Zaginięcie Kobiet: Tajemnica Bez Śladu

2 dni temu

Krzysztof dopiero co wrócił do swojej wsi po trzytygodniowej trasie ciężarówką po kraju. Jak zwykle, najpierw zajrzał do karczmy, by pogadać z parafianami i posłuchać nowinek, zanim zajrzy do domu do żony. Zaparkował pojazd przy drodze i, otulony w kożuch, by uchronić się przed deszczem, ruszył w stronę drzwi.

“Dobry wieczór!” krzyknął, wchodząc do środka.

Ponieważ był piątkowy wieczór w październiku, spodziewał się zastać karczmę pełną mężczyzn grających w karty, witających go z euforią i jakimś rubasznym żartem o jego matce lub męskości. Tym razem jednak przywitały go tylko dwie osoby skinieniem głowy: karczmarz i starszy mężczyzna grzejący się przy piecu. Zaskoczony Krzysztof podszedł do bufetu i zapytał:

“Co się dzieje, Marianie? Gdzie wszyscy? Ktoś umarł?”

Mężczyzna, nalewając mu kieliszek żytniej, odparł:

“Coś gorszego, Krzysztofie, coś gorszego… znikają młode kobiety.”

“Co ty mówisz! Wiejske dziewczyny?” spytał zdumiony kierowca.

“Były już trzy powiedział karczmarz, podnosząc palec najpierw Zosia, córka aptekarza, potem Kinga, siostrzenica wójta uniósł drugi palec a na końcu… Ania, nauczycielka.”

“Okropność! wykrzyknął Krzysztof. I wszystkie zniknęły naraz?”

“Nie, po kolei odparł karczmarz po chwili. Odkąd wyjechałeś, znikały co piątek… Ludzie myślą, iż grasuje seryjny morderca. Wszystkie miały między 20 a 30 lat i… były w ciąży. Wyobrażasz sobie? Chory drań… dodał, kręcąc głową z rozpaczą. A dziś znów piątek, więc niektórzy zorganizowali uzbrojone patrole, żeby go złapać… Inni zamykają się w domach, tuląc córki albo żony.”

Po tych słowach Krzysztof pobiegł do domu. To dziwne uczucie, które towarzyszyło mu w drodze powrotnej, nagle nabrało kształtu musiał jak najszybciej sprawdzić, czy z jego młodą żoną wszystko w porządku. Skrócił sobie drogę przez ciemny las, czując, jak adrenalina buzuje mu w żyłach. Wiedział, iż tak dotrze szybciej niż ciężarówką, a jeżeli miał rację, każda minuta się liczyła. Gdy biegł przez mrok, jego myśli zamieniły się w burzę niepokoju. Wyobrażał sobie najgorsze rzeczy, które mogły spotkać żonę, a rozpacz ściskała mu gardło.

Przed oczami stanęła mu żona, krwawiąca, walcząca o życie. W głowie rodziły się koszmary, każdy straszniejszy od poprzedniego. Bał się najgorszego, a z każdym krokiem serce waliło mu mocniej.

Biegł bez wytchnienia, aż nogi zaczęły go boleć, a płuca palić. Wreszcie ujrzał swój dom… pogrążony w ciemnościach. Prawie nieżywy z wysiłku przyspieszył i ledwo powstrzymał krzyk, gdy zobaczył sylwetkę w czerni, która zdawała się wychodzić z jego domu.

Bez zastanowienia rzucił się na postać. Szarpał się w ciemności, chwytając, co się da, aż w końcu wciągnął ją do środka. Sekundy wydawały się wiecznością, zanim udało mu się zapalić światło.

W mdłym blasku żarówki zwisającej z sufitu kuchni z ulgą stwierdził, iż to jego żona, Ewa.

Puścił ją, ale w tej samej chwili Ewa rzuciła mu się na szyję i pocałowała namiętnie. Był to pocałunek pełen emocji i ulgi, iż znów są razem.

Jednak Krzysztof gwałtownie przeszedł od ulgi do niepokoju. “Ewo, musisz być ostrożniejsza. Gdybym dziś nie zdążył, mogłoby cię już nie być. Wiesz, jaki strach mnie ogarnął? Co ci przyszło do głowy, żeby wychodzić dziś z domu?… Marian powiedział mi, iż pół wioski szuka mordercy… A poza tym, czy nie uważasz, iż trzy kobiety to i tak wystarczająco dużo mięsa na całą zimę?”

Słowa Krzysztofa zawisły w powietrzu jak przekleństwo, a między nimi zapadła cisza. Uśmiech Ewy zgasł natychmiast, a jej wargi zadrżały. Cofnęła się, obejmując brzuch obiema rękami.

“Co ty właśnie powiedziałeś?” jej głos był ledwo słyszalnym szeptem.

Krzysztof mrugnął, zbyt późno uświadamiając sobie, iż powiedział więcej, niż zamierzał. “Ja… nic nie chciałem przez to powiedzieć. To tylko strach mówi” wybełkotał, ale w oczach żony już błyskało podejrzenie i coś mroczniejszego rozpoznanie.

Powoli podniosła rękaw. Na przedramieniu miała ledwo zagojone zadrapania, jakby od gałęzi… albo od czyichś rąk.

“Krzysztofie… gdzie ty byłeś w każdy piątek, kiedy ‘pracowałeś’?”

Kierowca zastygł. Wspomnienia wróciły: karczma, drżące palce Mariana liczące jedna, druga, trzecia… kobiety w ciąży. I przypomniał sobie. Trasy. Postoje. Kłamstwa, które mówił sobie o “towarzystwie w samotności” i “chwilach słabości”.

Serce opadło mu, gdy w oczach Ewy pojawiły się łzy nie ze strachu, ale zrozumienia.

Na zewnątrz wciąż lało, zagłuszając ciszę w domu. Słowa karczmarza powróciły jak nóż:

“Coś gorszego, Krzysztofie, coś gorszego…”

I w tej chwili Ewa zrozumiała: zaginione kobiety nigdy nie były ofiarami bezimiennego mordercy. Potwór wszedł właśnie do jej domu, zmęczony drogą, wciąż śmierdzący benzyną i kłamstwami.

Szepnęła, niemal do siebie, ale na tyle głośno, by usłyszał:

“A dziś byłby czwarty piątek.”

Czasem najstraszniejsze nie czai się w ciemności lasu, ale w pozornie bezpiecznym domu, tam, gdzie najmniej się go spodziewamy.

Idź do oryginalnego materiału