowy. Ta decyzja wywołała duże poruszenie. Ludzie bali się, iż jeżeli lekarze wydłużą ich operację o kwadrans, wyjdą ze szpitala z dodatkowym kilkutysięcznym rachunkiem. W dzień po śmierci Briana Thompsona – ciekawe, czemu akurat wtedy – Anthem oficjalnie oświadczył, iż wycofuje się z tego pomysłu. A jeżeli chodzi o mniej formalne doniesienia (czyli socialmediowe ploteczki): w ten sam czwartek szeroko rozszedł się tweet mężczyzny, który napisał, iż jego partnerka pracuje w aptece i mówi, iż jakimś cudem ubezpieczyciele akurat tego dnia w ogóle nie odmawiają refundacji leków, chociaż zwykle robią problem prawie w połowie przypadków. To takie małe sukcesy do odtrąbienia w internecie, światełka nadziei, iż oho, może coś drgnie w systemie.


4. Co z tego będzie na dłuższą metę?
Jedną rzecz widać dzisiaj na pewno: amerykańskie społeczeństwo ma dość. W demokratycznych państwach prawnych mamy taką umowę społeczną, iż sprawiedliwości dochodzimy legalnymi środkami, bez użycia przemocy. o ile w demokratycznym państwie prawnym dochodzi do sytuacji, w której człowiek zabija człowieka, a pół kraju wiwatuje, iż hurra, oto nasz mściciel, to znaczy, iż ta umowa społeczna się sypie. Mnóstwo Amerykanek i Amerykanów straciło wiarę, iż w systemie, w którym żyją, da się skutecznie dochodzić swoich praw. Wiedzą z doświadczenia, do jakich ludzkich tragedii prowadzi polityka firm ubezpieczeniowych, wiedzą, iż właśnie za to prezesi tych firm zgarniają miliony premii, i czują, iż w tej kwestii nie ma sprawiedliwości. Sądownictwo działa tak, iż w starciu z potężną korporacją zwykły pacjent nie ma szans. I od lat żaden prezydent – ani republikanin, ani demokrata – i żadna z dwóch wielkich partii wcale nie chce wywrócić stolika, przy którym rozsiedli się ubezpieczeniowi bossowie.
Nieco ponad miesiąc temu w Stanach skończyła się kampania wyborcza. W podcaście "Co to będzie" wielokrotnie mówiliśmy, iż program Kamali Harris jest bardzo zachowawczy, centrowy, iż nie ma tam dużych, śmiałych wizji. Harris panicznie bała się łatki lewicowej radykałki. A teraz? Reakcja na śmierć Briana Thompsona pokazała, iż w pewnych sprawach Amerykanie są zradykalizowani do cna, a prawica jest gotowa przytulić do serca najbardziej lewicowych lewaków. Gdyby – w jakimś alternatywnym wszechświecie – Harris na jesieni ogłosiła "Dość robienia biznesów na ludzkiej śmierci, największy naród świata stać na to, żeby wyleczyć raka twojej mamie", to co by się stało? Może prawicowi youtuberzy zaczęliby bić na alarm, iż olaboga, komunizm, ale zwykli wyborcy… No właśnie. Ale taka zapowiedź – z któregokolwiek sztabu – to byłoby grube political fiction.


Amerykański system finansowania ochrony zdrowia to kolos pozlepiany z prywatnych ubezpieczeń, federalnych albo stanowych programów, oszczędności wykładanych wprost z kieszeni i gotówki zebranej od ludzi na internetowych zrzutkach. Nie naprawił go Obama ani Biden, nie naprawił i nie naprawi go Trump. Nie ma żadnego powodu wierzyć, iż klasa polityczna po tylu latach dozna olśnienia, podąży za społeczną emocją i odmieni system opieki zdrowotnej. Przeciętni Amerykanie dalej będą toczyć nierówną walkę z korporacjami ubezpieczeniowymi. A prezesi, członkowie zarządów, milionerzy? Wyciągną z tego na pewno jedną lekcję: strach chodzić pieszo po Nowym Jorku. o ile dziś ludzie stojący na czele najpotężniejszych amerykańskich korporacji są odseparowani od zwykłych śmiertelników, to dołożą wszelkich starań, żeby odseparować się jeszcze bardziej. Więcej będzie ochrony, kuloodpornych szyb, kamer, prywatnych aut i prywatnych samolotów. Więcej może być lobbingu za sowitym finansowaniem policji, monitoringów czy systemów nadzoru. Prezesi postarają się uczynić świat bezpieczniejszym dla prezesów. A politycy? Tu też nie ma co się łudzić. W kraju, w którym kampanie wyborcze finansują korporacje, a kampania wyborcza jest co dwa lata, długo nie będą myśleć. Pomogą.
Idź do oryginalnego materiału